Powracająca moda na kulturę
słowiańską sprawia, że w internecie coraz mocniej podnoszone
są głosy na temat konieczności wprowadzenia do nauczania
szkolnego zagadnień związanych z mitologią i wierzeniami
naszych praojców. Jako promotor wiedzy o słowiańszczyźnie z
postulatem tym się całkowicie zgadzam, choć jako osoba z
wykształceniem pedagogicznym doskonale zdaję sobie sprawę z
tego, że nie jest to zadanie łatwe. W toku codziennej pracy
nauczycielskiej trudno jest znaleźć czas na wprowadzenie
ponadprogramowych zagadnień, zaś oczekiwanie od Ministerstwa
Edukacji Narodowej uwzględnienia tego typu poprawki w
przyszłej podstawie programowej jest - nie oszukujmy się -
naiwne. Zderzenie ideałów z pragmatyką życiową częstokroć
jest bardzo bolesne, jednak nie oznacza to, że należy się
poddawać.
O Słowianach nauczać warto - to nie jest z mej strony czcze
gadanie niepoparte żadnymi działaniami. Jako miłośnik tematu
podczas prowadzonych przeze mnie lekcji w szkole
kilkunastokrotnie podejmowałem się starań przemycenia w
przekazywanej wiedzy informacji związanych z dawną kulturą
słowiańską. Warto nadmienić, że często były to próby bardzo
udane, pozytywnie odbierane przez młodzież szkolną, dla
której w wielu wypadkach było to coś absolutnie nowego, a
przez to też - niesłychanie interesującego. W tekście tym
chciałem rozprawić się z narosłymi dookoła tego postulatu
obawami, a także - przedstawić w ogólnym zarysie zastosowane
przeze mnie rozwiązania metodologiczne pozwalające na
wprowadzenie elementów wiedzy o słowiańskim świecie do
szkolnej dydaktyki. Postaram się również przekonać Was, że
takie zmiany są możliwe, a co więcej - potrzebne. Zapraszam
do lektury. :)

Autor:
Andriej Szyszkin ©
Kwestia korzeni i tożsamości
Zwolennicy wprowadzenia do
szkoły elementów wiedzy o dawnych wierzeniach słowiańskich
posługują się często argumentem o tym, że kultura słowiańska
stanowi podwaliny naszej zbiorowej tożsamości. Jest to
twierdzenie bardzo słuszne, choć często towarzyszą mu
również inne, już znacznie mniej racjonalne. Wielokrotnie
podczas śledzenia zmagań internetowych miłośników swarów
wszelakich spotykałem się z przekonaniami o tym, że
chrześcijaństwo i cywilizacja łacińska to kody kulturowe nam
całkowicie obce, a przez to - niezasługujące na obecność w nauczaniu szkolnym. Osoba
stroniąca od radykalnych osądów prędko dostrzeże jednak
ignorancję kryjącą się za tego typu poglądami.
Odejście od dawnych wierzeń nie nastąpiło chwilę temu. Od
czasu przyjęcia na naszych ziemiach chrześcijaństwa minęło
przeszło tysiąclecie. Przez ten czas zdążyliśmy bardzo
dobrze zintegrować się z cywilizacją Zachodu, bazującą w
znacznej mierze na dorobku kulturowym Greków i Rzymian.
Jednymi z najczęściej pojawiających się odwołań w literaturze
są nawiązania do kultury klasycznej. Pojawiają się one w
dziełach każdej epoki i są powszechnie rozpoznawalne nawet
wśród niewprawionych odbiorców kultury. Nie inaczej jest z
tradycją chrześcijańską. Św. Franciszek, św. Aleksy, czy też
Atena bądź Fortuna - to uniwersalne symbole, o których osoba
żyjąca w naszym świecie powinna mieć koniecznie
fundamentalną wiedzę. Podobnie jest z sylwetkami antycznych
filozofów i literatów - osoba nieobeznana dostatecznie w ich
temacie łatwo może zostać zaszufladkowana jako ignorant
kulturowy.
Zbiorowa tożsamość nie opiera się na etnogenezie, a na
ciągłości. Przyjęcie przez Polskę chrześcijaństwa było
wyraźnym odcięciem się od wcześniejszej tradycji, jednak
wydarzyło się to na tyle dawno temu, że powrót do minionego
stanu rzeczy jest niemożliwy. Musimy zaakceptować
chrześcijańsko-śródziemnomorski charakter naszej kultury,
jednak nie oznacza to, że nie możemy dołączyć do niego
jeszcze elementów ściśle słowiańskich. Decyzje polityczne
nie są w stanie całkowicie wymazać dawnej tradycji z
ludzkiej świadomości, przez co chrzest Polski niekoniecznie
musi być traktowany jako początek nowej ery w polskiej
historii. Niektóre elementy rodzimej kultury
przedchrześcijańskiej zdołały się na dobre zadomowić w
zwyczajach i języku, a to już oznacza, że nasza ciągłość
kulturowa jest znacznie dłuższa niż te 1050 lat. Dlaczego
tak niewielu nauczycieli jest w stanie dziś to otwarcie
przyznać?
Rozumiem, że niewiele jest źródeł pisanych dobrze
opisujących czasy przedchrześcijańskie, lecz to nie oznacza,
że nie byłoby można samej chrystianizacji Polski przedstawić
w szerszym kontekście, uwzględniającym podłoże polityczne
tego procesu, a także początkowy opór ze strony
społeczeństwa. Sądzę, że na późniejszym etapie nauczania
lekcja tego typu mogłaby być przyczynkiem do zainicjowania
ciekawej dyskusji na forum klasy bądź też napisania
wypracowania na ten temat. Niestety, w praktyce szkolnej
chrzest Polski jest często wyłącznie wykuwaną na pamięć
datą, za którą kryje się niewiele więcej niż sama nazwa
wydarzenia i przywołanie księcia Mieszka I.
Nauka o dawnych tradycjach pogańskich mogłaby pojawiać się
sporadycznie już podczas nauczania w szkole podstawowej.
Przecież to właśnie tam najmłodsi uczniowie dowiadują się
więcej o kultywowanych współcześnie tradycjach. Dlaczego
bardzo często traktuje się je tak, jakby przyszły znikąd?
Nauczycielki bardzo często zabierają swoich podopiecznych na
symboliczne topienie Marzanny, która jest wcześniej
samodzielnie wykonywana przez dzieci. Zdecydowana większość
belfrów nie wspomni jednak ani słowem o słowiańskiej bogini
Marzannie czy też chociażby pogańskim rodowodzie tego
zwyczaju. Podobnie jest z pisankami, śmigusem-dyngusem,
pustym miejscem przy stole i wieloma innymi tradycjami.
Zdarza się, że dydaktycy usilnie starają się wmówić uczniom
rzekomo chrześcijańskie pochodzenie tych obyczajów. Innym
razem zupełnie nie poruszają tego tematu, utrwalając w ten
sposób złudne przekonanie, że kultura bierze się z próżni.
Bardzo często sami nauczyciele są niedoinformowani na temat
pozostałości tradycji pogańskiej w dzisiejszej kulturze,
jednak trudno nie odnieść wrażenia, że w społeczeństwie
istnieje swoiste tabu, które zabrania głośno mówić o
przedchrześcijańskim podłożu naszej tożsamości. Czas z tym w
końcu skończyć, gdyż pamięć o jej najstarszej składowej
powinna być bezwzględnie kultywowana. Nauczycielu! Pamiętaj
o tym, że każde drzewo ma swoje korzenie. Uczniu! Nie bój
się zadawać niewygodnych pytań. Informacje o oddziaływaniu
rodzimej tradycji na współczesność nie powinny stanowić
wiedzy zakazanej. Drzewo bez korzeni usycha, nie inaczej
jest z człowiekiem.

Autor:
Andriej Szyszkin ©
Niepewne źródła i niepotwierdzone hipotezy
Rozsądek nakazuje, by nie pić
zbyt łapczywie wody z niesprawdzonego źródła - może być
bowiem zatrute bądź co najmniej w znacznym stopniu
zanieczyszczone. Podobnego typu argumentu używają
przeciwnicy wprowadzania wiedzy o słowiańskim świecie do
nauczania szkolnego, powołując się na to, że wiedza o
dawnych Słowianach to tylko same hipotezy. Jest w nim
niewątpliwie trochę racji, zwłaszcza że w szkole brakuje
często czasu nawet na to, by mówić o tym, co jest
potwierdzone. Wychodzenie z założenia, że o religii Słowian
nic nie wiadomo jest jednak bardzo daleko idącym
uproszczeniem.
Ostrożnie podchodziłbym do przekazywania informacji na temat
słowiańskich
bogów i mitów. Prawdą jest to, że badacze
spierają się nawet o to, na jakim stopniu rozwoju była
pogańska religia Słowian. Jeszcze większym problemem jest
próba ustalenia, na ile wyobrażenia Słowian odnośnie bogów
były jednolite. Cały szereg niepotwierdzonych bóstw to
zdecydowanie za dużo do tego, by móc to zagadnienie
szczegółowo wprowadzić do szkoły. Nie zmienia to faktu, że
podczas lekcji o mitologii mimochodem nawiązywałem do
rodzimych bogów i mitów. Lekcja o mitologicznej kosmogonii
nie mogła obyć się bez mego wtrącenia o dualistycznym micie
o
stworzeniu świata. Uczniowie są znużeni nieustannym
wałkowaniem od podstawówki pracy Jana Parandowskiego. Część
z nich nie zdaje sobie nawet sprawy z istnienia innych
mitologii niż grecka i rzymska. Wprowadzane przeze mnie
dygresje na temat mitów słowiańskich, germańskich i
celtyckich były niejednokrotnie odbierane jako całkowita
egzotyka, a przecież pod względem geograficznym opowieści te
powinny być nam bliższe.
Argument o niepotwierdzonych źródłach w zupełności nie
dotyczy sfery
wierzeń demonologicznych, która jest bardzo
dobrze poświadczona za sprawą chociażby licznych podań
ludowych. Doskonale pamiętam, jak w szkole byłem maglowany
przez nauczyciela z dokładnego wyglądu mitycznych stworzeń:
Minotaura, centaura, cerbera, chimery, Sfinksa i innych.
Przez cały okres mej edukacji ani słowem nie powiedziano mi
jednak nic o południcy, borowym, ubożęciu czy strzydze.
Jeśli już wspominało się coś o wampirach bądź wilkołakach,
to wyłącznie w kontekście horroru bądź, o zgrozo!, kultury
popularnej. Zupełnie tego nie rozumiem, zwłaszcza że wiedza
o demonach i innych stworach jest dla uczniów o wiele
atrakcyjniejsza za sprawą popularności literatury
fantastycznej i gier komputerowych.
Dobrym kontekstem do wprowadzenia na lekcji języka polskiego
informacji o słowiańskich demonach jest również omawianie
poezji romantycznej bądź młodopolskiej. To właśnie w dobie
romantyzmu odżyło zainteresowanie rodzimą kulturą. Spora w
tym zasługa Zoriana Dołęgi-Chodakowskiego, który swoimi
badaniami zainspirował polskich literatów. Lata te były
czasem ważnych odkryć dla miłośników tematu. Wspomnijmy
tutaj chociażby o rozpowszechnieniu wśród Polaków Słowa o
wyprawie Igora oraz wydobyciu słynnego Idola ze Zbrucza,
który przez Joachima Lelewela został błędnie nazwany
Światowidem. Podczas omawiania poszczególnych epok
literackich wiele mówi się o różnorodnych nurtach, jednak
nauczyciele raczej nie wyróżniają zainteresowania czasami
przedchrześcijańskimi jako jednej z cech romantyzmu. To mym
zdaniem ogromne przeoczenie.
Krótkie wykłady o słowiańskich demonach dobrze jest
wprowadzać w ramach pracy z tekstem. Na przykładzie
twórczości Adama Mickiewicza można opowiedzieć coś więcej o
rusałkach bądź
upiorach. Analizę Leśmianowskiego
Dusiołka
bez problemu da się połączyć z dygresją o zmorze, zaś
Strój
z przybliżeniem postaci płanetnika. Duże pole możliwości
otwiera się również przez nauczycielem, który w ramach
lektury dodatkowej zdecyduje się na fragmenty wiedźmińskiej
prozy Andrzeja Sapkowskiego. Nawiązań do słowiańskiej
demonologii jest tam na tyle dużo, że wystarczy wybrać tylko
trochę, by rozbudzić ciekawość poznawczą wśród niektórych
uczniów. A przecież są jeszcze legendy i baśnie... Tak,
zdecydowanie jest z czego wybierać!
Jak zatem doskonale widać twierdzenie na temat nikłej liczby
źródeł o kulturze słowiańskiej rozmija się z
rzeczywistością. Wiedza o rodzimej demonologii i wierzeniach
jest na tyle potwierdzona w źródłach mówionych, że śmiało
można wprowadzać ją w szkole podczas wielu związanych z nią
tematów. Zresztą, nic nie stoi na przeszkodzie, by czasem
opowiedzieć uczniom o niepotwierdzonej hipotezie - nikt nie
każe nam jej przecież przedstawić jako prawdy objawionej.
Równie dobrze da się zaprezentować ją z uzasadnioną dozą
sceptycyzmu. Ze źródła można przecież pić ostrożnie małymi
łyczkami.

Autor:
Andriej Szyszkin ©
Wielu uważa, że dla religii
nie powinno być miejsca w szkole. Nie zgodzę się z tym. Nie
powinno być w niej miejsca dla dogmatyzmu, indoktrynacji i
religijnego zacietrzewienia. Nie ma wierzeń lepszych lub
gorszych. Istnieją wyłącznie takie, które są nam bliższe
bądź dalsze, przeważnie z osobistych powodów. Religia to nie
tylko zespół wyobrażeń i niepopartych naukowo przekonań o
sposobie funkcjonowania świata, ale również kod kulturowy,
którego znajomość jest potrzebna do bycia świadomym
człowiekiem. Byłoby dobrze, gdyby powracająca moda na
słowiańskość nie okazała się chwilowa, gdyż jest ona szansą
na stałe zadomowienie się w zbiorowej świadomości wiedzy o
naszych praprzodkach.
Źródło:
LINK!
|