Pamiętał
wszystko, w tym nawet to, czego nie chciał albo nie rozumiał.
Okazało się jednak, że jego przypadek był znacznie poważniejszy i to
nie tylko w ramach problemu naukowego, ale również pewnego mrocznego
sekretu. Szereszewski dzielił bowiem wspomnienia ze swoim drugim
„ja”...
Johny Mnemonic z Rosji
W filmie pt. „Johny Mnemonic” opartym na powieści Williama Gibsona,
tytułowy bohater posiada w mózgu chip, dzięki któremu staje się
chodzącym bankiem informacji. Urodzony w 1886 r. rosyjski żyd,
Salomon Szereszewski, mógł pełnić podobną rolę, choć w jego
przypadku perfekcyjna pamięć była darem od natury.
Od urodzenia mózg Szereszewskiego nie dysponował opcją zapominania
informacji, jednak wbrew utartym przekonaniom, iż tak doskonała
pamięć musi iść w parze z geniuszem, Rosjanin dysponował całkiem
przeciętnym intelektem. Nim błysnął swym talentem „niezapominania”,
ten pochodzący z wielodzietnej rodziny niedoszły skrzypek pracował
jako reporter w jednej z moskiewskich gazet.
Szereszewski dla ludzi, z którymi się spotykał sprawiał wrażenie
roztargnionego, wstydliwego i zapominalskiego. Choć swymi
niezwykłymi zdolnościami dysponował od dziecka, zjawił się w
laboratorium psychologa dr Aleksandra Łurii dopiero jako 29-latek.
Uczony badał jego zdolności przez kolejnych kilkadziesiąt lat,
opisując go w literaturze psychologicznej jako „przypadek Sz.” Ich
pierwsze spotkanie miało miejsce w stolicy ZSRR w latach 20. ub.
wieku. Pewnego dnia do laboratorium Łurii przyszedł człowiek, który
poprosił, aby zbadać jego pamięć. Jak się okazało, był to reporter
jednego z sowieckich dzienników, Salomon Wieniaminowicz Szereszewski.
Młodego człowieka do psychologa wysłał naczelny redaktor gazety,
który zwrócił uwagę na przedziwną rzecz. Okazało się, że pewnego
ranka zauważył, iż Szereszewski nie notuje dawanych mu poleceń.
Chcąc udzielić mu reprymendy za brak szacunku wobec przełożonego
odkrył jednak, że reporter nie tylko pamięta swoje wytyczne, ale i
polecenia wydane wszystkim innym osobom w redakcji. Ponieważ było
tego bardzo dużo i zapamiętanie materiału wykraczało poza zdolności
przeciętnego człowieka, Szereszewskiego wysłano na badania. Już
podczas pierwszej wizyty u psychologa okazało się, że mężczyzna jest
w stanie zapamiętać trzydziestoelementowy zbiór słów, przeczytawszy
go zaledwie raz. Po kilkunastu latach okazało się, że w ogóle go nie
zapomniał. Aleksander Łuria poświęcił Szereszewskiemu swą książkę pt.
„Umysł mnemonisty: Mała książka o wielkiej pamięci”.
Pamięć bez dna
Przez wiele lat dr Łuria eksperymentował z niezwykłymi zdolnościami
Szereszewskiego odkrywając, że zapamiętywanie długich ciągów liczb
czy słów nie sprawia mu najmniejszej trudności. Mógł powtórzyć
przekazaną mu (słownie, obrazkowo czy w innej formie) sekwencję o
dowolnej długości, w dowolnej kolejności, a co najciekawsze, był w
stanie przypomnieć sobie zapamiętywane ciągi, z którymi
eksperymentował dzień, tydzień, rok a nawet całe lata wcześniej!
Szereszewskiemu problemów nie sprawiało zapamiętywanie słów w innych
językach, skomplikowanych wzorów, których nie rozumiał ani nawet
dowolne wydłużanie ilości słów lub znaków, które polecono mu
przyswoić.
Przekonawszy się po kilkunastu latach testów, że pamięć mężczyzny
jest bezdenna, uczeni głowili się nad tym, w czym może tkwić jej
sekret. Odkryto, że u Szereszewskiego zachodzą anomalne procesy
zapamiętywania, a informacje są błyskawicznie i trwale przyswajane
przez mózg. Dla niego samego było to dość uciążliwe a „Sz.” nie był
w stanie poradzić sobie z nawałem wspomnień, gdyż jego mózg
zwyczajnie nie był wyposażony w opcję zapominania.
Wspomnienia Szereszewskiego miały niekiedy bardzo niecodzienny
charakter. Jeden z ciekawszych epizodów odnosi się do historii z
wczesnego niemowlęctwa, jeszcze sprzed okresu, nim u dziecka
wykształca się zdolność ostrego widzenia. Jak mówi, zanim zaczął
świadomie rozpoznawać twarz swojej matki, Szereszewski „wyczuwał” ją
w następujący sposób: „Aż do momentu, gdy zacząłem ją rozpoznawać
był to tylko rodzaj uczucia, które można opisać jako stan gdy jest
dobrze. Nie miała żadnej formy, ani twarzy - matka wyglądała jak coś
pochylającego się nade mną, z czego płynęło dobro... przyjemność.
Patrzenie na matkę przypominało oglądanie jej przez obiektyw
aparatu. Na początku nic nie dało się rozpoznać i widać było tylko
okrągłą mglistą plamę. Potem pojawia się twarz, a jej rysy stają się
coraz bardziej widoczne...”
Jak się okazało, nadzwyczajna pamięć Szereszewskiego łączyła się ze
zjawiskiem zwanym synestezją, która (mówiąc najprościej) jest stanem
równoczesnego odbioru doznań zmysłowych, które zwykle występują
oddzielnie. Łuria odkrył, że poruszenie jednego zmysłu aktywowało
następne. „Sz.” odbierał zatem świat w zupełnie inny sposób niż
przeciętny człowiek, a każde zdarzenie, słowo czy dźwięk wyzwalało w
jego umyśle reakcję łańcuchową z potęgujących się doznań.
Stwierdzono ponadto, że u Szereszewskiego nie występował podział na
rzeczy widziane czy słyszane - otoczenie odbierane było przez niego
wszystkimi zmysłami naraz. Synestezja towarzyszyła mu już od
dzieciństwa. Jak mówił, kiedy nauczono go hebrajskiej modlitwy,
której nie rozumiał, kolejne jej słowa pojawiały się w jego umyśle
jako „kłęby pary albo rozbryzgi wody”.
W czasie
jednego z eksperymentów zapytano go, jakie obrazy widzi po
ekspozycji na działanie dźwięku o częstotliwości 30 Hz i natężeniu
100 db. Szereszewski odparł, iż początkowo „widział” odgłos jako
wąski pasek w kolorze metalu, który stawał się coraz cieńszy i
bardziej srebrzysty w miarę zwiększania częstotliwości. Przy 250 Hz
synestetyk uznał go za „coś czerwonawo-różowego, w formie paska, o
nieprzyjemnym smaku, jak solanka.” Taką reakcję wzbudzały u
Szereszewskiego wszystkie inne dźwięki, od razu przybierając w jego
umyśle widzialne formy.
Głosy ludzi również miały dla niego wyraźne kolory lub odpowiednie
symbole. „Sz.” twierdził, że istnieją ludzie, „którzy mówią wieloma
głosami, które brzmią jak całe kompozycje”. Także cyfry miały dla
niego określony charakter lub kształt. Mówił, że: „jedynka wygląda
mi na dumną osobę, dwójka na wesołą kobietę, a trójka na człowieka
bardzo smutnego, choć nie wiem dlaczego”. Synestezja ujawniała się
także podczas eksperymentów z pamięcią. Każdemu z wizerunków, jaki
miał za zadanie sobie przyswoić, Szereszewski przypisywał obrazy,
które następnie szeregował.
Niekiedy „przemieszanie zmysłów” przybierało formę, która utrudniała
Szereszewskiemu normalne funkcjonowanie. Przykładem może być tu
anegdota opowiadająca o tym, jak człowiek o perfekcyjnej pamięci
wybrał się do sklepu po lody: „Pewnego razu poszedłem po lody. Przy
ladzie zapytałem o dostępne smaki. Owocowe są! - powiedziała
sprzedawczyni, ale w takim tonie, że zobaczyłem jak z jej ust
wylatują węgle i sadza. Nie mogłem już myśleć o kupowaniu lodów.”
Drugie ja Salomona
Brytyjski pisarz Anthony Peake - twórca oryginalnej teorii na temat
ludzkiej świadomości, zwraca uwagę na rzadko wspominany aspekt
wspomnień Szereszewskiego. Podczas gdy większość uwagi zwrócona była
na nieograniczone zasoby jego pamięci, niewiele uwagi poświęcano
pewnym intrygującym lub wręcz mrocznym szczegółom, które były w nich
zawarte. W niektórych relacjach pojawia się bowiem tajemniczy „on”,
którego istnienie wskazuje, iż nie wszystkie wspomnienia mogły
pochodzić stricte ze świadomości Salomona Szereszewskiego.
Przykładem może być historia „Sz.” o przeprowadzce. „Mam osiem lat.
Przeprowadzamy się w inne miejsce, ale nie chcę jechać. Mój brat
prowadzi mnie za rękę do taksówki, która czeka na zewnątrz. W środku
siedzi kierowca, który przeżuwa marchew. Ale nie chcę odjeżdżać.
Widzę, że on stoi w oknie mojego pokoju. Nigdzie się nie wybiera.”
W innym przypadku Szereszewski przypomina sobie sytuację, w której
wybiera się do szkoły, widząc swoje drugie „ja”: „Widziałem siebie,
podczas gdy on miał udać się na lekcje. Byłem zły, że tak się guzdra
przed wyjściem.”
Kim był zatem tajemniczy „klon” Szereszewskiego, przejawiający się w
jego wspomnieniach? Dla Peake’a wydaje się on być elementem naszej
świadomości, którego nazywa „Daimonem”. Brytyjczyk twierdzi, że jest
to twór nadrzędny wobec „Eidolona” - naszego ego, który dysponuje
perfekcyjną pamięcią. Choć „Daimon” (dający się porównać z
freudowskim superego) u większości osób pozostaje w ukryciu,
niekiedy daje o sobie znać w postaci „wewnętrznych głosów”, sumienia
lub przeczuć. Śladem po działalności tej dziwnej części naszej
świadomości jest również zjawisko „filmu z własnego życia” -
niezwykłe doznanie, o którym mówią ludzie, którzy otarli się o
śmierć, oglądający realistyczne sceny z własnego życia, które
przelatują im przed oczyma. Generowane są one właśnie przez „Daimona”,
który przechowuje wszystkie nasze przeżycia. Mózg Szereszewskiego
mógł w jakiś sposób mieć z nim stałe połączenie, a wszystkie jego
wspomnienia pochodziły z obszaru pamięci, która u innych osób
istnieje w sferze podświadomej i nigdy nie jest dostępna.
Łuria dobrze wiedział o „rozszczepie osobowości” u „Sz.” i uznał go
za rodzaj psychologicznego „mechanizmu kopiującego”. Zdarzały się
jednak przypadki, w których Szereszewski zdradzał bardzo intrygujące
informacje o swoim „Daimonie”, z którym mógł się komunikować.
Pewnego razu stwierdził: „Jeśli choć na chwilę się zamyślę, wtedy on
mówi coś, czego nie powinien...” Peake sugeruje, że Rosjanin mógł, w
przeciwieństwie do większości ludzi, funkcjonować cały czas jako
swoja wyższa osobowość.
Nauczyć się zapominać
Co ciekawe, nawet pamięć Szereszewskiego miała pewne granice. Miał
on przykładowo słabą zdolność do zapamiętywania głosów słyszanych w
słuchawce telefonu oraz twarzy. Z tymi drugimi wiązał się bardziej
złożony problem. Szereszewski bowiem nie tyle nie pamiętał jak kto
wygląda, co przywoływał w swojej pamięci zbyt dużą ilość elementów
charakteryzujących oblicze danego człowieka. Widok każdej twarzy
wywoływał u niego proces związany z przypominaniem sobie każdego
grymasu czy zmiany wyglądu zachodzącej z biegiem czasu. Również
podczas rozmów telefonicznych mężczyzna wydawał się być
„sparaliżowany”, gdyż każde usłyszane w słuchawce słowo przywoływało
u niego mnogość synestetycznych obrazów i wspomnień.
Podobnie było z rozwijaniem i zapamiętywaniem metafor czy
abstrakcyjnych koncepcji, takich jak choćby „wieczność” czy
„nieskończoność”, które powodowały u Szereszewskiego chwilowy kryzys
w „wewnętrznym systemie operacyjnym”. Wielką trudność przynosiło mu
także czytanie wierszy lub wizualizowanie sobie fikcyjnych scen,
gdyż, jak pisze Łuria „każde słowo lub wyrażenie przeobrażało się w
intensywne wizualizacje i obrazy, które sobie nawzajem przeczyły.
Patologiczna pamięć Szereszewskiego uniemożliwiała mu podjęcie
regularnej pracy, czerpanie radości z literatury lub nawet zwyczajne
abstrakcyjne myślenie.”
Perfekcyjna pamięć stała się dla „Sz.” przekleństwem. Przez wiele
lat próbował pozbyć się z mózgu natłoku niepotrzebnych informacji, a
także niemiłych przeżyć wykorzystując do tego różnorakie techniki,
które nie zawsze okazywały się skuteczne. W swej wyobraźni starał
się na przykład spisywać wspomnienia na kartkach i wizualizować
sobie jak płoną. Niekiedy przynosiło to zamierzony skutek, jednak
wydawało się, że Szereszewski nie jest w stanie usunąć ze swej głowy
niczego, co raz się w niej zapisało. Dręczyły go także liczne
problemy dnia codziennego. Człowiek, który pamiętał wszystko miewał
trudności z czytaniem, gdyż każda litera i słowo wyzwalały łańcuch
synestetycznych emocji, podobnie zresztą jak każdy inny incydent w
jego życiu.
„Sz.” przez pewien czas występował jako estradowy mnemonista
zadziwiający publiczność swymi niezwykłymi pamięciowymi
zdolnościami. Nie przyniosło mu to oczekiwanej satysfakcji, przez co
później rozpoczął pracę jako moskiewski taksówkarz. O końcówce
życia, kiedy toczyła go choroba psychiczna, niewiele wiadomo. Data
jego śmierci pozostaje nieznana. Przyjmuje się, że zmarł w okolicach
1958 roku. Jak na ironię, mało kto dziś pamięta o człowieku, który
nie umiał zapominać...
Autor: Piotr Cielebiaś
Źródło:
LINK!