
Często czytamy i słuchamy relacji innych jakie piękne doświadczenia
może mieć człowiek, który poświęca dużo czasu na medytację
i swój rozwój duchowy.
Rozwój duchowy człowieka pomimo,
że tyle się o nim dzisiaj mówi pozostaje
nadal wielką
tajemnicą i nadal okryta jest sekretnym płaszczem sama dusza
człowieka.
Jedni uważają, że w całym tym duchowym procesie bierze udział
tylko ta niewidzialna sfera, że idzie to gładko i
bezszelestnie, ale coraz częściej lekarze i naukowcy, jak również
sam
taki człowiek rozpoznają, że ten proces pociąga za sobą
całe ciało fizyczne. Coraz więcej psychiatrów zaczyna
obserwować to zjawisko.
Notują też bardzo dziwne nieznane dotąd symptomy w ludzkim
ciele, na które nie umieją pomoc.
Podczas tego procesu taki
człowiek przeżywa wiele dziwnych i
nadal niewyjaśnionych zagadek.
Zarówno energia fizyczna jak i duchowa są potrzebne aby wydźwignąć
człowieka
na jego wyżyny.
Przychodzi taki dzień, że nawet jeśli człowiek nie zdaje
sobie sprawy
z istnienia jakiejkolwiek wyższej energii
postrzega, że zaczyna się dziać coś dziwnego
w jego życiu. Z początku bardzo wielu w ogóle nie zdaje sobie sprawy, że
rozpoczyna
się w jego ciele proces transformacji.
Kiedy wreszcie postrzega, że coś dziwnego -
jakże innego od
normalnych życiowych zdarzeń dzieje się tak w jego ciele jak
i wokół niego wówczas należy to wiedzieć, jest taka osoba
już bardzo mocno
zaawansowana w procesie własnego rozwoju
duchowego.
Przychodzi taki dzień, że nagłe uderzenie energii otwiera
oczy, zatrzymuje w codziennym życiu, budzi uśpioną duszę a
ta znienacka rozpoznaje własną tożsamość. Życie takiego człowieka
już nigdy nie będzie takie samo.
Nagłe olśnienie - wielokrotnie bardzo bolesne, nie tylko cieleśnie...
ale towarzyszy temu wielki ból emocjonalny.
...Boże jakże ja to mogłam
tak mocno wymazać Ciebie z własnej pamięci...?
Wielu ludzi medytujących, poszukujących Boga na wszystkie
sposoby, którzy zdają
sobie z tego sprawę, że istnieje ta
Wielka Energia i za wszelką cenę dążą do połączenia
z nią,
wielokrotnie całymi latami poświęcają piękne rozkosze życiowe
i szukają dróg do zjednoczenia z Bogiem. Wiedzą jakie jest to
trudne w świadomej drodze aby dosięgnąć
tej wysokiej góry. Mówił
o tym już Buddha, i inni ...
Ale bywają też przypadki bez względu
na religię i wiarę, że
spada na człowieka jak grom z jasnego nieba wbrew jego
oczekiwaniu
i zupełnie innym jego działaniom. Tak nagle znienacka
przychodzi wielka siła i budzi człowieka bardzo gwałtownie.
Zmienia mu całe jego przeznaczenie i dotychczasowe cele życiowe.
Mogę śmiało się
zaliczyć do takich osób, tych obudzonych tak znienacka.
Żyłam swoim normalnym trybem życia, byłam zwykłym zjadaczem
chleba, nie szukałam Boga, nie byłam uwikłana w żadną
religię i mimo, że jestem wychowana
w rodzinie katolickiej nie
praktykowałam zbyt mocno a nawet można powiedzieć śmiało,
że w kościele byłam niezwykle rzadkim gościem.
Poświęcałam małą chwilę, szczególnie wieczorem na modlitwę,
w pośpiechu ... z głową zaprzątniętą czym innym ... tyle
co z siebie dawałam dla Boga. Małym okruchem własnego serca
trochę wierzyłam, że On jednak istnieje.
Do końca roku 2000 nie miałam pojęcia o takich słowach jak
czakra, merdiany, kundalini, reiki... etc ...
Rozwój duchowy - to określenie było dla mnie pustym słowem,
nawet nie zwracałam na nie uwagi.
I nagle jak grom z jasnego nieba nastąpiły w moim życiu gwałtowne
wydarzenia.
Dziwne, bolesne jedno za drugim jak wielka machina
przetaczały się przez moje życie.
A ja nadal tkwiłam w
starych formach, niczego nieświadoma, dalej szukałam
wyjaśnienia
swoich bolesnych i frustrujących przeżyć w normalnym świecie.
Określałam je jako zwykłe życia przypadki.
Zupełnie nieświadoma, że w moim ciele jest już głęboko
zakorzeniony proces,
który zwany jest dzisiaj przebudzeniem
duszy - rozwojem duchowym.

Rok 2000 - od pierwszego
dnia wydawał mi się jakiś inny...? Jakbym coś czuła...
ale moje oczy nie wybierały niczego nadzwyczajnego. Gonitwa w
świecie materialnym,
w amerykańskim trybie życia, praca,
zakupy, spotkania, wielkie plany na przyszłość...
i nawet nieźle
się układało ...
Tylko już wtedy czułam, że moje ciało nie jest w porządku
...?
Co najmniej od 2-ch lat obserwowałam nasilające się dziwne
symptomy, dziwne bóle,
wielkie zmęczenie, co noc budziłam się
regularnie ok. 2-giej, coś dziwnego działo się
w moim wnętrzu.
Nękały mnie okrutne bóle w czole - jakby mi ktoś tam wlewał
gorący rozpuszczony metal, był to bardzo irytujący ból i nie
przypominał mi żadnego dotąd
poznanego przeze mnie w moim życiu.
Wielka wewnętrzna gorączka trawiła moje ciało, zdzierałam z
siebie ubranie, zrzucałam na ziemię pościel, moje ciało płonęło,
ale kiedy go dotykałam było zupełnie zimne. Przyszły bóle
kręgosłupa, od wielu też lat zmagałam się
z bólami
brzucha, nikt niczego tam znaleźć nie potrafił ... w tym
czasie ok 1997 dołączył jeszcze wielki mój problem, ból między
łopatkami, były dni, że nie mogłam prowadzić samochodu. ten
ból paraliżował moje ręce. Wszystkie badanie lekarskie wychodziły
dobrze.
Od kwietnia 2000 na tydzień przed moimi urodzinami w moje życie
zaczęły
przenikać nowe utrapienia.
Zaczął mnie prześladować wielki pech. Byłam uwikłana
w różne
dziwne zdarzenia, w wypadki samochodowe, bardzo ciężkie, z których
wychodziłam obronną ręką bez obrażeń a samochody szły na
złom. Aż trudno było uwierzyć, że osoba która była tam w
środku wychodziła z tego złomu nie poszkodowana na ciele.
Od czerwca 2000 zaczęłam obserwować w mojej głowie jakiś
dziwny "rezonans"-
jakby elektryczny impuls.
Z początku był bardzo słaby, ledwie zauważalny, ale z biegiem
dni nasilał się coraz mocniej.
Nie było to bolesne, ale dziwne i mocno mnie wytrącało
z równowagi.
czułam wielki niepokój, nie rozumiałam skąd pochodzi, co się
dzieje? Wiedziałam, że to jakieś nowe zjawisko - niewytłumaczalne
dla mnie w tamtym czasie
A lekarze dziwnie na mnie patrzyli i też rozkładali ręce, nie
potrafili pomoc.
Ten dziwny
impuls nasilał się bardzo się szybko, szedł z
prawego ucha do lewego. Co dzień przybierał
na sile aż w końcu
zmienił się w bolesny.
Z początku przypominał mi prąd elektryczny,
później wiatr,
a ten przerodził się w tornado, a to z wielkim szumem przemieszczało
się
przez moją głowę, następnie przyszedł pędzący pociąg
aż w końcu w mojej głowie
huczał startujący samolot, i nie
opuszczał mnie już prawie w ogóle.
Najmocniej pracował w nocy. Można było oszaleć ... i sama
nie wiem jak to się stało,
że do tego nie doszło ?
Moje życie stało się nie do wytrzymania. Ból, rozpacz i
wielka bezsilność towarzyszyły mi 24 godziny na dobę.
Lekarze patrzyli na mnie też bezsilnie. Nocami nie mogłam w ogóle
się położyć, wtedy najmocniej mi dokuczało, nasilał się
huk w głowie. Tygodniami siedziałam oparta o ścianę. Wokół
siebie bezustannie słyszałam nieznane mi dotąd dziwne
szelesty, mój słuch zrobił się nagle bardzo wrażliwy - nie
rozumiałam co
się dzieje, co ja słyszę ? Nigdy wcześniej
nic takiego nie miało miejsca, nie zdarzało się.
Już sama
nie wiedziałam czy jestem wciąż przy zdrowych zmysłach ...? Ta sytuacja, badanie lekarskie odwiedzanie całego szeregu
specjalistów wprowadzała mnie w jeszcze większą bezsilność.
Moja wiara wykruszała się coraz mocniej, ale jednak ciągle
powtarzałam ... jutro , jutro na pewno coś znajdą, coś pomogą
... Nadzieja ciągle żyła razem ze mną. To chyba
tylko dzięki
niej udało mi się przetrwać te pierwsze ciężkie chwile na
tej mojej nowej drodze.
Po wielu miesiącach kiedy już wiedziałam co się ze mną
naprawdę dzieje mój syn powiedział do mnie
... Jesteś bardzo silna, jakże ja ci zazdroszczę tej twojej wewnętrznej
siły ...
Pod koniec lipca 2000 nagle moje ciśnienie krwi skoczyło na
przeszło 200,
zaczęłam gorączkować, dołączyły się palpitacje serca, moje tętno było ok 110
na minutę. Nękały
mnie silne bóle i zawroty głowy, przestałam spać, jeść.
Nieznośny
ból rozrywał mi klatkę piersiową a EKG było
prawidłowe.
Huki w głowie coraz mocniej
nasilały się Wszyscy wokół
widzieli, że jestem bardzo chora, nie mniej nikt nie potrafił
coś pomoc, nawet na małą chwilę czymkolwiek ulżyć. Straciłam ok 10 kg, byłam na twarzy zielona, oczy wpadły mi w środek głowy,
chodziłam podpierając się o ściany... a mój
samolot już
mnie prawie w ogóle nie opuszczał i huczał coraz głośniej.
Pomimo tak słabej mojej kondycji fizycznej i psychicznej sama
rozpoczęłam
poszukiwania tej mojej dziwnej choroby. Obłożyłam
się książkami, czytałam o wszystkich chorobach. Szukałam
ich symptomów, porównywałam do siebie. Rosły tomy książek
a odpowiedzi nadal nie było.
Żadna z chorób nie pasowała do moich dolegliwości.
Już wtedy wiedziałam, że to coś co mnie nęka idzie z układu
nerwowego, że płynie gdzieś stamtąd ?
Ale co to była za choroba nadal nikt nie wiedział .
Co też było dziwne, że oprócz
wysokiego ciśnienia krwi,
wielkiej arytmii serca, wysokiego tętna i gorączki nic nie
było
widać na moim ciele fizycznym. Wszystkie organy były zdrowe.
Tak mi zeszło całe
lato. Od sierpnia moje życie zrobiło się
wprost nieznośne ... wrzesień był jeszcze gorszy.
Już lądowałam
w szpitalu na emergency prawie codziennie i tak weszłam w październik
...
w pół żywa, już nie wierzyłam, że przyjdzie do mnie
jakieś ocalenie. Powoli żegnałam się ze światem. Pomimo, że
nie znaleziono u mnie żadnej choroby czułam, że umieram.
Ale jednak mimo wszystkiego była we mnie nadal jakaś
nieodparta wielka moc
i nadal ciągle mówiłam do wszystkich
... jutro, jutro na pewno coś się wyjaśni, zdarzy
się cud
... na pewno ktoś pomoże ...
mimo, że miałam gorączką to jednak czułam, że
moje zmysły
są bardzo czyste, wybierałam wszystko co się działo, mogłam
czytać, analizowałam wszystkie zdarzenia. I też tego nie mogłam
zrozumieć...?
Niestety ten okres był jakby nie do przebicia i coś mocno
chowało przede mną
i wszystkimi, którzy chcieli mi pomoc wszystkie
rozwiązania.
W tym też czasie często spoglądałam w niebo i gdzieś tam w
środku mojej głowy miałam jakieś maleńkie przebłyski.
Od lipca poczułam też nagły przypływ, euforię w kierunku
Boga, przeglądałam Biblię, szukałam modlitw, otwierałam się
bardzo powoli na coś mi zupełnie nieznanego ...
i chociaż dalej stąpałam po omacku i nie rozumiałam, to
jednak próbowałam uchwycić swoją ręką
rąbka Boskiej
szaty, jakoś dziwnie czułam wewnątrz wielką potrzebę bycia
z Bogiem.
W tamtym dniach było mi okrutnie ciężko. Świat nie dawał żadnej
odpowiedzi,
żadnej nadziei - lekarze dziwnie milczeli, zostawałam
sama, powoli wszyscy mnie opuszczali, znikali z mojego życia.
Niebo też milczało ...
a moje utrapienie przybierało na sile ...
Dzisiaj wiem, tak boleśnie rozstawałam się z moim starym życiem
... nowe jutro rzucało mi już świeże wyzwanie ... a ja
jeszcze nic z tego nie rozumiałam.
I tak dobrnęłam strasznie powoli, bo każda minuta była długim
niekończącym się okresem ... do 13 października 2000.
Co się w tym dniu zdarzyło opiszę już w drugim rozdziale.

(Ateny
-1989)

(z
synem
Arkiem , na Peloponezie w roku 1990 - Palea Epidavros)

(Wyspa
Santoryni 1991)

(z
gołębiami - Ateny Syntagma 1992)
Vancouver
13 April 2007
WIESŁAWA
|