
Październik,
2000...
po tych burzliwych dniach ponownie robiono mi wszystkie badania,
skanowano moje ciało.
Wielu lekarzy, różnych specjalistów, rozmowy, konsultacje i nikt
nie umiał znaleźć żadnej choroby.
W zasadzie bardzo się ucieszyłam, że nic nie znaleźli. I chociaż
nie sposób było wytłumaczyć wszystkich tych zdarzeń
byłam pozytywnie nastawiona do dalszego życia.
Co się zmieniło po 13
października 2000? Nigdy więcej nie powtórzył się ten okropny huk w mojej głowie,
Pozostało tylko po nim bolesne wspomnienie i muzyka cykad, która
mi towarzyszy w dzień i w nocy do dnia dzisiejszego.
24 października 2000
odwiedziłam lekarza, mieli już komplet wszystkich moich
badań. Moja pani Doktor ucieszona, nic nie znaleźli, jestem
zdrowa. I ja też w tych dniach czułam się znaczne lepiej.
Był wokół mnie dziwny spokój. Na wszelki wypadek dostaję
antybiotyk, na te moje bóle głowy, a może to zapalenie
zatok, chociaż obraz był czysty?
Też pomyślałam, że to dobrze, jeśli jest jakiś stan zapalny to
antybiotyk oczyści..
O 7 wieczór wzięłam jedną tabletkę tego antybiotyku - pierwszą i
ostatnią.
Położyłam się spać o pierwszej w nocy, na kanapie w living-room.
Po tych wcześniejszych dotkliwych doświadczeniach nie sypiałam
więcej w mojej sypialni.
Szybko usnęłam pomimo, że nadal męczyła mnie bezsenność.
Ten sen nie trwał długo.
Wyskoczyłam z kanapy jak kamień z procy, nie mogłam się dobrze
obudzić, nie byłam w stanie otworzyć oczu, skakałam do góry,
próbowałam palcami podnieść powieki, ale moje oczy były głęboko
w środku głowy. Miałam wrażenie, że jestem mocno
zahipnotyzowana.
Nigdy wcześniej nie przeżywałam czegoś podobnego, wrzeszczałam
bardzo głośno ze strachu, biegałam na oślep. Chciałam wyrwać się
z tego stanu. W końcu udało się, otworzyłam oczy, jeszcze
krzyczałam. Na wprost mnie stał mój syn i patrzył na mnie jak na
zjawę nie z tej planety. Nie mógł pojąć co się dzieje, jego
zdziwienie było.
wielkie.
A ja miałam już nowy problem, wołałam aby sprawdził mój
kręgosłup, krzyczałam, że mi pękł na dwie części, całe ciało
piekło mnie, trawił mnie wielki ogień. Na skórze były
wielkie czerwone plamy i ten nieszczęsny kręgosłup a w nim
przepołowionym na 2 części widziałam ogień. Nie mogłam
zrozumieć co się dzieje?
Pobiegłam do lustra, sprawdzałam sama, nie wierzyłam synowi,
który mnie zapewniał, że wygląda wszystko normalnie. Chociaż
sama widziałam moje plecy to jednak dotykałam rękami i
upewniałam się, bo gdzieś jednak miałam jakieś dziwne podwójne
widzenie.
Widziałam dwa obrazy, ten normalny fizyczny i coś jeszcze czego
nie mogłam w ogóle zrozumieć. Nie rozumiałam dlaczego widzę
swoje plecy, że widzę co się dzieje w moim ciele, skąd ten ogień? Cały czas widziałam rozpalony do czerwoności gruby pręt w
swoim kręgosłupie... a on pękał wzdłuż na pół.

Zaczęłam przypominać sobie co mnie tak gwałtownie wyrzuciło z
kanapy.
Co to było? Jawa czy sen?
Dwóch rycerzy bilo się w moim pokoju, na mojej kanapie,
wchodzili na moją głowę. Walczyli na miecze, obaj ubrani na
czarno. Była to ostra walka, żaden z nich nie przegrywał, żaden
nie rezygnował. To był dla mnie horror. W głowie czułam bardzo
silny ból, dużo większy niż kilka tygodni wcześniej. Wydawało mi
się, że mi ktoś próbuje wyrwać z głowy pień nerwowy.
W tym samym czasie przeżywałam drugi horror, jakby dwa filmy o
różnych akcjach rozgrywały się obok siebie. Z jednej strony
dwóch rycerzy biło się o mnie, bałam się,
a z drugiej strony widziałam pokój tylko z jednym łóżkiem,
smutne i bure pomieszczenie nie było okien, tylko dwoje drzwi,
jedne na prawo, drugie na lewo.
Ktoś chodził po korytarzu, i też bałam się tej scenerii, jednak
pobiegłam sprawdzić, kto tam chodzi, wybrałam drzwi na prawo.
Szukałam na korytarzu innych drzwi do mieszkania mojej sąsiadki,
chciałam ją ostrzec przed mężczyznami, którzy tu się kręcili,
bałam się aby nie zrobili jej czegoś złego. Już ich nie
widziałam, tylko ślady jakie po sobie zostawili na korytarzu
pełnego piachu. Wróciłam do tego pierwszego pokoju, położyłam
się na łóżko,
Jeden sen toczył się nadal i drugi też, dwóch rycerzy biło się
już na mojej głowie...
a z drugiej strony przez te prawe drzwi wbiegł do pokoju
zakapturowany czarny mnich, zgięty w pół. Miał głowę, ale nie
było widać twarzy. Skoczył do mnie i rękoma objął moje gardło,
dusił mnie. Broniłam się, ale on był silniejszy, jedną ręką dusił
mnie a drugą ciągnął za włosy głowę do tyłu.
Udało mi się ściągnąć jego kaptur z głowy i też chciałam ciągnąć
go za jego włosy. ... a tam ku mojemu wielkiemu przerażeniu ...
nie było włosów ani twarzy, tylko głowa jak kolano.
Wiedziałam, że tej walki nie wygram... właśnie ten sen horror
wyrzucił mnie z kanapy, ten wielki strach, ta dziwna akcja jaka
się toczyła w dwóch snach równocześnie.
Wrzeszczałam na cały głos, chyba mnie było słychać w całym
Vancouver.
Kiedy już troszkę się uspokoiłam przypomniałam sobie, że
wieczorem kiedy siedziałam na kanapie i oglądałam TV miałam
kilka razy dziwne zwidy, że ktoś ukradkiem wskakiwał przez
uchylone drzwi z tarasu do pokoju. Byli to mężczyźni w czarnych
kapturach. Było ich kilku, jak złodzieje wślizgiwali się do
środka. Przeszedł mnie dziwny dreszcz, pomyślałam wówczas, że
moje oczy są zmęczone. Zamknęłam szybko drzwi na taras.
I znowu piłam dużo wody, całymi szklankami jedna po drugiej.
Cała się trzęsłam. Ciało nadal mnie piekło, nieco później
poczułam silne swędzenie całej skóry.
Podejrzewałam wtedy, że to wina tego antybiotyku, który
wieczorem zażyłam. Czytałam ulotkę, nie wiedziałam co mam robić? Czułam się coraz gorzej, moje serce pracowało bardzo dziwnie.
Gdzie tylko położyłam swoje palce na swoje cialo czułam bicie
tętna. Biło mi serce w głowie. Moje tętno przekroczyło 110 na
minutę, miałam problemy z oddechem, czułam, że jest coraz
gorzej.
Kiedy się przebudziłam z tego koszmaru była 2,30 w nocy. Syn
chciał dzwonić po emergency, nie chciałam, miałam już dosyć
szpitali, lekarzy...
tych pytań i dziwnych spojrzeń.
Chciałam już odejść,
chciałam umrzeć...
było mi już wszystko jedno.
Ale jak na ironię tym razem, kiedy się zupełnie poddałam śmierć
mnie nie chciała.
Z każdą minutą było jeszcze gorzej, brakowało powietrza, moje
ciśnienie krwi było znowu bardzo wysokie a ja ciągle żyłam... a
raczej konałam bez końca...
i ta wielka gorączka w środku ciała, usta i język zupełnie
suche, dziwne wrażenie w gardle, wielka suchość i wielkie
pragnienie nie do ugaszenia.
O ósmej rano, kiedy nie było żadnej zmiany postanowiłam
prosić o pomoc. Dzwoniłam do lekarza, do mojej apteki,
prosiłam o wyjaśnienie co do tego antybiotyku - tłumaczyli
się, że nigdy przed tem nie było takiego zdarzenia, byli
zdziwieni. Dostarczyli mi do domu Ativian abym wzięła pod
język. Troszkę pomogło..., ale nadal czułam się bardzo
chora. I znowu płacz, bezsilność, brak odpowiedzi. A już się
cieszyłam, że jestem zdrowa. Odwiedziła mnie sąsiadka. Stała
nade mną i patrzyła z litością... a ja wyglądam jak siedem
nieszczęść. Zaproponowała ... może zadzwoń do jasnowidza,
może coś pomoże? Popatrzyłam na nią zdziwiona, już drugi raz
mi to mówiła. Ale jej odpowiedziałam, nie ... mam przecież
dobrych lekarzy, co mi jasnowidz pomoże ...? No tak ...
dodałam ... na ten mój przypadek to tylko został mi naprawdę
jasnowidz albo X-file, może oni rzeczywiście rozwiążą tą
zagadkę?
I znowu płakałam... w głos.
Nie mogłam chodzić, podpierałam się na szczotce do zamiatania.
Sąsiadka poszła sobie a ja wyszłam z pokoju, weszłam w korytarz
... po tej szczotce... po ścianie, bezsilna położyłam się na
podłodze, nie mogłam dojść do łazienki.
Wielka fala płaczu targała moim ciałem, czułam się taka mała,
taka nijaka, nie zdolna do niczego.
Mój wzrok padł na ścianę, wisiała tam maleńka ikona Matki
Boskiej Tińskiej, którą przywiozłam ze sobą do Kanady z wyspy
Tinos.
Kupiłam tą maleńką ikonkę w Sanktuarium Matki Boskiej na wyspie
Tinos w Grecji.
Nie umiałam się już modlić, tylko co mi ślina na język
przyniosła mówiłam, prosiłam ... pomóż mi Maryjo... pomóż, zrób
coś ... albo mnie natychmiast zabierz z tego świata... ja już
tak dłużej nie mogę... waliłam pięściami o podłogę ...
zabierz mnie natychmiast.
Płakałam coraz głośniej ... i nagle jakieś dziwne kryształki
tworzyły się wokół mnie, zaczęły wirować, tańczyć... było ich
coraz więcej, wypełniały cały korytarz i całe mieszkanie ...
przezroczyste jak kryształ, błyszczące, lekko przebłyskiwało
przez nie złoto... Co to jest...?
podnosiłam do góry głowę, wspierałam się na łokciach, przyglądam
się ... cóż to znowu ...?
... gdzieś to już widziałam ...?
Czułam, że w tych kryształkach jest dla mnie odpowiedź ..., ale
jaka?
Maryjo pomóż, odpowiedz mi co to wszystko znaczy?
I przebiegła przez moją głowę nagle myśl... już wiem... te
kryształki przypominają mi mój sen z Panem Bogiem.
Przypominają te złote kuleczki, jak małe perełki, które Bóg w
tym śnie mi ofiarował.
Wracałam myślami do tego snu ...
a było to 25 lipca 2000, tej nocy przyszedł do mnie we
śnie Pan Bóg.
Moje mieszkanie wydawało mi się w jego obecności szare i ciemne
jak komórka. Nie było w nim żadnych sprzętów i ja taka byłam
przy nim mała, nijaka, a przede mną stał Bóg, sięgałam mu
zaledwie do pasa. Zdumienie moje nie miało granic. Ubrany był w
długą szatę w kolorze granatu, pokrytą szronem.
Piękna twarz z brodą i dłuższe do ramion włosy, rozczesane na
dwie strony, lekko faliste, przypominał mi do złudzenia Jezusa
Chrystusa, jednak wydał mi się od niego odrobinę starszy.
Wiedziałam, że nie jest to Jezus. Miał okrąglejszą twarz,
promieniowała spokojem, pełna szczerości i ufności a w jego
sylwetce było tyle dostojności, tyle wielkiego majestatu ...
Patrzył na mnie i milczał ...
Byłam pod jego wielkim wrażeniem.
To ja do niego przemówiłam, nie lękałam się chociaż czułam w
Jego obecności swoją nicość...
- Panie Boże, Panie Boże, Ty przyszedłeś do mnie, do mnie tutaj
na Ziemię?Ale odpowiedzi nie było, powtórzyłam pytanie... i tym razem Bóg
milczał... tylko delikatnym gestem dłoni wskazał mi drzwi na
taras.
Posłusznie wyszłam z pokoju do ogródka. A tam mnie spotkało nowe
wielkie zaskoczenie...
cały świat zasypany był złotem, małymi złotymi kuleczkami...
mieniły się na wszystkie sposoby, ułożone w dziwny wzór... było
tego złota bardzo dużo, było wszędzie, na ziemi, na dachach
domów, na gałęziach drzew.
Nie mogłam się napatrzeć... miałam wrażenie, że jak śnieg
spadło to złoto z nieba i tak samo jak świeży śnieg okrywa
ziemię te złote kulki wyglądały teraz.
A Bóg znowu stał na wprost mnie, Jego ręce lekko wzniesione do
góry i ten wielki spokój jaki emanował z Jego twarzy ... i
milczał... pozwolił nacieszyć moje oczy do woli...
A kiedy już ogarnęłam to wszystko własnymi zmysłami znowu
mówiłam... Panie Boże, Panie Boże zasypałeś cały świat złotem, dałeś
ludziom tyle bogactwa, dlaczego to robisz dla świata, świat nie
jest dobry?
Bóg milczał...
Nagle zjawił się mój dobry znajomy, uśmiechnięty, zbierał te
kuleczki złota, schylał się i schylał, wybierał różne jego
wszystkie te kulki wsypał w moją dłoń, każda była inna, pomimo,
że wszystkie ze złota. Pokazywał i tłumaczył... bierz to złoto,
wszystko należy do ciebie, zbieraj i wkładaj te kuleczki złota
tam gdzie boli, gdzie choroba, wkładaj w swoje ciało i w ciała
innych, bo to złoto jest bezcenne ... nigdzie takiego nie
znajdziesz na ziemi, bierz jest twoje, wskazały ręką na świat...
A Pan Bóg stał obok nas, patrzył i milczał...
Ten sen był tak dawno, 7 lat temu a ja ciągle mam w oczach
miliony tych złotych kuleczek i pamiętam każdy jego szczegół
jakby śnił mi się ostatniej nocy.
Kiedy po tamtej nocy, po tym pięknym śnie rano otworzyłam oczy
od razu przypomniał mi się ten dziwny sen, byłam mocno
zdziwiona.
Opowiadałam każdemu z kim rozmawiałam i pytałam co to znaczy?
Niestety ludzie tylko mówili... piękny ten twój sen ..., ale co
on znaczy nikt nie wiedział... odpowiedzi wówczas nie
dostałam... nadaremno szukałam...
Mijały dni ... powoli zapominałam ... i nagle pojawiła się ta
moja dziwna choroba, nasilała się z każdą godziną, całkiem
oderwała mnie od normalnego życia i myślenia.
25 października 2000...
leżę na podłodze... w korytarzu... złoto... złoto...
Tańczyły wokół mnie świetliste kryształki, przestawałam
płakać tylko wlepiałam oczy w to dziwne zjawisko. Gdzieś
tutaj jest odpowiedź? zbierałam myśli ... analizowałam
jeszcze raz dokładnie ten zloty sen... wokół mnie była cisza...
Siadłam na podłodze i szukałam odpowiedzi, setki myśli cisnęły
się do głowy, a może Bóg wiedział, że będę taka chora i słał w
tym śnie dla mnie lekarstwo?
ale skąd ja wezmę te kulki złota, które miały leczyć?
skąd je teraz wezmę? co mam z tym robić?
Poszłam do pokoju, wyciągnęłam pudełko ze swoją biżuterią,
szukałam złota, wybierałam, które jest to najbardziej
wartościowe, dla mnie były to tylko tanie pierścionki ...tudzież
inne mało wartościowe ozdóbki...
Ale coś trzeba z tym zrobić, z tym złotem ... tylko co? Pocierałam
moją obolałą głowę, ale ulgi nie było, głowa nadal mi pękała
z bólu i serce szalało. Już nie płakałam tylko starałam się
znaleźć dla siebie jakieś ratunek. Maryjo pomóż... co mam
robić dalej?
(z moich notatek z roku 2000)

(Muzeum
Antroplogiczne przy Univ. Britisch Columbia, Van, sierp.
2006)

(Zatoka
Pacyfiku, trakt morski na Alaskę Sier. 2006)

Vancouver
28 April 2007
WIESŁAWA
|