
13 października, kilka
godzin później ...
otwieram oczy, nie bardzo wiem
gdzie jestem, otoczona parawanem,
leżę na łóżku.
Widzę obok pielęgniarkę.
Patrzy na mnie, uśmiecha się.
Zbieram myśli, co ja tutaj robię ?
Powoli wraca pamięć, przypominam sobie wszystko co się zdarzyło.
Pamiętam każdy szczegół.
Zastanawiam się ponownie, co z tą moją pamięcią ?
Jest nadzwyczaj dobra i mam jakieś wyostrzone zmysły ... co to
jest ? co się ze mną dzieje ?
Pytam pielęgniarkę o godzinę, jak długo tu jestem?
Jest południe... zapewnia mnie, że jest już wszystko ok.
A czy było aż tak źle? ... straciłam przytomność...
Jesteś bezpieczna, a ja z uśmiechem jej powiadam ... wiem, że
jestem bezpieczna, była u mnie Matka Boska ...
Dziwnie się popatrzyła i rzekła ... idę po lekarza.
Jak zobaczyłam jej reakcję tak wtedy pomyślałam, uuuu
...chyba coś do pieca
dołożyłam..., ale przecież nie kłamię
... dobrze pamiętam...
Szybko przyszła P. Doktor, sprawdziła moją kondycję. Teraz
dopiero zauważyłam,
że jestem przypięta pod całą aparaturę.
Rozglądałam się wokół i pytałam, czy to potrzebne? czuję
się dobrze, bo tak właśnie było. Czułam się tak jakby
nigdy nic się nie zdarzyło.
Rozpoczęła dochodzenie, zadawała mi setki pytań, pisała i
pisała a ja z najdrobniejszymi szczegółami opowiadałam to
wszystko co przeżyłam.
Przerywała to pisanie, patrzyła na mnie dziwnie ... i znowu
pytała i znowu pisała.
Trwało to bardzo długo.
Nieco później widziałam, pojawili się na sali emergency
panowie z pogotowia, którzy byli u mnie w mieszkaniu i mnie
przywieźli do szpitala. Pani Doktor rozmawiała z nimi i znowu
pisała, spoglądali wszyscy w moją stronę.
Poproszono Teresę, też zadawali jej pytania, było wiele,
wiele pytań ...
Proszę Teresę - zabierz mnie do domu. P. Doktor zaprotestowała,
musimy
ci jeszcze zrobić dużo badań. Obejrzała moje obrażenia z przed 2
dni, po upadku
na ulicy. Zawołała innego lekarza. Robili prześwietlenia i masę innych
badań.
Trwało to wszystko wiele godzin. Był też już termn
topografii komputerowej
i EEG mózgu.
Moje ciśnienie krwi przez wiele godzin było nadal bardzo
wysokie,
przeszło 200. Później nagle spadło do normy. Chciałam
bardzo wracać do domu.
Lekarze zbadali mnie jeszcze raz i
stwierdzili, że nie ma na razie nic na przeszkodzie i jak
bardzo chcę mogę iść do domu, a jak będzie się coś złego
działo żeby dzwonić po karetkę.
Późnym wieczorem wróciłam do domu. Byłam bardzo zmęczona.
Oczy same
mi się zamykały, ale bałam się położyć do łóżka,
bałam się usnąć. Najgorzej mnie niepokoiło, że mogą wrócić
te straszliwe huki w głowie.
Postanowiłam tej nocy nie spać, wiedziałam, że najbardziej
ta moja choroba doskwiera mi w nocy. Zaobserwowałam, że
kiedy
jestem w pozycji leżącej jej objawy się nasilają. Siadłam
więc na kanapie,
wzięłam książkę do ręki i czytałam do
5-tej rano.
W moim ciele była absolutna cisza.
Nie było huków. Serce biło
spokojnie, aż nie mogłam uwierzyć.
Tej nocy
mój syn czuwał razem ze mną obok na drugiej kanapie.
I nagle jak grom z jasnego nieba, jakiś dziwny dźwięk, usłyszałam
jakby
wyładowanie elektryczne, gdzieś obok swojej głowy po
prawej stronie i poczułam
bardzo boleśnie jak przeszyła moją
głowę gruba i długa igła.
Tak jakby ją ktoś wbił
w sam czubek głowy.. poczułam ją w
gardle i w sercu. W tym samym momencie
poczułam, jak przez ciało
przebiegł ten sam dziwny trupi jad - jak ja to nazwałam.
Znowu
urwano mi głowę i moje ciało przepadło. Głowa nadal żyła,
a później stopniowo
paraliż przemieszczał się do góry ...
czułam też w tej chwili, że jakby ktoś stanął u moich
nóg
i próbował mi w czymś pomagać, jakby wkładał mnie na powrót
w moje ciało ... poczułam znowu swoje nogi. Ale i tak odpłynęłam.
Syn zadzwonił po karetkę.
Ocknęłam
się na łóżku szpitalnym, na emergency. Znowu podłączona
pod całą aparaturę. Miałam
bardzo wysokie ciśnienie krwi,
przeszło 220, ból w klatce piersiowej, silny ból głowy, nie
mogłam oddychać, mówiłam chaotycznie.
W tym dniu trafiła mi się bardzo niesympatyczna pielęgniarka.
Patrzyła na mnie z wielką ironią, nie chciała mnie słuchać,
zawołała lekarza,
a ja byłam bardzo umartwiona, już brakowało
mi siły, nie wiedziałam czy jeszcze coś mówić, wyjaśniać
czy już tylko milczeć... czułam, że patrzą na mnie wszyscy
dziwnie ...
Pani Doktor - już inna, też pytała i pisała, też dziwnie na
mnie patrzyła. a ja byłam taka bezsilna z tym moim
cierpieniem, zaczynałam ważyć każde słowo, które wypowiadałam
...
bo sama coraz mniej rozumiałam co się ze mną dzieje. Zdawałam
sobie sprawę, że to wszystko wokół mnie jest szokiem nie
tylko dla mnie. Płynęły tylko bezgłośnie łzy po moich
policzkach.
Jednak po konsultacji stwierdzono, że musi być jakaś
przyczyna, skoro 2 razy
doświadczyłam śmierci klinicznej.
Zrobiłam wielkie oczy. Uruchomiono całą machinę. Przewożono
od szpitala do szpitala na różne badania, skanowano moje całe
ciało,
a szczególnie głowę.
Na moje własne żądanie przeprowadzono też badania
psychiatryczne. Prosiłam bo już sama nie wiedziałam co o tym
wszystkim myśleć. Widziałam światła,
postać ... i te
wszystkie niewytłumaczalne zjawiska ...
Ale lekarze po zebraniu wszystkich badań orzekli, nie ma w
twoim ciele żadnej choroby tak fizycznej jak i psychicznej. Pół
roku późnej moja Pani Doktor powiedziała mi, że w tym czasie
szukali u mnie guza mózgu.
Po tych moich smutnych doświadczeniach przepadły huki w głowie.
Co dzień ze strachem nadsłuchiwałam czy czasem nie wracają.
Potwornie się ich bałam. Ale była cisza. Parę dni później
usłyszałam w swojej głowie coś nowego, cichutką i przyjemną
muzyczkę, jakby grały cykady. Zdziwiona kręciłam głową na
wszystkie strony. Ten dźwięk był bardzo przyjemny.
I znowu nie wiedziałam co mam o tym myśleć ? Bałam się już
komukolwiek powiedzieć.
Ta muzyczka z biegiem czasu nasiliła się i zmieniła swój dźwięk,
cykady, dzwoneczki, jakby śpiew ptaka ... i towarzyszy mi przez
cały czas, dzień i w noc już prawie 7 lat.
Kiedy po kilku miesiącach trafiłam znowu do specjalisty -
neurologa,
odważyłam się i powiedziałam o tej swojej muzyce.
Popatrzył na mnie
i z uśmiechem powiedział... jesteś przyłączona
do Uniwersum.
... jak ja mam
to rozumieć ? - zapytałam.
... możesz rozumieć jak chcesz - odpowiedział mi Pan Doktor.
Wręczył mi książkę o energiach kosmicznych i rzekł do mnie
... twoja choroba nazywa się Kundalni.
W chwili, kiedy przeczytałem wszystkie raporty odnośnie twojej
choroby już wiedziałem,
że masz masywne, spontaniczne przebudzenie Kundalini.
Uśmiechnęłam się i rzekłam ... wreszcie mnie ktoś rozumie... Tak myślałem,
że ty to już wiesz ... i nie potrzebuje ci
nic tłumaczyć ... skwitował na koniec.
Tak, w tym czasie już wiedziałam, że moja choroba nazywa się
Kundalini.


(Deep
Cove - Vancouver Kwiecień 2004)

(ogrody
botaniczne przy Uniwersytecie British Columbia w Van, sierp.
2006)

(Quin
Elizabeth park. Van. sier. 2006)
Vancouver
17 April, 2007
WIESŁAWA
|