WPROWADZENIE:

Wiara, nadzieja i miłość są największymi fundamentami naszego życia,
potężne wsparcie dla upadającego ducha, który wyrusza na spotkanie z
nowym wyzwaniem, nie zawsze pięknym i ubarwionym w najpiękniejsze
życiowe owoce.
Bywają w życiu i bardzo ciężkie chwile, gdzie
nadzieją i ostatnią deską ratunku jest
tylko Bóg... Jakim wielkim
darem jest wówczas Jego odpowiedź na nasze wołania
i prośby wiedzą
tylko te osoby, które doświadczyły na własnej skórze cierpienia -
wielki życiowy krzyż... i przybywające na pomoc Miłosierdzie Boże.
Kto ma nadzieję wbrew wszelkiej nadziei ten rozpozna działania Boga.
On przemówi do każdego potrzebującego: w ogniu, w trzęsieniu ziemi,
w chorobie,
w każdym nieszczęściu
i tam, gdzie już nikt ze świata ludzi nie potrafi pomóc.
Nadzieja
- ten, który ją posiada wzbudza w Bogu wielką miłość a nadzieja nie
utracona staje się darem przepełnionym Wielką Bożą Łaską. Bóg dotyka
własnym promieniem, niemożliwe staje się możliwym. Ważnym elementem
w poruszaniu Serca Boga jest akt skruchy.
Kiedy człowieka skrucha nie będzie miała granic nie będzie też miało
granic Miłosierdzie Boga. Bóg oddaje się bez końca tej osobie, która
bez końca oddaje się Jemu. Im bardziej będzie pozbawiona realności
tym mocniej przyjmie Boga, a wtedy w życiu zaistnieją cuda.
Pamiętaj! - abyś wygrał beznadziejną walkę Bóg potrzebuje twojej słabości.
Nawet kiedy dopuści do wielkich zranień i ciężkich chwil, to tylko
po to aby człowiek poczuł się słaby i przyjął Łaski z Jego rąk.
MOJA HISTORIA:
Historia Agnieszki - wielka próba wiary, zmaganie, płynący z serca
niepokój, załamanie, wielka bezsilność, umacnianie, modlitwa,
poszukiwanie Boga i całkowite zawierzenie Bogu...
ujmująca za serce walka młodej dziewczyny o powrót do normalnego
życia.
Zapraszam wszystkich aby poznali historię Agnieszki,
która dzisiaj dzieli się z nami owocami jej wiary,
pokazuje drogą nadziei, która nie zawodzi.
Jej przypadek budzi
głębokie refleksje,
jest życiowym odbiciem Boskiej egzystencji w sercu człowieka.
Wiesława
Van. 29 Jan. 2008

NIESPODZIEWANA
CHOROBA
(CZĘŚĆ 1)
Tak trudno przelać mi na papier ten cały okres czasu związany z moją
przebytą
chorobą, gruźliczego zapalenia opon mózgowych i rdzenia
kręgowego, ale głęboko wierzę, że pomogę tym nie jednej osobie, która
już dawno straciła wiarę, silę walki i nadzieję.
Potraktowałam wszystkie objawy jako zwykłe przeziębienie, kaszel,
gorączkę
i osłabienie jako zwykłe przemęczenie organizmu. Niestety
po paru tygodniach stan
mój nie poprawiał się a wręcz przeciwnie
było coraz gorzej. Poprosiłam moją mamę o pomoc dopiero wówczas
kiedy zaczęłam tracić siłę w nogach tzn. każde wstanie z łóżka
sprawiało mi wiele trudności, przy chodzeniu potrzebowałam wsparcia
ściany lub mebla, ale najbardziej się wystraszyłam kiedy przy
chodzeniu kolana zaczęły mi się uginać, do tego towarzyszył mi
totalny brak siły, okropny kaszel i trudności w oddychaniu. Od
lekarza ogólnego natychmiast dostałam skierowanie do poradni
specjalistycznej. Gdy powracam pamięcią do tamtego okresu zauważam
ogromne luki w pamięci. Pamiętam niektóre zdarzenia, ale większość z
nich uzupełnili mi najbliżsi z rodziny jakiś czas potem.
W szpitalu zostałam od razu poddana wszelkim badaniom jak; rezonans
magnetyczny, pobieranie szpiku z rdzenia kręgowego, USG, badania
krwi i moczu, itp. Pamiętam jak w szpitalu poruszałam się wolnym
krokiem przy ścianie chodem, który sprawiał mi okropny fizyczny
wysiłek. Aż pewnego dnia rano chcąc wstać z łóżka upadłam na ziemię.
Tym razem moje nogi nie dały rady mnie udźwignąć !
Momentalnie zostałam ocewnikowana a moim miejscem, gdzie przebywałam
pozostało na wiele miesięcy białe szpitalne łóżko. Z wszystkich
badań jakie mi
zrobiono wyszło jednoznacznie; zapalenie opon
mózgowych i rdzenia kręgowego. Pamiętam towarzyszące temu okropne
zawroty i bóle całej głowy, tak potężne, że
aż wymiotowałam.
Jedyną datę jaką pamiętam z tego okresu jest 11 września 2001 roku
bo w tym dniu cały szpital huczał od tragedii terrorystycznej - World Trade Center.
Do mnie tego dnia też dotarło, że cały,
dosłownie cały świat mi się zawalił!

Białe ściany, białe zimne szpitalne łóżko, zamiast seksownej
bielizny,
pampers z cewnikiem odprowadzającym bezwiednie mój mocz i
te garście
tabletek, do których połykania mnie zmuszano 3 razy
dziennie. Kaszel, okropny
kaszel, przy łóżku butla z maską i tlenem
i okropne zawroty głowy, ciągłe przebywanie
w pozycji leżącej wtedy
było dla mnie zbyt dużym wysiłkiem. Nocami prosiłam Pana Boga
o
śmierć, byłam bardzo, bardzo zmęczona. Mój organizm był wyczerpany
do takiego stanu, że nie byłam zdolna sama obrócić się z boku na
bok.
Po 3 miesiącach leżenia pierwsza próba siedzenia, najpierw na łóżku,
potem na wózku inwalidzkim. Gdy teraz powracam pamięcią do
tamtych
dni wciąż na skórze pojawiają mi się dreszcze.
Jednak wciąż najbardziej bolącymi dla mnie obrazami z tamtych
czasów
jest kamienna twarz mojej mamy z oczami pełnymi łez, i z tym
swoim
wymuszonym uśmiechem na twarzy. To ona wtedy walczyła o mnie jak
lwica, o swoje młode dziecko, podtrzymywała mnie na duchu,
obiecywała, że będzie
dobrze. Ukrywała przede mną najstraszniejszą
lekarską diagnozę jaka była wtedy -
tętniak mózgu i prognozowany
czas mojego życia, nie dłużej niż 3 miesiące.
Była to bardzo mądra
decyzja z jej strony, zataić tą prawdę przede mną.
Dlaczego Pan Bóg nie zabrał mnie wtedy do siebie?
cdn...
Agnieszka
29 styczeń 2008
|