MOJE DOŚWIADCZENIA

MOJE "BYĆ ALBO NIE BYĆ"
(CZĘŚĆ 1)
LINK! DO CZĘŚCI 2

 

Często czytamy i słuchamy relacji innych jakie piękne doświadczenia może mieć człowiek, który poświęca dużo czasu na medytację i swój rozwój duchowy.

Rozwój duchowy człowieka pomimo,
że tyle się o nim dzisiaj mówi pozostaje nadal wielką tajemnicą i nadal okryta jest sekretnym płaszczem sama dusza człowieka. Jedni uważają, że w całym tym duchowym procesie bierze udział tylko ta niewidzialna sfera, że idzie to gładko i bezszelestnie, ale coraz częściej lekarze i naukowcy, jak również sam taki człowiek rozpoznają, że ten proces pociąga za sobą całe ciało fizyczne. Coraz więcej psychiatrów zaczyna obserwować to zjawisko. Notują też bardzo dziwne nieznane dotąd symptomy w ludzkim ciele, na które nie umieją pomoc. Podczas tego procesu taki człowiek przeżywa wiele dziwnych i nadal niewyjaśnionych zagadek.

Zarówno energia fizyczna jak i duchowa są potrzebne aby wydźwignąć człowieka na jego wyżyny. Przychodzi taki dzień, że nawet jeśli człowiek nie zdaje sobie sprawy z istnienia jakiejkolwiek wyższej energii postrzega, że zaczyna się dziać coś dziwnego w jego życiu. Z początku bardzo wielu w ogóle nie zdaje sobie sprawy, że rozpoczyna się w jego ciele proces transformacji. Kiedy wreszcie postrzega, że coś dziwnego - jakże innego od normalnych życiowych zdarzeń dzieje się tak w jego ciele jak i wokół niego wówczas należy to wiedzieć, jest taka osoba już bardzo mocno zaawansowana w procesie własnego rozwoju duchowego.

Przychodzi taki dzień, że nagłe uderzenie energii otwiera oczy, zatrzymuje w codziennym życiu, budzi uśpioną duszę a ta znienacka rozpoznaje własną tożsamość. Życie takiego człowieka już nigdy nie będzie takie samo.

Nagłe olśnienie - wielokrotnie bardzo bolesne, nie tylko cieleśnie... ale towarzyszy temu wielki ból emocjonalny.

...Boże jakże ja to mogłam tak mocno wymazać Ciebie z własnej pamięci...?

Wielu ludzi medytujących, poszukujących Boga na wszystkie sposoby, którzy zdają sobie z tego sprawę, że istnieje ta Wielka Energia i za wszelką cenę dążą do połączenia z nią, wielokrotnie całymi latami poświęcają piękne rozkosze życiowe i szukają dróg do zjednoczenia z Bogiem. Wiedzą jakie jest to trudne w świadomej drodze aby dosięgnąć tej wysokiej góry. Mówił o tym już Buddha, i inni ... Ale bywają też przypadki bez względu na religię i wiarę, że spada na człowieka jak grom z jasnego nieba wbrew jego oczekiwaniu i zupełnie innym jego działaniom. Tak nagle znienacka przychodzi wielka siła i budzi człowieka bardzo gwałtownie. Zmienia mu całe jego przeznaczenie i dotychczasowe cele życiowe.

Mogę śmiało się zaliczyć do takich osób, tych obudzonych tak znienacka.

Żyłam swoim normalnym trybem życia, byłam zwykłym zjadaczem chleba, nie szukałam Boga, nie byłam uwikłana w żadną religię i mimo, że jestem wychowana w rodzinie katolickiej nie praktykowałam zbyt mocno a nawet można powiedzieć śmiało, że w kościele byłam niezwykle rzadkim gościem. Poświęcałam małą chwilę, szczególnie wieczorem na modlitwę, w pośpiechu ... z głową zaprzątniętą czym innym ... tyle co z siebie dawałam dla Boga. Małym okruchem własnego serca trochę wierzyłam, że On jednak istnieje.

Do końca roku 2000 nie miałam pojęcia o takich słowach jak czakra, merdiany, kundalini, reiki... etc ... Rozwój duchowy - to określenie było dla mnie pustym słowem, nawet nie zwracałam na nie uwagi.

I nagle jak grom z jasnego nieba nastąpiły w moim życiu gwałtowne wydarzenia. Dziwne, bolesne jedno za drugim jak wielka machina przetaczały się przez moje życie. A ja nadal tkwiłam w starych formach, niczego nieświadoma, dalej szukałam wyjaśnienia swoich bolesnych i frustrujących przeżyć w normalnym świecie. Określałam je jako zwykłe życia przypadki.

Zupełnie nieświadoma, że w moim ciele jest już głęboko zakorzeniony proces, który zwany jest dzisiaj przebudzeniem duszy - rozwojem duchowym.

Rok 2000 - od pierwszego dnia wydawał mi się jakiś inny...? Jakbym coś czuła... ale moje oczy nie wybierały niczego nadzwyczajnego. Gonitwa w świecie materialnym, w amerykańskim trybie życia, praca, zakupy, spotkania, wielkie plany na przyszłość... i nawet nieźle się układało ... Tylko już wtedy czułam, że moje ciało nie jest w porządku ...? Co najmniej od 2-ch lat obserwowałam nasilające się dziwne symptomy, dziwne bóle, wielkie zmęczenie, co noc budziłam się regularnie ok. 2-giej, coś dziwnego działo się w moim wnętrzu. Nękały mnie okrutne bóle w czole - jakby mi ktoś tam wlewał gorący rozpuszczony metal, był to bardzo irytujący ból i nie przypominał mi żadnego dotąd poznanego przeze mnie w moim życiu. Wielka wewnętrzna gorączka trawiła moje ciało, zdzierałam z siebie ubranie, zrzucałam na ziemię pościel, moje ciało płonęło, ale kiedy go dotykałam było zupełnie zimne. Przyszły bóle kręgosłupa, od wielu też lat zmagałam się z bólami brzucha, nikt niczego tam znaleźć nie potrafił ... w tym czasie ok 1997 dołączył jeszcze wielki mój problem, ból między łopatkami, były dni, że nie mogłam prowadzić samochodu. ten ból paraliżował moje ręce. Wszystkie badanie lekarskie wychodziły dobrze. Od kwietnia 2000 na tydzień przed moimi urodzinami w moje życie zaczęły przenikać nowe utrapienia. Zaczął mnie prześladować wielki pech. Byłam uwikłana w różne dziwne zdarzenia, w wypadki samochodowe, bardzo ciężkie, z których wychodziłam obronną ręką bez obrażeń a samochody szły na złom. Aż trudno było uwierzyć, że osoba która była tam w środku wychodziła z tego złomu nie poszkodowana na ciele.

Od czerwca 2000 zaczęłam obserwować w mojej głowie jakiś dziwny "rezonans"- jakby elektryczny impuls. Z początku był bardzo słaby, ledwie zauważalny, ale z biegiem dni nasilał się coraz mocniej. Nie było to bolesne, ale dziwne i mocno mnie wytrącało z równowagi. czułam wielki niepokój, nie rozumiałam skąd pochodzi, co się dzieje? Wiedziałam, że to jakieś nowe zjawisko - niewytłumaczalne dla mnie w tamtym czasie A lekarze dziwnie na mnie patrzyli i też rozkładali ręce, nie potrafili pomoc. Ten dziwny impuls nasilał się bardzo się szybko, szedł z prawego ucha do lewego. Co dzień przybierał na sile aż w końcu zmienił się w bolesny. Z początku przypominał mi prąd elektryczny, później wiatr, a ten przerodził się w tornado, a to z wielkim szumem przemieszczało się przez moją głowę, następnie przyszedł pędzący pociąg aż w końcu w mojej głowie huczał startujący samolot, i nie opuszczał mnie już prawie w ogóle.

Najmocniej pracował w nocy. Można było oszaleć ... i sama nie wiem jak to się stało, że do tego nie doszło ? Moje życie stało się nie do wytrzymania. Ból, rozpacz i wielka bezsilność towarzyszyły mi 24 godziny na dobę. Lekarze patrzyli na mnie też bezsilnie. Nocami nie mogłam w ogóle się położyć, wtedy najmocniej mi dokuczało, nasilał się huk w głowie. Tygodniami siedziałam oparta o ścianę. Wokół siebie bezustannie słyszałam nieznane mi dotąd dziwne szelesty, mój słuch zrobił się nagle bardzo wrażliwy - nie rozumiałam co się dzieje, co ja słyszę ? Nigdy wcześniej nic takiego nie miało miejsca, nie zdarzało się. Już sama nie wiedziałam czy jestem wciąż przy zdrowych zmysłach ...? Ta sytuacja, badanie lekarskie odwiedzanie całego szeregu specjalistów wprowadzała mnie w jeszcze większą bezsilność. Moja wiara wykruszała się coraz mocniej, ale jednak ciągle powtarzałam ... jutro , jutro na pewno coś znajdą, coś pomogą ... Nadzieja ciągle żyła razem ze mną. To chyba tylko dzięki niej udało mi się przetrwać te pierwsze ciężkie chwile na tej mojej nowej drodze.

Po wielu miesiącach kiedy już wiedziałam co się ze mną naprawdę dzieje mój syn powiedział do mnie ... Jesteś bardzo silna, jakże ja ci zazdroszczę tej twojej wewnętrznej siły ...

Pod koniec lipca 2000 nagle moje ciśnienie krwi skoczyło na przeszło 200, zaczęłam gorączkować, dołączyły się palpitacje serca, moje tętno było ok 110 na minutę. Nękały mnie silne bóle i zawroty głowy, przestałam spać, jeść. Nieznośny ból rozrywał mi klatkę piersiową a EKG było prawidłowe. Huki w głowie coraz mocniej nasilały się Wszyscy wokół widzieli, że jestem bardzo chora, nie mniej nikt nie potrafił coś pomoc, nawet na małą chwilę czymkolwiek ulżyć. Straciłam ok 10 kg, byłam na twarzy zielona, oczy wpadły mi w środek głowy, chodziłam podpierając się o ściany... a mój samolot już mnie prawie w ogóle nie opuszczał i huczał coraz głośniej.

Pomimo tak słabej mojej kondycji fizycznej i psychicznej sama rozpoczęłam poszukiwania tej mojej dziwnej choroby. Obłożyłam się książkami, czytałam o wszystkich chorobach. Szukałam ich symptomów, porównywałam do siebie. Rosły tomy książek a odpowiedzi nadal nie było. Żadna z chorób nie pasowała do moich dolegliwości. Już wtedy wiedziałam, że to coś co mnie nęka idzie z układu nerwowego, że płynie gdzieś stamtąd ?

Ale co to była za choroba nadal nikt nie wiedział . Co też było dziwne, że oprócz wysokiego ciśnienia krwi, wielkiej arytmii serca, wysokiego tętna i gorączki nic nie było widać na moim ciele fizycznym. Wszystkie organy były zdrowe. Tak mi zeszło całe lato. Od sierpnia moje życie zrobiło się wprost nieznośne ... wrzesień był jeszcze gorszy. Już lądowałam w szpitalu na emergency prawie codziennie i tak weszłam w październik ... w pół żywa, już nie wierzyłam, że przyjdzie do mnie jakieś ocalenie. Powoli żegnałam się ze światem. Pomimo, że nie znaleziono u mnie żadnej choroby czułam, że umieram.

Ale jednak mimo wszystkiego była we mnie nadal jakaś nieodparta wielka moc i nadal ciągle mówiłam do wszystkich ... jutro, jutro na pewno coś się wyjaśni, zdarzy się cud ... na pewno ktoś pomoże ... mimo, że miałam gorączką to jednak czułam, że moje zmysły są bardzo czyste, wybierałam wszystko co się działo, mogłam czytać, analizowałam wszystkie zdarzenia. I też tego nie mogłam zrozumieć...?

Niestety ten okres był jakby nie do przebicia i coś mocno chowało przede mną i wszystkimi, którzy chcieli mi pomoc wszystkie rozwiązania. W tym też czasie często spoglądałam w niebo i gdzieś tam w środku mojej głowy miałam jakieś maleńkie przebłyski. Od lipca poczułam też nagły przypływ, euforię w kierunku Boga, przeglądałam Biblię, szukałam modlitw, otwierałam się bardzo powoli na coś mi zupełnie nieznanego ... i chociaż dalej stąpałam po omacku i nie rozumiałam, to jednak próbowałam uchwycić swoją ręką rąbka Boskiej szaty, jakoś dziwnie czułam wewnątrz wielką potrzebę bycia z Bogiem.

W tamtym dniach było mi okrutnie ciężko. Świat nie dawał żadnej odpowiedzi, żadnej nadziei - lekarze dziwnie milczeli, zostawałam sama, powoli wszyscy mnie opuszczali, znikali z mojego życia. Niebo też milczało ... a moje utrapienie przybierało na sile ...

Dzisiaj wiem, tak boleśnie rozstawałam się z moim starym życiem ... nowe jutro rzucało mi już świeże wyzwanie ... a ja jeszcze nic z tego nie rozumiałam. I tak dobrnęłam strasznie powoli, bo każda minuta była długim niekończącym się okresem ... do 13 października 2000.

Co się w tym dniu zdarzyło opiszę już w drugim rozdziale.


(Ateny -1989)


(z synem Arkiem , na Peloponezie w roku 1990 - Palea Epidavros)


(Wyspa Santoryni 1991)


(z gołębiami - Ateny Syntagma 1992)

Vancouver
13 April 2007

WIESŁAWA