
11 października 2000 - godzina 4 po południu. Wracam z
fizjoterapii.
Na chodniku, po którym idę jest zaledwie kilka osób. Ale
ulica tuż obok jest pełna samochodów.
Właśnie o tej porze jest tutaj zawsze największy ruch. Idę
spacerkiem,
nie spieszę się. Dzień jest cichy i spokojny, świeci
słoneczko.
I nagle poczułam obok siebie dziwny podmuch wiatru, który
pojawił się znienacka. Miałam wrażenie, że mnie popchnął ... i tak zareagowałam
jak człowiek popchnięty
mocno przez inną osobę.
Straciłam równowagę, a, że byłam blisko krawężnika zobaczyłam
w tej sekundzie przed sobą pędzące samochody... i nagle straciłam
przytomność. Trwało to krótką chwilę, na powrót ją
odzyskałam, czułam, że leżę na ulicy i ze strachem oczekiwałam,
że jakiś samochód po mnie przejedzie. Nic takiego się nie
zdarzyło. Powoli otworzyłam oczy
i co zobaczyłam ...
leżałam na chodniku w przeciwnym kierunku do ulicy pod murem
sklepu.
Poczułam na całym ciele nieznośny ból i znowu straciłam
przytomność.
I tym razem na krótką chwilę.
Podbiegli do mnie ludzie: kobieta i mężczyzna, pytali czy
jestem w porządku.
Mężczyzna próbował mnie podnieść, ostro zaprotestowałam,
moje ciało w ogóle nie mogło uczynić żadnego ruchu.
Wszystko co czułam to ten wielki ból, byłam bardzo rozbita,
nie mogłam zebrać myśli.
Pierwsze co mi się wydawało dziwne ... co ja robię w tym
miejscu
pod tą ścianą ? Jak to się stało, że się nagle
tutaj znalazłam ?
Jakby mnie ktoś odepchnął
w drugą stronę od tej ruchliwej
ulicy?
Powoli sama zbierałam siły i próbowałam się pod dźwignąć.
Pomagała mi ta para. Był to dla mnie wielki wysiłek. Miałam
porozbijane do
krwi kolana, łokcie, poturbowany obojczyk, na
lewej ręce wyrwany kawałek ciała, widać
było kość. Moje
ubranie było podarte. Nie mogłam zrozumieć jak można było
idąc
spacerkiem tak upaść, jakby mi ktoś nogi podciął i
mieć takie obrażenia ?
Niecałe
dwa dni później kiedy karetka pogotowia zabrała mnie
z domu do szpitala te moje
obrażenia oglądali dokładnie
lekarze, robili prześwietlenia, sprawdzali czy nie ma złamań.
Ten przygodny mężczyzna, który na ulicy mi pomógł przywiózł
mnie do domu.
Chciał wezwać pogotowie, nie chciałam, miałam
już w tamtym czasie do czynienia
z emergency prawie codziennie.
Na drugi dzień nie mogłam w ogóle chodzić. Bardzo źle
się
czułam, zostałam w łóżku. Fizycznie byłam bardzo obolała,
ciężko było mi robić jakieś ruchy, ale mimo wszystkiego, o
dziwo miałam tego dnia wyjątkowo dobry nastrój.
Nawet sobie
żartowałam, że jestem niedorajda.
12 październik - noc,
około 12-stej, układam się do snu. Znowu nie mogę zasnąć,
męczę się w łóżku, wstaję, jest 1-wsza w nocy.
Jest już 13 październik
- piątek i jak później zauważyli znajomi była wówczas pełnia
księżyca.
Najlepszy dzień na niezwykłe opowieści i dziwne historie.
Właśnie
taką opowieść z własnego przeżycia chcę opisać.
Kilka minut po pierwszej wracam do łóżka. Przytuliłam głowę
do poduszki ...
i nagle mój samolot się odzywa, zaczyna huczeć
w głowie. Jest tym razem dużo
głośniejszy niż to bywało do
tej pory, przejeżdża przez moją głowę potężny huk od ucha prawego
do lewego. Zastanawiam się czy może być jeszcze głośniejszy
... ? Trwało to jakiś
czas trudno mi dzisiaj określić dokładnie
jak długo ?
... i nagle poczułam w swoim ciele coś nowego, jakbym dostała
strzał z pistoletu w prawą skroń. Poczułam się tak jakby mi
ktoś na wylot przestrzelił głowę. Opadłam jak martwa na
poduszkę. Ale moje zmysły były całkowicie przytomne. Było
to dla mnie niesamowite przeżycie. Huk w głowie narastał i
tak na moje wyczucie dostawałam ok co 3 minuty ten dziwny strzał
w prawą skroń.
Nie mogłam się ruszyć, jakby mnie coś na siłę trzymało w
łóżku.
Nie wiem ile dostałam tych strzałów, straciłam rachubę
ale ciągle byłam wszystkiego świadoma. Odbierałam ten strzał
jak
wielki elektryczny impuls.
Po jakimś czasie wszystko ucichło ... już miałam nadzieję,
że to chyba koniec na tą noc.
Ale w tej samej chwili strzelił we mnie inny strzał i przeszył
mnie całą. Po tym strzale moje ciało wyskoczyło wysoko do góry.
Huki powróciły i na przemian dostawałam raz strzał w skroń
a drugi raz jakby wzdłuż kręgosłupa, strzał
z prądu
elektrycznego.
Byłam porażona jak piorunem a moje ciało po każdym z nich,
niekontrolowane wyskakiwało do góry. I znowu nie wiem jak długo
to trwało, już nie
mogłam tego znieść, ale również nic nie
mogłam uczynić aby to przerwać. Czułam się
jak sparaliżowana,
nie mogłam z siebie wydobyć ani jednego słówka.
Na chwilę wszystko ustało ... tym razem już wydawało mi się
na pewno, że to się skończyło, ale gdzie tam, to była tylko
mała chwilka wytchnienia.
W moim ciele zaczęło się dziać coś nowego, wykręcał mi
wszystkie mięsne potworny ból podobny jak podczas skurczu,
doprowadził mnie do krańcowego wyczerpania. I znowu czułam się
jak sparaliżowana, bezsilna. Wszystkie
moje mięśnie były w
ruchu, jakże to było niewiarygodne zjawisko i niesamowicie
bolesne. Nigdy nie widziałam wcześniej a nawet nie słyszałam
aby tak mogły zachowywać się mięśnie człowieka, a to je coś
wsysało do środka, miałam wrażenie, że tam wewnątrz mnie
pracuje wielki odkurzacz i za kilka minut ten odkurzacz wypluwał
je z powrotem.
Trwało to jakiś czas,
i nie krótko nastąpiła po tym znowu
cisza.
Leżałam cichutko, bałam się poruszyć, aby z powrotem nie
powróciło
i nagle ... w moją głowę zaczęły się wbijać grube igły,
przeszywały ją mocno, naokoło... biły jakby zewnątrz niemiłosiernie,
głęboko, i cały czas miałam odczucie, że to prąd
elektryczny.
Właśnie ten ból był najgorszy w całym tym moim dziwnym
zdarzeniu tej nocy. Nie mogłam krzyczeć, ale w środku we mnie
była wielka rozpacz.
Tym wielkim wewnętrznym głosem rozpaczy ... nie wydając głosu
przyzywałam ...
Matko Boska
pomóż, Matko Boska...!
Nie wiem nawet dlaczego przyzywałam w tym momencie
Maryję?
czy naprawdę wierzyłam, że mi coś pomoże czy tylko tak z
ludzkiego przyzwyczajenia, kiedy dzieje się coś złego wtedy
wzywamy niebo na pomoc.
Miałam mocno zaciśnięte oczy i w pokoju była ciemność...
nagle spostrzegłam jasność, coraz bardziej świeciło jakieś
światło, oświetliło cały pokój.
Ze ściany wyszła postać. Lewitowała, wisiała w powietrzu piękna
dziewczyna,
bardzo młodziutka, ubrana cała na niebiesko. Jej długa
szata okrywała ją całą. Na głowie
też miała niebieską
chustę. Była żywa, tryskała niezwykłą urodą, jakaś inna
niż my ludzie, bardziej świetlista.
Patrzyła na mnie a ja uwierzyć nie mogłam ... Maryja ??
... nie... nie... kłóciły się moje zmysły ... masz
halucynacje... to się
zdarzyć nie mogło ... otwórz oczy
... mara zniknie ... to tylko mara ...

Otworzyłam oczy ... i nic się nie zmieniło, ta piękna
istota nadal wisiała w powietrzu przede mną.
I znowu moje zmysły wołały ... nie ... nie ... to
nieprawda...
a ta piękna dziewczyna wtedy przesłała mi śliczny uśmiech.
Moje myśli kompletnie zamilkły. W głowie zrobiła się próżnia. Trwało to dłuższą chwilę. Piękna Pani odpłynęła tą samą
drogą jaką przybyła.
W moim ciele zapanowała wielka cisza. Nie czułam żadnego bólu,
jakby nigdy nic się nie wydarzyło.
Więc nie czekałam dłużej tylko szybko wyskoczyłam z łóżka
i pobiegłam do kuchni.
Mogłam się poruszać, nie mogłam uwierzyć, jeszcze parę
minut wcześniej
nie było to możliwe. Piłam zimną wodę,
kilka szklanek jedna po drugiej ...
Usiadłam później na kanapie i analizowałam wszystkie te
wydarzenia tej nocy... i to ostatnie ...
kto to był ? czy to zdarzyło się naprawdę ?
Siedziałam tak ok 40 minut. Nie znalazłam żadnej logicznej
odpowiedzi. Postanowiłam znowu iść do łóżka.
O dziwo usnęłam i to to bardzo szybko , jakbym wpadła w
przepaść...
trwał jednak ten sen ok 20 minut, nagle przebudzenie i wielki
strach... gdzie ja jestem?
coś tu się zdarzyło ?
Zebrałam szybko myśli , jakaś dziwna fala niepokoju nadciągała
do mnie ponownie i czułam, że od nowa wraca do mnie moja udręka.
nie... nie... krzyczałam
muszę uciekać z tego pokoju...
Zeskoczyłam z łóżka, ale
moje nogi były jak z waty, upadłam,
powoli czołgałam się do telefonu, szukałam ratunku
na zewnątrz.
Zadzwoniłam do sąsiadki, przybiegła szybko. Jest pielęgniarką,
mierzyła mi ciśnienie, moje ciało było gorące, całe płonęło.
Ciśnienie krwi było bardzo wysokie a ja mimo tej gorączki trzęsłam
się z zimna, nie mogłam mówić, dusiłam się, fala dziwnego
powietrza wypełniła moje płuca.
Teresa zmierzyła mi gorączkę, widziałam jej dziwną minę,
powiedziała ... zepsuty termometr, jest na nim 35 stopni.
Klatka piersiowa i głowa były w wielkiej gorączce, a ręce i
nogi jak lód.
Moje serce biło bardzo mocno, czułam, że to już koniec, że
odchodzę.
Tereska zadzwoniła na emergency. Przyjechali bardzo szybko,
2-ch paramedyków, ledwo ich widziałam, mało mnie to obchodziło
co do mnie mówili, zadawali pytania, słyszałam, rozumiałam,
nie mogłam odpowiedzieć po angielsku... gdzieś mi
uciekł ten
język ...mówiłam tylko po polsku... przerywane słowa.
Wyciągałam ręce do Tereski, żegnałam się z nią... szeptałam
bez przerwy ...
umieram, odchodzę...
Podawałam jej rękę, uchwyciła ją mocno i słyszałam tylko
już jej krzyk... oddychaj mocno... oddychaj mocno...
ale ja już nic nie mogłam zrobić.
Poczułam gwałtowne szarpnięcie ciała, miałam wrażenie, że
ktoś urwał mi głowę. Przez
ciało przebiegł dziwny śmiertelny
jad i nagle przestało istnieć. Tego wydarzenia nie mogę
wymazać z pamięci, było to bardzo drastyczne przeżycie.
A moja głowa nadal żyła,
była świadoma, miałam już tylko
głowę, nie mogłam mówić, od brody jakby klinem
biegł do góry
paraliż, szybko obejmował całą głowę... i nagle wszystko
się urwało...
cdn...
Vancouver
14 April 2007


(lipiec
2000 - z dziećmi moich sąsiadów)

(mai,
2003 - Stanley Park, Van. spacer z Kasią, sąsiadką.)

WIESŁAWA
|