WIELCY LUDZIE

SPOTKANIE ŚWIĘTEJ KATOLICZKI
I WIELKIEGO YOGINA

(CZĘŚĆ 2)
LINK! DO CZĘŚCI 1

Cicha i pokorna
podporządkowana Woli Boga
przyjęła na siebie wielki krzyż.

"...Przyjmuję na siebie ten krzyż nie dla niego samego ale w uznaniu Krzyża Zbawcy. Cierpienie moje samo w sobie nie mające mocy zbawczej może ratować dusze jedynie w ścisłym połączeniu z udręką Pana naszego... " (Teresa Neumann)

W 2001 roku mój znajomy, który wyjaśniał mi tajniki mistycznego życia zaproponował:
- Poczytaj poezje Paramhansy Yoganandy.
- A któż to taki ? - zapytałam.
Ze śmiechem dodał:
- Ktoś kto powinien ci się spodobać.
Mój znajomy parę lat wcześniej doświadczył dziwnych przeżyć i aby odnaleźć ich zagadkę udał się do Indii na długie medytacje. Poznałam go już w roku 2001, dowiedział się od mojej koleżanki o moich przeżyciach i zadzwonił do mnie aby trochę na ten temat pobajdurzyć ... tak się zaczęła nasza znajomość. Tym sposobem odwiedziłam się o istnieniu kogoś, kto nazywał się Yogananda. Jakiś czas później przyniosłam z biblioteki tomik jego poezji. Po raz pierwszy zobaczyłam przemiłe oblicze człowieka, który nazywał się Paramhansa Yoganada i podobno był Wielki. Niebawem zapomniałam o nim, ale nie na długo. Zostałam zaproszona na wspólne medytacje. Pojechałam w to miejsce ... kiedy weszłam na salę, pierwsze co ujrzałam był - wielki portret tajemniczo uśmiechniętego Yoganady. Dwa lata później pochłonęło mnie życie Teresy Neumann. Przeszukiwałam biblioteki, internet, ciągle było mi za mało i ciągle pragnęłam wiedzieć o niej więcej i więcej. I znowu ... życia przypadek ? czy może coś innego ? ... odwiedziła mnie kobieta, która potrzebowała pomocy. Przyniosła mi książkę " Autobiography of a Yogi". Dzięki niej odkryłam, że Yogananda znał osobiście Teresę Neumann. I tak dziwne drogi przeznaczenia wplątały mnie w dwa życia: Paramahansy Yoganandy i Teresy Neumann.

"Autobiografia Yogina"
rozdział 39

Katolicka stygmatyczka Teresa Neumann

Wracaj do Indii. Czekałem cierpliwie na ciebie przez piętnaście lat. Niedługo opuszczę ciało i popłynę ku Świetlistemu Brzegowi. Przybywaj, Yoganando! Głos Sri Jukteswara zabrzmiał wstrząsająco w wewnętrznym mym uchu podczas medytacji, którą odbywałem w mej siedzibie na Górze Waszyngtona. Przebywszy w mgnieniu oka dziesięć tysięcy mil, słowa te przeniknęły mnie jak blask błyskawicy. Piętnaście lat! Tak, uświadomiłem sobie, teraz jest rok 1935; spędziłem w Ameryce piętnaście lat szerząc nauki swego guru. Teraz mistrz mnie odwołuje. Wkrótce potem opisałem to wydarzenie memu drogiemu przyjacielowi Jamesowi Lynnowi.

Dzięki codziennemu stosowaniu krija-jogi jego duchowy rozwój był tak znaczny, że często nazywałem go "świętym Lynnem". W nim i w wielu innych ludziach na Zachodzie widzę z radością spełnienie się przepowiedni Babadżi, że Zachód wyda również świętych, którzy z pomocą odwiecznej ścieżki jogi osiągną prawdziwe urzeczywistnienie Boga w sobie. Mr. Lynn ofiarował się szlachetnie pokryć koszta mej podróży, po rozwiązaniu w ten sposób sprawy finansowej poczyniłem przygotowania do podróży przez Europę do Indii. W marcu 1935 r. zarejestrowałem zgodnie z prawem Stanu Kalifornia Towarzystwo Urzeczywistniania Jaźni (Self Realization Fellowship - SRF) jako korporację nie związaną z żadną sektą i nie obliczoną na zysk, a mającą trwale istnieć. Towarzystwu podarowałem wszystko co w Ameryce posiadałem, włącznie z prawami autorskimi do napisanych przeze mnie książek. Utrzymuje się ono ze sprzedaży moich pism oraz, jak większość innych wychowawczych i religijnych instytucji, z darów swych członków i publiczności. "Wracam do Indii", rzekłem mym uczniom. "Nigdy nie zapomnę Ameryki". Na pożegnalnym bankiecie, urządzonym na moją cześć w Los Angeles przez mych przyjaciół, spoglądałem długo w ich twarze i myślałem z wdzięcznością: "Panie, kto pamięta, że Ty jesteś Jedynym Dawcą wszystkiego, ten nigdy nie zazna braku słodyczy przyjaźni ludzkiej". Wypłynąłem z Nowego Jorku 9 czerwca 1935 r. statkiem "Europa".

Towarzyszyło mi dwóch uczniów; mój sekretarz C. Richard Wright i starsza pani z Cincinnati, miss Ettie Bletsch. Na oceanie zażywaliśmy dni spokoju, które stanowiły przyjemny kontrast do porzednich pełnych pośpiechu tygodni. Okres naszych wczasów był jednak krótki; szybkość nowoczesnych statków morskich ma też pewne ujemne strony! Jak każda inna grupa ciekawskich turystów i my także zwiedzaliśmy ogromne i stare miasto Londyn. Następnego dnia zostałem zaproszony do wygłoszenia przemówienia na wielkim zebraniu w Cax-ton Hali, na którym przedstawiony zostałem londyńskim słuchaczom przez Sir Harry Lauder'a w jego szkockiej posiadłości. Niebawem przeprawiliśmy się przez Kanał na kontynent, ponieważ pragnąłem odbyć specjalną pielgrzymkę do Bawarii. Czułem, że jest to jedyna sposobność do odwiedzenia wielkiej katolickiej mistyczki Teresy Neumann z Konnersreuth. Przed laty czytałem o Teresie zdumiewające sprawozdanie. Informacje w czytanym przeze mnie artykule były następujące:

(1) Teresa, urodzona w 1898 r., padła ofiarą wypadku mając lat dwadzieścia, w wypadku straciła wzrok i została sparaliżowana.
(2) W 1923 r. odzyskała cudownie wzrok dzięki modlitwom do św. Teresy "Mały Kwiat". Później zostały uzdrowione także inne członki Teresy Neumann.
(3) Od 1923 r. Teresa Neumann powstrzymuje się całkowicie od jedzenia i picia, z wyjątkiem konsekrowanego opłatka podczas codziennej komunii.
(4) W 1926 r. pojawiły się na jej głowie, piersi, rękach i stopach stygmaty czyli rany Chrystusa, gdyż przeżywała w swym ciele wszystkie jego cierpienia.
(5) Znając normalnie tylko codzienny język niemiecki swej wsi, Teresa podczas swych piątkowych transów wypowiada zdania, które uczeni zindentyfikowali jako starożytne aramejskie. W niektórych momentach swych wizji mówi także po hebrajsku i grecku.
(6) Za zezwoleniem władz kościelnych Teresa pozostawała kilka razy pod ścisłą naukową obserwacją. Dr. Fritz Gerlich, wydawca Protestanckiego czasopisma niemieckiego, przybył do Konnersreuth, aby "zdemaskować katolickie oszustwo", jednakże skończyło się na tym, że napisał ze czcią biografię Teresy.

Jak zawsze, na Wschodzie czy Zachodzie, gorąco pragnąłem poznać świętych. Toteż cieszyłem się, gdy 16 lipca nasze małe grono przybyło do niezwykłej wsi Konnersreuth. Wieśniacy bawarscy okazali żywe zainteresowanie naszym samochodem (przywiezionym z nami z Ameryki), jak i osobliwie dobraną grupą jego pasażerów: młody Amerykanin, starsza pani i Hindus o oliwkowej cerze i długich włosach podgarniętych pod kołnierz płaszcza. Mały dom Teresy, czysty i zgrabny, z kwitnącymi pelargoniami przy prymitywnej studni, był niestety zamknięty na głucho. Ani sąsiedzi, ani przechodzący listonosz wiejski nie potrafili nam udzielić informacji. Zaczął padać deszcz; towarzysze moi namawiali mnie do odjazdu.

- Nie - rzekłem z uporem - pozostanę tu, dopóki nie znajdę jakiegoś śladu Teresy. Kiedy po dwóch godzinach siedzieliśmy jeszcze w samochodzie wśród posępnego deszczu, westchnąłem skarżąc się: - Panie - dlaczego przyprowadziłeś mnie tutaj, jeśli jej nie ma? Koło nas zatrzymał się jakiś mówiący po angielsku człowiek, który ofiarował nam swą pomoc.
- Nie wiem dokładnie, gdzie jest teraz Teresa - rzekł - lecz wiem, że często udaje się z wizytą do domu profesora Franca Wutza, nauczyciela języków obcych na uniwersytecie w Eichstatt, osiem mil stąd. Nazajutrz rano gromadka nasza pojechała do cichego miasta Eichstatt. Dr. Wutz powitał nas serdecznie w swym domu. - Tak, Teresa jest tutaj: - Zawiadomił ją o gościach. Niebawem posłaniec wrócił z jej odpowiedzią.
- Chociaż biskup prosił mnie, abym nikogo nie przyjmowała bez jego zgody, to przyjmę człowieka bożego z Indii. Głęboko wzruszony jej słowami poszedłem za doktorem Wutzem na piętro do salonu. Teresa weszła natychmiast, promieniejąc aurą pokoju i radości. Ubrana była w czarną suknię i miała na głowie "nienagannie" białe nakrycie. Chociaż miała wówczas trzydzieści siedem lat, wyglądała na Zdrowa, dobrze zbudowana, o rumianych policzkach, pogodna - oto święta - która nie je! Teresa powitała mnie bardzo uprzejmym podaniem ręki. Uśmiechnęliśmy się promiennie w milczącym zjednoczeniu, poznając, że każde z nas jest miłośnikiem Boga.

Dr Wutz ofiarował się uprzejmie służyć za tłumacza. Gdy usiedliśmy, zauważyłem, że Teresa patrzy na mnie z naiwną ciekawością - widocznie Hindus należy w Bawarii do rzadkości.
- Czy pani nic nie je? - Pragnąłem usłyszeć odpowiedź z jej własnych ust.
- Nic oprócz Hostii o godzinie szóstej rano każdego dnia.
- Jak duża jest Hostia?
- Jest cienka jak papier i nie większa od małej monety. Dodała: - Przyjmuję ją jako sakrament, jeśli nie jest konsekrowana, nie potrafię połknąć.
- Chyba nie mogła pani żyć tylko tym przez dwanaście lat?
- Żyję światłem Boga.
Jakże prosta była jej odpowiedź! - Einsteinowska!
- Widzę, że pragnie pani powiedzieć, iż energia spływa do ciała pani z eteru, słońca
 i powietrza.
Przelotny uśmiech pojawił się na jej twarzy. - Bardzo jestem szczęśliwa widząc, że pan rozumie, w jaki sposób żyję.
- Święta pani; życie jest codziennym potwierdzeniem prawdy wypowiedzianej przez Chrystusa: "Nie samym chlebem żyje człowiek, ile wszelkim słowem, które pochodzi z ust Bożych" (Mateusz 4:4) Bateria ciała ludzkiego odnawia się z pomocą nie tylko ciężkiego pokarmu (chleba), ale i wibracyjnej kosmicznej energii (słowo lub oum). Niewidzialna moc spływa do ciała ludzkiego przez rdzeń przedłużony (medulla oblongata). Ten szósty centr ciała znajduje się w tyle karku na szczycie pięciu czakramów (w sanskrycie "koła" lub centra promieniującej siły kręgosłupa). Rdzeń przedłużony jest głównym wejściem, przez, który uzupełnia się w ciele zasób powszechnej siły życiowej (Aum) i łączy się bezpośrednio z ludzką siłą woli, skupioną w kutastha (siódmym centrze) czyli centrze Chrystusowej świadomości w trzecim oku pomiędzy brwiami. Energia kosmiczna jest wtedy zgromadzona w mózgu jako rezerwuar nieskończonych możliwości, wspominanych w Wedach jako "tysiącpłatkowy lotos światła". Biblia chrześcijańska mówi o Aum jako o "Duchu Świętym", czyli niewidzialnej sile życiowej, która w sposób boski podtrzymuje wszelkie stworzenie. - "Azaliż nie wiecie, iż ciało wasze jest kościołem Ducha Świętego, który w was jest, którego macie od Boga, a nie jesteście sami swoi?" (I. Korynt. 6:19). Teresa ponownie ucieszyła się z mego objaśnienia: - Tak właśnie jest. Jednym z powodów, dla których jestem obecnie na Ziemi, jest danie świadectwa, że człowiek może żyć niewidzialnym światłem Boga, a nie tylko pożywieniem.
- Czy może pani uczyć innych, w jaki sposób można żyć bez pokarmów? Była tym trochę zaskoczona.
- Nie mogę tego czynić. Bóg tego nie chce. Gdy wzrok mój padł na jej mocne zgrabne dłonie, Teresa pokazała mi kwadratową, świeżo zagojoną ranę na odwrocie każdej dłoni. Na obu dłoniach pokazała mi mniejsze świeżo zagojone ranki w kształcie półksiężyca. Każda rana przechodziła na wskroś przez dłoń. Widok ten przypomniał mi wyraźnie wielkie kwadratowe żelazne gwoździe zaostrzone półkoliście, dotychczas używane na Wschodzie, lecz których nigdy nie widziałem na Zachodzie.

Święta opowiedziała mi nieco o swych cotygodniowych transach. Jako bezsilny widz obserwuje całą mękę Chrystusa. Co tydzień, od północy we czwartek do godziny pierwszej po południu w piątek, rany jej otwierają się i krwawią; traci 10 funtów ze swych normalnych 121 funtów wagi. Choć Teresa intensywnie cierpi w swej współczującej miłości, lecz mimo to wyczekuje radośnie tych cotygodniowych wizji swego Pana. Zrozumiałem od razu, że zgodnie z intencją Boga osobliwe jej życie ma utwierdzić wszystkich chrześcijan co do historycznej autentyczności życia Jezusa i jego ukrzyżowania, opisanego w Nowym Testamencie, oraz ukazać dramatycznie zawsze żywy związek pomiędzy Mistrzem Galilejskim a jego pobożnymi czcicielami.

Profesor Wutz opowiedział mi o niektórych ze swych doświadczeń ze świętą.
- Często wybieramy się w kilka osób razem z Teresą na kilkudniowe wycieczki krajoznawcze po Niemczech - mówił mi dr Wutz. - Występuje wtedy uderzający kontrast: podczas gdy my zjadamy trzy posiłki dziennie, Teresa nie je nic. Ona pozostaje świeża jak róża, nie odczuwając zmęczenia, które wywołuje w nas podróż. Gdy my zaczynamy być głodni i polować na przydrożne gospody, ona śmieje się wesoło. Na dodatek profesor dodał szereg interesujących fizjologicznych szczegółów: - Ponieważ Teresa nie przyjmuje wcale pożywienia, żołądek jej się skurczył. Nie wydziela ona żadnych odchodów, lecz jej gruczoły potne funkcjonują normalnie: skóra jej zawsze jest miękka i elastyczna... W chwili pożegnania wyraziłem wobec Teresy życzenie asystowania przy jej transie.
- Dobrze, proszę przybyć do Konnersreuth w najbliższy piątek - odpowiedziała mi uprzejmie. - Biskup da wam pozwolenie. Jestem Teresa uściskała wielokrotnie mą rękę i odprowadziła naszą grupę do bramy. Mr. Wright uruchomił samochodowe radio; święta oglądała je z entuzjastycznymi okrzykami. Zebrał się dokoła nas tak duży tłum, że Teresa cofnęła się do domu. Ujrzeliśmy ją w oknie, skąd przyglądała się nam i żegnała nas ruchami ręki.

Z rozmowy, którą odbyliśmy następnego dnia z dwoma braćmi Teresy, bardzo uprzejmymi i sympatycznymi, dowiedziałem się, że święta sypia tylko jedną lub dwie godziny w nocy. Pomimo licznych ran na ciele jest ona aktywna i pełna energii. Kocha ptaki, dogląda akwarium i często pracuje w swym ogródku. Korespondencja jej jest obfita: pobożni katolicy proszą ją o modlitwę i uleczające błogosławieństwo. Wiele osób dzięki niej zostało uzdrowionych z poważnych chorób. Jej brat Ferdynand, mający około dwudziestu trzech lat, wyjaśniał mi, że Teresa potrafi dzięki swej modlitwie wywołać w swym ciele dolegliwości innych ludzi. Święta powstrzymuje się od jedzenia od czasu, gdy modliła się, aby choroba pewnego młodzieńca z jej parafii, przygotowującego się do świeceń kapłańskich, została przeniesiona na jej gardło.

We czwartek po południu nasza gromadka zajechała do biskupa, który z pewnym zdumieniem spoglądał na moje powiewające loki. Napisał chętnie swe zezwolenie. Nie trzeba było składać żadnej opłaty; zarządzenie Kościoła ma na celu po prostu ochronę Teresy przed natłokiem przygodnych turystów, którzy w poprzednich latach przyjeżdżali w piątki tysiącami. W piątek przyjechaliśmy do Konnersreuth koło godziny dziewiątej trzydzieści. Zauważyłem, że mały dom Teresy posiada specjalny częściowo oszklony sufit, który ma jej zapewnić obfitość światła. Z zadowoleniem ujrzeliśmy, że drzwi do niej nie są zamknięte, lecz gościnnie szeroko otwarte. Zastaliśmy około dwudziestu osób, zaopatrzonych w zezwolenie na odwiedzenie Teresy. Wiele z nich przybyło z dużej odległości, aby zobaczyć trans mistyczny. Teresa przeszła przez pierwszą moją próbę w domu profesora, poznając intuicyjnie, że pragnąłem ją zobaczyć ze względów duchowych, a nie dla zaspokojenia przelotnej ciekawości.

Druga moja próba polegała na tym, że bezpośrednio przed wejściem do jej pokoju wprawiłem się w stan jogicznego transu, aby zjednoczyć się z nią telepatycznie. Po czym wszedłem do jej pokoju, wypełnionego odwiedzającymi ją osobami; Teresa leżała w białej szacie na łóżku. Wraz z Mr. Wrightem, postępującym tuż za mną, zatrzymałem się zaraz za progiem, przejęty grozą niezwykłego i strasznego widoku.

Spod powiek Teresy spływała krew cienkim i nieprzerwanym, szerokim na cal pasmem. Wzrok jej, zwrócony w górę, skupiony był w oku duchowym w środku czoła. Materiał otaczający jej głowę był zmoczony krwią stygmatycznych ran od cierniowej korony. Biała szata była splamiona czerwono pod sercem od rany w jej boku, w miejscu, w którym przed wiekami ciało Chrystusa doznało ostatniej zniewagi od włóczni żołnierza. Ręce Teresy wyciągnięte były w macierzyńskim, błagalnym geście; twarz jej miała wyraz zarazem cierpiący i boski. Zmieniona pod wielu względami - wewnętrznie i zewnętrznie - wyglądała wątlej. Szeptała słowa w obcym języku drżącymi wargami do osób widzialnych dla jej wewnętrznego wzroku.

Zharmonizowawszy się z nią, zacząłem widzieć obrazy jej wizji-Patrzyła na Jezusa dźwigającego krzyż wśród szyderczego tłumu. W ciągu godzin poprzedzających nasze przybycie Teresa miała już szereg wizji z ostatnich dni życia Chrystusa. Jej trans rozpoczyna się zwykle od scen zdarzeń następujących po Ostatniej Wieczerzy. Wizje jej kończą się śmiercią Jezusa na krzyżu lub niekiedy złożeniem Jego ciała do grobu). Nagle podniosła głowę w przerażeniu: Pan upadł pod okrutnym ciężarem. Wizja znikła. Wyczerpana gorącym współczuciem, Teresa opadła ciężko na poduszkę.

W tej chwili usłyszałem poza sobą głośny głuchy odgłos. Odwróciwszy na sekundę głowę ujrzałem dwóch mężczyzn wynoszących czyjeś omdlałe ciało. Ponieważ nie wyszedłem jeszcze z głębokiego stanu nadświadomości, nie rozpoznałem od razu osoby, która zemdlała. Skupiłem z powrotem swe spojrzenie na twarzy Teresy, śmiertelnie bladej pod strumyczkami krwi, jednakże spokojnej i promieniującej czystością i świętością. Później obejrzałem się i ujrzałem Mr Wrighta, stojącego z dłonią przy policzku, z którego ciekła krew.
- Dick - zapytałem z niepokojem - czyś to ty upadł?
- Tak, zasłabłem pod wrażeniem tego strasznego obrazu.
- No, rzekłem pocieszając go - jesteś dzielny, skoro wróciłeś i patrzysz w dalszym ciągu. Pamiętając o kolejce cierpliwie czekających pielgrzymów, pożegnaliśmy milcząco Teresę i opuściliśmy jej świętą atmosferę.

Teresa przeżyła prześladowania hitleryzmu i według amerykańskich wiadomości z 1954 r. nadal przebywa w Konnersreuth. Następnego dnia pojechaliśmy w naszym małym gronie na południe, zadowoleni, że nie jesteśmy uzależnieni od pociągu, lecz możemy się zatrzymać naszym fordem wszędzie po drodze, gdzie się nam spodoba. Cieszyliśmy się każdą minutą podróży przez Niemcy, Holandię, Francję i Alpy Szwajcarskie. We Włoszech pojechaliśmy specjalnie do Asyżu, aby uczcić apostoła pokory, św. Franciszka. Podróż nasza po Europie zakończyła się w Grecji, gdzie zwiedziliśmy ateńskie świątynie oraz zobaczyliśmy więzienie, w którym szlachetny Sokrates118 wypił swój śmiertelny napój. Podziw ogarnia człowieka na widok artyzmu, z jakim starożytni Grecy wykonywali swe dzieła twórcze w alabastrze. Przeprawiliśmy się statkiem przez słoneczne Morze Śródziemne i, wylądowaliśmy w Palestynie. Wędrując dzień za dniem po Ziemi Świętej przekonałem się bardziej niż kiedykolwiek o wartości pielgrzymek. Dla wrażliwego serca duch Chrystusa przenika wszystko w Palestynie. Chodziłem ze czcią w Betlejem, Getsemane, Kalwarii i na świętej Górze Oliwnej, nad rzeką Jordan i Jeziorem Genezaret. Zwiedziliśmy miejsce Bożego narodzenia, warsztat Józefa Cieśli Grób Łazarza, dom Marty i Marii, Wieczernik. Odtwarzając starożytne czasy, scena za sceną, oglądałem boski dramat odegrany kiedyś przed wiekami przez Chrystusa. Potem odwiedziliśmy Egipt ze współczesnym Kairem i starożytnymi piramidami. Następnie przyszła kolej na podróż statkiem przez wąskie Morze Czerwone i rozległe Morze Arabskie - aż wreszcie ukazały się Indie.

(autor Paramahansa Yogananda)

Jak często znajdujemy piękno, głębię i pełną wiedzę osobistych doświadczeń. Przyprawiają o zawroty głowy, fascynują... jakże wspaniałe jest kiedy posiadamy zrozumienie własnego wnętrza, jakiż fascynujący świat mistycznych przeżyć tkwi w głębi człowieka. Horyzonty myślenia zmysłami ludzkimi oddzielają człowieka od człowieka, religię od religii... ale tylko przez małą chwilę zastanówmy się... czy nasze serca nie pulsują w jednym kolorze bez względu na rasę i kolor skóry...?

Yogananda napędzany swoją głęboką mądrością, kształtowany w religii przeciwnej do Chrześcijańskiej pojechał szukać i doświadczyć cudownego połączenia z cierpiącym Jezusem. Wychowany na innych wartościach ... lecz w osobie Teresy Neumann dostrzegł coś więcej ... czego nie widzi normalnie świat. Spostrzegł jaśniejące światło, Wielką Duszę, która przyszła na Ziemię i żyła wśród nas.

"... Niewidzialne zasłony światła i ciemności
unoszą mgły cierpienia.
Żegluj w świat mknącej radości,
odeszło zwierciadło zmysłów,
miłości, nienawiści, zdrowia, choroby, życia i śmierci,
odpływają błędy ciemności
na obrazie podwójnej rzeczywistości ... "

(Paramahansa Yogananda)


"... Idąc, jedząc, pracując, medytując, nucąc
i bosko kochając
moja dusza wytrwale brzęczy
niesłyszana przez nikogo ...
Bóg, Bóg, Bóg.

( Paramahansa Yogananda)

Jaką wielką wartością dla człowieka jest być świadkiem życia innego człowieka, który reprezentuje świat świętych i proroków. Rozejrzyj się wokół byś nie stracił tych wartości ... w każdej epoce byli i nadal są ... święci żyją wśród nas.

"... Albo czy wy nie wiecie,
że ciało jest światynią Ducha Świętego,
które jest w was i którego macie od Boga
i, że nie należycie też do siebie samych ?
Drogoście bowiem kupieni,
wysławiajcie tedy Boga w ciele waszym ... "

(1 List Św. Pawla do Korynt. 6 : 19 - 20 )



Vancouver
3 Sep. 2007


WIESŁAWA