MOJE DOŚWIADCZENIA

MOJE "BYĆ ALBO NIE BYĆ"
(CZĘŚĆ 3)
LINK! DO CZĘŚCI 2
LINK! DO CZĘŚCI 4

 

13 października, kilka godzin później ... otwieram oczy, nie bardzo wiem gdzie jestem, otoczona parawanem, leżę na łóżku. Widzę obok pielęgniarkę. Patrzy na mnie, uśmiecha się. Zbieram myśli, co ja tutaj robię ? Powoli wraca pamięć, przypominam sobie wszystko co się zdarzyło. Pamiętam każdy szczegół. Zastanawiam się ponownie, co z tą moją pamięcią ? Jest nadzwyczaj dobra i mam jakieś wyostrzone zmysły ... co to jest ? co się ze mną dzieje ? Pytam pielęgniarkę o godzinę, jak długo tu jestem? Jest południe... zapewnia mnie, że jest już wszystko ok. A czy było aż tak źle? ... straciłam przytomność... Jesteś bezpieczna, a ja z uśmiechem jej powiadam ... wiem, że jestem bezpieczna, była u mnie Matka Boska ... Dziwnie się popatrzyła i rzekła ... idę po lekarza. Jak zobaczyłam jej reakcję tak wtedy pomyślałam, uuuu ...chyba coś do pieca dołożyłam..., ale przecież nie kłamię ... dobrze pamiętam...

Szybko przyszła P. Doktor, sprawdziła moją kondycję. Teraz dopiero zauważyłam, że jestem przypięta pod całą aparaturę. Rozglądałam się wokół i pytałam, czy to potrzebne? czuję się dobrze, bo tak właśnie było. Czułam się tak jakby nigdy nic się nie zdarzyło.

Rozpoczęła dochodzenie, zadawała mi setki pytań, pisała i pisała a ja z najdrobniejszymi szczegółami opowiadałam to wszystko co przeżyłam. Przerywała to pisanie, patrzyła na mnie dziwnie ... i znowu pytała i znowu pisała. Trwało to bardzo długo. Nieco później widziałam, pojawili się na sali emergency panowie z pogotowia, którzy byli u mnie w mieszkaniu i mnie przywieźli do szpitala. Pani Doktor rozmawiała z nimi i znowu pisała, spoglądali wszyscy w moją stronę. Poproszono Teresę, też zadawali jej pytania, było wiele, wiele pytań ...

Proszę Teresę - zabierz mnie do domu. P. Doktor zaprotestowała, musimy ci jeszcze zrobić dużo badań. Obejrzała moje obrażenia z przed 2 dni, po upadku na ulicy. Zawołała innego lekarza. Robili prześwietlenia i masę innych badań.

Trwało to wszystko wiele godzin. Był też już termn topografii komputerowej i EEG mózgu. Moje ciśnienie krwi przez wiele godzin było nadal bardzo wysokie, przeszło 200. Później nagle spadło do normy. Chciałam bardzo wracać do domu. Lekarze zbadali mnie jeszcze raz i stwierdzili, że nie ma na razie nic na przeszkodzie i jak bardzo chcę mogę iść do domu, a jak będzie się coś złego działo żeby dzwonić po karetkę.

Późnym wieczorem wróciłam do domu. Byłam bardzo zmęczona. Oczy same mi się zamykały, ale bałam się położyć do łóżka, bałam się usnąć. Najgorzej mnie niepokoiło, że mogą wrócić te straszliwe huki w głowie. Postanowiłam tej nocy nie spać, wiedziałam, że najbardziej ta moja choroba doskwiera mi w nocy. Zaobserwowałam, że kiedy jestem w pozycji leżącej jej objawy się nasilają. Siadłam więc na kanapie, wzięłam książkę do ręki i czytałam do 5-tej rano. W moim ciele była absolutna cisza. Nie było huków. Serce biło spokojnie, aż nie mogłam uwierzyć. Tej nocy mój syn czuwał razem ze mną obok na drugiej kanapie.

I nagle jak grom z jasnego nieba, jakiś dziwny dźwięk, usłyszałam jakby wyładowanie elektryczne, gdzieś obok swojej głowy po prawej stronie i poczułam bardzo boleśnie jak przeszyła moją głowę gruba i długa igła. Tak jakby ją ktoś wbił w sam czubek głowy.. poczułam ją w gardle i w sercu. W tym samym momencie poczułam, jak przez ciało przebiegł ten sam dziwny trupi jad - jak ja to nazwałam. Znowu urwano mi głowę i moje ciało przepadło. Głowa nadal żyła, a później stopniowo paraliż przemieszczał się do góry ... czułam też w tej chwili, że jakby ktoś stanął u moich nóg i próbował mi w czymś pomagać, jakby wkładał mnie na powrót w moje ciało ... poczułam znowu swoje nogi. Ale i tak odpłynęłam. Syn zadzwonił po karetkę. Ocknęłam się na łóżku szpitalnym, na emergency. Znowu podłączona pod całą aparaturę. Miałam bardzo wysokie ciśnienie krwi, przeszło 220, ból w klatce piersiowej, silny ból głowy, nie mogłam oddychać, mówiłam chaotycznie. W tym dniu trafiła mi się bardzo niesympatyczna pielęgniarka. Patrzyła na mnie z wielką ironią, nie chciała mnie słuchać, zawołała lekarza, a ja byłam bardzo umartwiona, już brakowało mi siły, nie wiedziałam czy jeszcze coś mówić, wyjaśniać czy już tylko milczeć... czułam, że patrzą na mnie wszyscy dziwnie ... Pani Doktor - już inna, też pytała i pisała, też dziwnie na mnie patrzyła. a ja byłam taka bezsilna z tym moim cierpieniem, zaczynałam ważyć każde słowo, które wypowiadałam ... bo sama coraz mniej rozumiałam co się ze mną dzieje. Zdawałam sobie sprawę, że to wszystko wokół mnie jest szokiem nie tylko dla mnie. Płynęły tylko bezgłośnie łzy po moich policzkach.

Jednak po konsultacji stwierdzono, że musi być jakaś przyczyna, skoro 2 razy doświadczyłam śmierci klinicznej. Zrobiłam wielkie oczy. Uruchomiono całą machinę. Przewożono od szpitala do szpitala na różne badania, skanowano moje całe ciało, a szczególnie głowę. Na moje własne żądanie przeprowadzono też badania psychiatryczne. Prosiłam bo już sama nie wiedziałam co o tym wszystkim myśleć. Widziałam światła, postać ... i te wszystkie niewytłumaczalne zjawiska ... Ale lekarze po zebraniu wszystkich badań orzekli, nie ma w twoim ciele żadnej choroby tak fizycznej jak i psychicznej. Pół roku późnej moja Pani Doktor powiedziała mi, że w tym czasie szukali u mnie guza mózgu.

Po tych moich smutnych doświadczeniach przepadły huki w głowie. Co dzień ze strachem nadsłuchiwałam czy czasem nie wracają. Potwornie się ich bałam. Ale była cisza. Parę dni później usłyszałam w swojej głowie coś nowego, cichutką i przyjemną muzyczkę, jakby grały cykady. Zdziwiona kręciłam głową na wszystkie strony. Ten dźwięk był bardzo przyjemny. I znowu nie wiedziałam co mam o tym myśleć ? Bałam się już komukolwiek powiedzieć. Ta muzyczka z biegiem czasu nasiliła się i zmieniła swój dźwięk, cykady, dzwoneczki, jakby śpiew ptaka ... i towarzyszy mi przez cały czas, dzień i w noc już prawie 7 lat.

Kiedy po kilku miesiącach trafiłam znowu do specjalisty - neurologa, odważyłam się i powiedziałam o tej swojej muzyce. Popatrzył na mnie i z uśmiechem powiedział... jesteś przyłączona do Uniwersum. ... jak ja mam to rozumieć ? - zapytałam. ... możesz rozumieć jak chcesz - odpowiedział mi Pan Doktor. Wręczył mi książkę o energiach kosmicznych i rzekł do mnie ... twoja choroba nazywa się Kundalni. W chwili, kiedy przeczytałem wszystkie raporty odnośnie twojej choroby już wiedziałem, że masz masywne, spontaniczne przebudzenie Kundalini.

Uśmiechnęłam się i rzekłam ... wreszcie mnie ktoś rozumie... Tak myślałem, że ty to już wiesz ... i nie potrzebuje ci nic tłumaczyć ... skwitował na koniec.

Tak, w tym czasie już wiedziałam, że moja choroba nazywa się Kundalini.


(Deep Cove - Vancouver Kwiecień 2004)


(ogrody botaniczne przy Uniwersytecie British Columbia w Van, sierp. 2006)


(Quin Elizabeth park. Van. sier. 2006)

Vancouver
17 April, 2007

WIESŁAWA