
Cicha i pokorna
podporządkowana Woli Boga
przyjęła na siebie wielki krzyż.
"...Przyjmuję na siebie ten krzyż nie dla niego samego
ale w uznaniu Krzyża Zbawcy.
Cierpienie moje samo w sobie nie mające mocy zbawczej
może ratować dusze jedynie w ścisłym połączeniu z udręką Pana
naszego... "
(Teresa Neumann)
W 2001 roku mój znajomy, który wyjaśniał mi tajniki mistycznego
życia zaproponował:
- Poczytaj poezje Paramhansy Yoganandy.
- A któż to taki ? - zapytałam.
Ze śmiechem dodał:
- Ktoś kto powinien ci się spodobać.
Mój znajomy parę lat wcześniej doświadczył dziwnych przeżyć i aby
odnaleźć ich zagadkę udał się do Indii na długie medytacje.
Poznałam go już w roku 2001, dowiedział się od mojej koleżanki o
moich przeżyciach i zadzwonił do mnie aby trochę na ten temat pobajdurzyć ... tak się
zaczęła nasza znajomość. Tym sposobem odwiedziłam się o istnieniu
kogoś, kto nazywał się Yogananda. Jakiś czas później przyniosłam z
biblioteki tomik jego poezji. Po raz pierwszy zobaczyłam przemiłe
oblicze człowieka, który nazywał się Paramhansa Yoganada i podobno
był Wielki. Niebawem zapomniałam o nim, ale nie na długo. Zostałam
zaproszona na wspólne medytacje. Pojechałam w to miejsce ... kiedy
weszłam na salę, pierwsze co ujrzałam był
- wielki portret tajemniczo uśmiechniętego Yoganady.
Dwa lata później pochłonęło mnie życie Teresy Neumann.
Przeszukiwałam biblioteki, internet, ciągle było mi za mało i ciągle
pragnęłam wiedzieć o niej więcej i więcej. I znowu ... życia
przypadek ? czy może coś innego ? ... odwiedziła mnie kobieta, która
potrzebowała pomocy. Przyniosła mi książkę
" Autobiography of a Yogi".
Dzięki niej odkryłam, że Yogananda znał osobiście Teresę Neumann. I
tak dziwne drogi przeznaczenia wplątały mnie w dwa życia:
Paramahansy Yoganandy i Teresy Neumann.
"Autobiografia
Yogina"
rozdział 39

Katolicka stygmatyczka Teresa
Neumann
Wracaj do Indii. Czekałem cierpliwie na ciebie przez piętnaście lat.
Niedługo opuszczę ciało i popłynę ku Świetlistemu Brzegowi.
Przybywaj, Yoganando!
Głos Sri Jukteswara zabrzmiał wstrząsająco w wewnętrznym mym uchu
podczas medytacji, którą odbywałem w mej siedzibie na Górze
Waszyngtona. Przebywszy w mgnieniu oka dziesięć tysięcy mil, słowa
te przeniknęły mnie jak blask błyskawicy.
Piętnaście lat! Tak, uświadomiłem sobie, teraz jest rok 1935;
spędziłem w Ameryce piętnaście lat szerząc nauki swego guru. Teraz
mistrz mnie odwołuje.
Wkrótce potem opisałem to wydarzenie memu drogiemu przyjacielowi
Jamesowi Lynnowi.
Dzięki codziennemu stosowaniu krija-jogi jego
duchowy rozwój był tak znaczny, że często nazywałem go "świętym
Lynnem". W nim i w wielu innych ludziach na Zachodzie widzę z radością spełnienie się przepowiedni Babadżi, że Zachód wyda również
świętych, którzy z pomocą odwiecznej ścieżki jogi osiągną prawdziwe urzeczywistnienie Boga
w sobie.
Mr. Lynn ofiarował się szlachetnie pokryć koszta mej podróży, po
rozwiązaniu w ten sposób sprawy finansowej poczyniłem przygotowania
do podróży przez Europę do Indii. W marcu 1935 r. zarejestrowałem
zgodnie z prawem Stanu Kalifornia Towarzystwo Urzeczywistniania
Jaźni (Self Realization Fellowship - SRF) jako korporację nie
związaną z żadną sektą i nie obliczoną na zysk, a mającą trwale
istnieć. Towarzystwu podarowałem wszystko co w Ameryce posiadałem, włącznie z prawami autorskimi do napisanych przeze
mnie książek. Utrzymuje się ono ze sprzedaży moich pism oraz, jak
większość innych wychowawczych i religijnych instytucji, z darów swych członków i publiczności.
"Wracam do Indii", rzekłem mym uczniom. "Nigdy nie zapomnę
Ameryki".
Na pożegnalnym bankiecie, urządzonym na moją cześć w Los Angeles
przez mych przyjaciół, spoglądałem długo w ich twarze i myślałem z
wdzięcznością: "Panie, kto pamięta, że Ty jesteś Jedynym Dawcą
wszystkiego, ten nigdy nie zazna braku słodyczy przyjaźni ludzkiej".
Wypłynąłem z Nowego Jorku 9 czerwca 1935 r. statkiem "Europa".
Towarzyszyło mi dwóch uczniów; mój sekretarz C. Richard Wright i
starsza pani z Cincinnati, miss Ettie Bletsch.
Na oceanie zażywaliśmy dni spokoju, które stanowiły przyjemny
kontrast do porzednich pełnych pośpiechu tygodni. Okres naszych
wczasów był jednak krótki; szybkość nowoczesnych statków morskich ma
też pewne ujemne strony!
Jak każda inna grupa ciekawskich turystów i my także zwiedzaliśmy
ogromne i stare miasto Londyn. Następnego dnia zostałem zaproszony
do wygłoszenia przemówienia na wielkim zebraniu w Cax-ton Hali, na
którym przedstawiony zostałem londyńskim słuchaczom przez Sir Harry
Lauder'a w jego szkockiej posiadłości. Niebawem przeprawiliśmy się
przez Kanał na kontynent, ponieważ pragnąłem odbyć specjalną
pielgrzymkę do Bawarii. Czułem, że jest to jedyna sposobność do
odwiedzenia wielkiej katolickiej mistyczki Teresy Neumann z Konnersreuth.
Przed laty czytałem o Teresie zdumiewające sprawozdanie. Informacje
w czytanym przeze mnie artykule były następujące:
(1) Teresa, urodzona w 1898 r., padła ofiarą wypadku mając lat
dwadzieścia, w wypadku straciła wzrok i została sparaliżowana.
(2) W 1923 r. odzyskała cudownie wzrok dzięki modlitwom do św.
Teresy "Mały Kwiat". Później zostały uzdrowione także inne członki
Teresy Neumann.
(3) Od 1923 r. Teresa Neumann powstrzymuje się całkowicie od
jedzenia i picia, z wyjątkiem konsekrowanego opłatka podczas
codziennej komunii.
(4) W 1926 r. pojawiły się na jej głowie, piersi, rękach i stopach
stygmaty czyli rany Chrystusa, gdyż przeżywała w swym ciele
wszystkie jego cierpienia.
(5) Znając normalnie tylko codzienny język niemiecki swej wsi,
Teresa podczas swych piątkowych transów wypowiada zdania, które
uczeni zindentyfikowali jako starożytne aramejskie. W niektórych
momentach swych wizji mówi także po hebrajsku i grecku.
(6) Za zezwoleniem władz kościelnych Teresa pozostawała kilka razy
pod ścisłą naukową obserwacją. Dr. Fritz Gerlich, wydawca
Protestanckiego czasopisma niemieckiego, przybył do Konnersreuth,
aby "zdemaskować katolickie oszustwo", jednakże skończyło się na
tym, że napisał ze czcią biografię Teresy.
Jak zawsze, na Wschodzie czy Zachodzie, gorąco pragnąłem poznać
świętych. Toteż cieszyłem się, gdy 16 lipca nasze małe grono
przybyło do niezwykłej wsi Konnersreuth. Wieśniacy bawarscy okazali
żywe zainteresowanie naszym samochodem (przywiezionym z nami z
Ameryki), jak i osobliwie dobraną grupą jego pasażerów: młody
Amerykanin, starsza pani i Hindus o oliwkowej cerze i długich
włosach podgarniętych pod kołnierz płaszcza.
Mały dom Teresy, czysty i zgrabny, z kwitnącymi pelargoniami przy
prymitywnej studni, był niestety zamknięty na głucho. Ani sąsiedzi,
ani przechodzący listonosz wiejski nie potrafili nam udzielić
informacji. Zaczął padać deszcz; towarzysze moi namawiali mnie do
odjazdu.
- Nie - rzekłem z uporem - pozostanę tu, dopóki nie znajdę jakiegoś
śladu Teresy.
Kiedy po dwóch godzinach siedzieliśmy jeszcze w samochodzie wśród
posępnego deszczu, westchnąłem skarżąc się: - Panie - dlaczego
przyprowadziłeś mnie tutaj, jeśli jej nie ma?
Koło nas zatrzymał się jakiś mówiący po angielsku człowiek, który
ofiarował nam swą pomoc.
- Nie wiem dokładnie, gdzie jest teraz Teresa - rzekł - lecz wiem,
że często udaje się z wizytą do domu profesora Franca Wutza,
nauczyciela języków obcych na uniwersytecie w Eichstatt, osiem mil
stąd.
Nazajutrz rano gromadka nasza pojechała do cichego miasta Eichstatt.
Dr. Wutz powitał nas serdecznie w swym domu. - Tak, Teresa jest
tutaj: - Zawiadomił ją o gościach.
Niebawem posłaniec wrócił z jej odpowiedzią.
- Chociaż biskup prosił mnie, abym nikogo nie przyjmowała bez jego
zgody, to przyjmę człowieka bożego z Indii.
Głęboko wzruszony jej słowami poszedłem za doktorem Wutzem na piętro
do salonu.
Teresa weszła natychmiast, promieniejąc aurą pokoju i radości.
Ubrana była w czarną suknię i miała na głowie "nienagannie" białe
nakrycie. Chociaż miała wówczas trzydzieści siedem lat, wyglądała na
Zdrowa, dobrze zbudowana, o rumianych policzkach, pogodna - oto
święta - która nie je!
Teresa powitała mnie bardzo uprzejmym podaniem ręki. Uśmiechnęliśmy
się promiennie w milczącym zjednoczeniu, poznając, że każde z nas jest miłośnikiem Boga.
Dr Wutz ofiarował się uprzejmie służyć za tłumacza. Gdy usiedliśmy,
zauważyłem, że Teresa patrzy na mnie z naiwną ciekawością -
widocznie Hindus należy w Bawarii do rzadkości.
- Czy pani nic nie je? - Pragnąłem usłyszeć odpowiedź z jej własnych
ust.
- Nic oprócz Hostii o godzinie szóstej rano każdego dnia.
- Jak duża jest Hostia?
- Jest cienka jak papier i nie większa od małej monety. Dodała: -
Przyjmuję ją jako sakrament, jeśli nie jest konsekrowana, nie
potrafię połknąć.
- Chyba nie mogła pani żyć tylko tym przez dwanaście lat?
- Żyję światłem Boga.
Jakże prosta była jej odpowiedź! - Einsteinowska!
- Widzę, że pragnie pani powiedzieć, iż energia spływa do ciała pani
z eteru, słońca
i powietrza.
Przelotny uśmiech pojawił się na jej twarzy. - Bardzo jestem
szczęśliwa widząc, że pan rozumie, w jaki sposób żyję.
- Święta pani; życie jest codziennym potwierdzeniem prawdy
wypowiedzianej przez Chrystusa: "Nie samym chlebem żyje człowiek,
ile wszelkim słowem, które pochodzi z ust Bożych" (Mateusz 4:4)
Bateria ciała ludzkiego odnawia się z pomocą nie tylko ciężkiego
pokarmu (chleba), ale i wibracyjnej kosmicznej energii (słowo lub
oum). Niewidzialna moc spływa do ciała ludzkiego przez rdzeń
przedłużony (medulla oblongata). Ten szósty centr ciała znajduje się
w tyle karku na szczycie pięciu czakramów (w sanskrycie "koła" lub
centra promieniującej siły kręgosłupa). Rdzeń przedłużony jest
głównym wejściem, przez, który uzupełnia się w ciele zasób
powszechnej siły życiowej (Aum) i łączy się bezpośrednio
z ludzką siłą woli, skupioną w kutastha (siódmym centrze) czyli
centrze Chrystusowej świadomości w trzecim oku pomiędzy brwiami.
Energia kosmiczna jest wtedy zgromadzona w mózgu jako rezerwuar
nieskończonych możliwości, wspominanych w Wedach jako
"tysiącpłatkowy lotos światła". Biblia chrześcijańska mówi o Aum
jako o "Duchu Świętym", czyli niewidzialnej sile życiowej, która w
sposób boski podtrzymuje wszelkie stworzenie. - "Azaliż nie wiecie,
iż ciało wasze jest kościołem Ducha Świętego, który w was jest,
którego macie od Boga, a nie jesteście sami swoi?" (I. Korynt.
6:19).
Teresa ponownie ucieszyła się z mego objaśnienia: - Tak właśnie
jest. Jednym z powodów, dla których jestem obecnie na Ziemi, jest
danie świadectwa, że człowiek może żyć niewidzialnym światłem Boga,
a nie tylko pożywieniem.
- Czy może pani uczyć innych, w jaki sposób można żyć bez pokarmów?
Była tym trochę zaskoczona.
- Nie mogę tego czynić. Bóg tego nie
chce.
Gdy wzrok mój padł na jej mocne zgrabne dłonie, Teresa pokazała mi
kwadratową, świeżo zagojoną ranę na odwrocie każdej dłoni. Na obu
dłoniach pokazała mi mniejsze świeżo zagojone ranki w kształcie
półksiężyca. Każda rana przechodziła na wskroś przez dłoń. Widok ten
przypomniał mi wyraźnie wielkie kwadratowe żelazne gwoździe
zaostrzone półkoliście, dotychczas używane na Wschodzie, lecz
których nigdy nie widziałem na Zachodzie.
Święta opowiedziała mi nieco o swych cotygodniowych transach. Jako
bezsilny widz obserwuje całą mękę Chrystusa. Co tydzień, od północy
we czwartek do godziny pierwszej po południu w piątek, rany jej
otwierają się i krwawią; traci 10 funtów ze swych normalnych 121
funtów wagi. Choć Teresa intensywnie cierpi w swej współczującej
miłości, lecz mimo to wyczekuje radośnie tych cotygodniowych wizji
swego Pana.
Zrozumiałem od razu, że zgodnie z intencją Boga osobliwe jej życie
ma utwierdzić wszystkich chrześcijan co do historycznej
autentyczności życia Jezusa i jego ukrzyżowania, opisanego w Nowym
Testamencie, oraz ukazać dramatycznie zawsze żywy związek pomiędzy
Mistrzem Galilejskim a jego pobożnymi czcicielami.
Profesor Wutz opowiedział mi o niektórych ze swych doświadczeń ze
świętą.
- Często wybieramy się w kilka osób razem z Teresą na kilkudniowe
wycieczki krajoznawcze po Niemczech - mówił mi dr Wutz. - Występuje
wtedy uderzający kontrast: podczas gdy my zjadamy trzy posiłki
dziennie, Teresa nie je nic. Ona pozostaje świeża jak róża, nie
odczuwając zmęczenia, które wywołuje w nas podróż. Gdy my zaczynamy
być głodni i polować na przydrożne gospody, ona śmieje się wesoło.
Na dodatek profesor dodał szereg interesujących fizjologicznych
szczegółów: - Ponieważ Teresa nie przyjmuje wcale pożywienia,
żołądek jej się skurczył. Nie wydziela ona żadnych odchodów, lecz
jej gruczoły potne funkcjonują normalnie: skóra jej zawsze jest
miękka i elastyczna...
W chwili pożegnania wyraziłem wobec Teresy życzenie asystowania przy
jej transie.
- Dobrze, proszę przybyć do Konnersreuth w najbliższy piątek -
odpowiedziała mi uprzejmie. - Biskup da wam pozwolenie. Jestem
Teresa uściskała wielokrotnie mą rękę i odprowadziła naszą grupę do
bramy. Mr. Wright uruchomił samochodowe radio; święta oglądała je z
entuzjastycznymi okrzykami. Zebrał się dokoła nas tak duży tłum, że
Teresa cofnęła się do domu. Ujrzeliśmy ją w oknie, skąd przyglądała
się nam i żegnała nas ruchami ręki.

Z rozmowy, którą odbyliśmy następnego dnia z dwoma braćmi Teresy,
bardzo uprzejmymi i sympatycznymi, dowiedziałem się, że święta sypia tylko jedną lub dwie
godziny w nocy. Pomimo licznych ran na ciele jest ona aktywna i
pełna energii. Kocha ptaki, dogląda akwarium i często pracuje w swym
ogródku. Korespondencja jej jest obfita: pobożni katolicy proszą ją o modlitwę i uleczające błogosławieństwo. Wiele osób dzięki niej zostało
uzdrowionych z poważnych chorób.
Jej brat Ferdynand, mający około dwudziestu trzech lat, wyjaśniał
mi, że Teresa potrafi dzięki swej modlitwie wywołać w swym ciele
dolegliwości innych ludzi. Święta powstrzymuje się od jedzenia od
czasu, gdy modliła się, aby choroba pewnego młodzieńca z jej
parafii, przygotowującego się do świeceń kapłańskich, została
przeniesiona na jej gardło.
We czwartek po południu nasza gromadka zajechała do biskupa, który z
pewnym zdumieniem spoglądał na moje powiewające loki. Napisał
chętnie swe zezwolenie. Nie trzeba było składać żadnej opłaty;
zarządzenie Kościoła ma na celu po prostu ochronę Teresy przed
natłokiem przygodnych turystów, którzy w poprzednich latach
przyjeżdżali w piątki tysiącami.
W piątek przyjechaliśmy do Konnersreuth koło godziny dziewiątej
trzydzieści. Zauważyłem, że mały dom Teresy posiada specjalny
częściowo oszklony sufit, który ma jej zapewnić obfitość światła. Z
zadowoleniem ujrzeliśmy, że drzwi do niej nie są zamknięte, lecz
gościnnie szeroko otwarte. Zastaliśmy około dwudziestu osób,
zaopatrzonych w zezwolenie na odwiedzenie Teresy. Wiele z nich
przybyło z dużej odległości, aby zobaczyć trans mistyczny.
Teresa przeszła przez pierwszą moją próbę w domu profesora, poznając
intuicyjnie, że pragnąłem ją zobaczyć ze względów duchowych, a nie
dla zaspokojenia przelotnej ciekawości.
Druga moja próba polegała na tym, że bezpośrednio przed wejściem do
jej pokoju wprawiłem się w stan jogicznego transu, aby zjednoczyć
się z nią telepatycznie. Po czym wszedłem do jej pokoju,
wypełnionego odwiedzającymi ją osobami; Teresa leżała w białej
szacie na łóżku. Wraz z Mr. Wrightem, postępującym tuż za mną,
zatrzymałem się zaraz za progiem, przejęty grozą niezwykłego i
strasznego widoku.
Spod powiek Teresy spływała krew cienkim i nieprzerwanym, szerokim
na cal pasmem. Wzrok jej, zwrócony w górę, skupiony był w oku
duchowym w środku czoła. Materiał otaczający jej głowę był zmoczony
krwią stygmatycznych ran od cierniowej korony. Biała szata była
splamiona czerwono pod sercem od rany w jej boku, w miejscu, w
którym przed wiekami ciało Chrystusa doznało ostatniej zniewagi od
włóczni żołnierza.
Ręce Teresy wyciągnięte były w macierzyńskim, błagalnym geście;
twarz jej miała wyraz zarazem cierpiący i boski. Zmieniona pod wielu
względami - wewnętrznie i zewnętrznie - wyglądała wątlej. Szeptała
słowa w obcym języku drżącymi wargami do osób widzialnych dla jej
wewnętrznego wzroku.
Zharmonizowawszy się z nią, zacząłem widzieć obrazy jej
wizji-Patrzyła na Jezusa dźwigającego krzyż wśród szyderczego tłumu.
W ciągu godzin poprzedzających nasze przybycie Teresa miała już
szereg wizji z ostatnich dni życia Chrystusa. Jej trans rozpoczyna
się zwykle od scen zdarzeń następujących po Ostatniej Wieczerzy.
Wizje jej kończą się śmiercią Jezusa na krzyżu lub niekiedy
złożeniem Jego ciała do grobu). Nagle podniosła głowę w przerażeniu:
Pan upadł pod okrutnym ciężarem. Wizja znikła. Wyczerpana gorącym
współczuciem, Teresa opadła ciężko na poduszkę.
W tej chwili usłyszałem poza sobą głośny głuchy odgłos. Odwróciwszy
na sekundę głowę ujrzałem dwóch mężczyzn wynoszących czyjeś omdlałe
ciało. Ponieważ nie wyszedłem jeszcze z głębokiego stanu
nadświadomości, nie rozpoznałem od razu osoby, która zemdlała.
Skupiłem z powrotem swe spojrzenie na twarzy Teresy, śmiertelnie
bladej pod strumyczkami krwi, jednakże spokojnej i promieniującej
czystością i świętością. Później obejrzałem się i ujrzałem Mr
Wrighta, stojącego z dłonią przy policzku, z którego ciekła krew.
- Dick - zapytałem z niepokojem - czyś to ty upadł?
- Tak, zasłabłem pod wrażeniem tego strasznego obrazu.
- No, rzekłem pocieszając go - jesteś dzielny, skoro wróciłeś i
patrzysz w dalszym ciągu.
Pamiętając o kolejce cierpliwie czekających pielgrzymów,
pożegnaliśmy milcząco Teresę i opuściliśmy jej świętą atmosferę.

Teresa przeżyła prześladowania hitleryzmu i według amerykańskich
wiadomości z 1954 r. nadal przebywa w Konnersreuth.
Następnego dnia pojechaliśmy w naszym małym gronie na południe,
zadowoleni, że nie jesteśmy uzależnieni od pociągu, lecz możemy się
zatrzymać naszym fordem wszędzie po drodze, gdzie się nam spodoba.
Cieszyliśmy się każdą minutą podróży przez Niemcy, Holandię, Francję
i Alpy Szwajcarskie. We Włoszech pojechaliśmy specjalnie do Asyżu,
aby uczcić apostoła pokory, św. Franciszka. Podróż nasza po Europie
zakończyła się w Grecji, gdzie zwiedziliśmy ateńskie świątynie oraz
zobaczyliśmy więzienie, w którym szlachetny Sokrates118 wypił swój
śmiertelny napój. Podziw ogarnia człowieka na widok artyzmu, z jakim starożytni Grecy wykonywali swe dzieła twórcze w alabastrze.
Przeprawiliśmy się statkiem przez słoneczne Morze Śródziemne i,
wylądowaliśmy w Palestynie. Wędrując dzień za dniem po Ziemi Świętej przekonałem się
bardziej niż kiedykolwiek o wartości pielgrzymek. Dla wrażliwego
serca duch Chrystusa przenika wszystko w Palestynie. Chodziłem ze
czcią w Betlejem, Getsemane, Kalwarii i na świętej Górze Oliwnej,
nad rzeką Jordan i Jeziorem Genezaret.
Zwiedziliśmy miejsce Bożego narodzenia, warsztat Józefa Cieśli Grób
Łazarza, dom Marty i Marii, Wieczernik. Odtwarzając starożytne czasy, scena za sceną,
oglądałem boski dramat odegrany kiedyś przed wiekami przez
Chrystusa.
Potem odwiedziliśmy Egipt ze współczesnym Kairem i starożytnymi
piramidami. Następnie przyszła kolej na podróż statkiem przez wąskie
Morze Czerwone i rozległe Morze Arabskie - aż wreszcie ukazały się
Indie.
(autor Paramahansa Yogananda)

Jak często znajdujemy piękno, głębię i pełną wiedzę osobistych
doświadczeń.
Przyprawiają o zawroty głowy, fascynują...
jakże wspaniałe jest kiedy posiadamy zrozumienie własnego wnętrza,
jakiż fascynujący świat mistycznych przeżyć tkwi w głębi człowieka.
Horyzonty myślenia zmysłami ludzkimi oddzielają człowieka od
człowieka, religię od religii...
ale tylko przez małą chwilę zastanówmy się...
czy nasze serca nie pulsują w jednym kolorze bez względu na rasę i
kolor skóry...?
Yogananda napędzany swoją głęboką mądrością, kształtowany w religii
przeciwnej do Chrześcijańskiej pojechał szukać i doświadczyć
cudownego połączenia z cierpiącym Jezusem. Wychowany na innych
wartościach ... lecz w osobie Teresy Neumann dostrzegł coś więcej
... czego nie widzi normalnie świat. Spostrzegł jaśniejące światło,
Wielką Duszę, która przyszła na Ziemię i żyła wśród nas.
"... Niewidzialne zasłony światła i ciemności
unoszą mgły cierpienia.
Żegluj w świat mknącej radości,
odeszło zwierciadło zmysłów,
miłości, nienawiści, zdrowia, choroby, życia i śmierci,
odpływają błędy ciemności
na obrazie podwójnej rzeczywistości ... "
(Paramahansa Yogananda)
"... Idąc, jedząc, pracując, medytując, nucąc
i bosko kochając
moja dusza wytrwale brzęczy
niesłyszana przez nikogo ...
Bóg, Bóg, Bóg.
( Paramahansa Yogananda)
Jaką wielką wartością dla człowieka jest być świadkiem życia innego
człowieka, który reprezentuje świat świętych i proroków. Rozejrzyj
się wokół byś nie stracił tych wartości ...
w każdej epoce byli i nadal są ... święci żyją wśród nas.
"... Albo czy wy nie wiecie,
że ciało jest światynią Ducha Świętego,
które jest w was i którego macie od Boga
i, że nie należycie też do siebie samych ?
Drogoście bowiem kupieni,
wysławiajcie tedy Boga w ciele waszym ... "
(1 List Św. Pawla do Korynt. 6 : 19 - 20 )

Vancouver
3 Sep. 2007
WIESŁAWA
|