19 października 1984 roku Ks. Jerzy był zaproszony do Bydgoszczy, do
parafii p.w. Świętych Polskich Braci Męczenników, na spotkanie
modlitewne w Duszpasterstwie Ludzi Pracy. Celebrował Mszę Św.,
ostatnią - jak się potem okazało - w swoim życiu. Następnie
poprowadził rozważania wokół bolesnych tajemnic Różańca Św. Ostatnie
z nich kończyło się zdaniem: "Módlmy się, byśmy byli wolni od lęku,
zastraszenia, ale przede wszystkim od żądzy odwetu i przemocy".
Pomimo nalegań gospodarzy, Ks. Jerzy postanowił wrócić do Warszawy
jeszcze tego samego wieczoru.

Na drodze do Torunia, niedaleko miejscowości Górsk, samochód Księdza
Popiełuszki, prowadzony przez Waldemara Chrostowskiego, został
zatrzymany przez umundurowanych milicjantów ruchu drogowego (w
rzeczywistości funkcjonariuszy Służby Bezpieczeństwa). Waldemar
Chrostowski został zmuszony do oddania kluczyków i przejścia do
milicyjnego samochodu, tam skuto go kajdankami. Natomiast Grzegorz
Piotrowski i Waldemar Chmielewski zmusili Ks. Jerzego, aby wysiadł z
samochodu. Ogłuszyli Go silnym uderzeniem w głowę, zakneblowali usta
i wrzucili do bagażnika. Odjechali. W czasie jazdy Waldemar
Chrostowski wyskoczył z pędzącego samochodu i natychmiast zaczął
szukać pomocy.
Przebieg wydarzeń, które nastąpiły tej strasznej nocy, znamy jedynie
z zeznań zabójców. Ponieważ proces toruński budzi zastrzeżenia co do
rzetelności postępowania (stronniczość sędziów) trudno odwoływać się
do relacji funkcjonariuszy SB czy też uzasadnienia wyroku. Natomiast
na podstawie oględzin ciała (relacja księdza prałata Grzegorza
Kalwarczyka) i dowodów zbrodni, z łatwością można odtworzyć, jakim
torturom poddawany był ks. Jerzy. Brutalnie bity. Związany w ten
sposób, aby przy jakimkolwiek ruchu pętla zaciskała się na szyi. Gdy
zabójcy wrzucali ciało ks. Jerzego do Wisły, do nóg przywiązali
worek wypełniony kamieniami o wadze 11 kg. Twarz ks. Popiełuszki
była tak zmasakrowana, że trudno było Go rozpoznać. Relacja ks.
Grzegorza Kalwarczyka odtwarza przerażające szczegóły. Między innymi
ks. Kalwarczyk przytacza fragment wypowiedzi lekarza: "Stwierdził,
że w swojej praktyce lekarskiej nigdy nie dokonywał sekcji zwłok,
które wewnętrznie byłyby tak uszkodzone, jak było to w przypadku
wnętrza ciała Księdza Jerzego".
20 października w wieczornym wydaniu Dziennika Telewizyjnego podano
informację o porwaniu Ks. Jerzego. W kościele Św. Stanisława Kostki
zebrało się kilka tysięcy wiernych, aby modlić się. Jeszcze tego
samego wieczoru odprawiono Mszę Św. w intencji uratowania Księdza.
Odtąd modlitewne czuwanie będzie trwać dzień i noc, aż do
dramatycznej chwili poznania prawdy, a potem - pogrzebu.
30 października podano informację o odnalezieniu w Wiśle zwłok ks.
Popiełuszki.


Trumnę ze zwłokami przewieziono do Kościoła p.w. Św. Stanisława
Kostki wieczorem 2 listopada. Następnego dnia odbył się pogrzeb, w
którym wzięło udział ponad 500 tysięcy warszawiaków i delegacji z
całej Polski.


Do dziś uczestnicy tych wydarzeń pamiętają każdy ich szczegół.
Trudno także dokładnie opisać ich atmosferę. Wszyscy jednak czuli,
że są świadkami ofiary Kapłana, który został zabity za Prawdę. A
Prawdy nie mogą zabić ludzie opętani złem. Dlatego tragiczna śmierć
zrodzi niezliczone owoce duchowe dla wielu. Biskup Wojciech Ziemba
ujął to w prostym zdaniu: "Tak Pan Bóg przez śmierć Księdza Jerzego
otwiera nasze oczy, oczy naszego serca, naszego umysłu, naszej
wiary".
Proces zabójców Ks. Jerzego rozpoczął się w Toruniu 27 grudnia 1984
r. Już niebawem okazało się, że władze starannie wyreżyserowały jego
przebieg. Za pozwoleniem sędziów, często zamieniał się on w "sąd nad
Księdzem". Padały oszczerstwa. Bezdusznie przyzwalano na
bezczeszczenie pamięci o ofierze. Szczególnie arogancko zachowywał
się główny oskarżony, Grzegorz Piotrowski. Nie było w nim nawet
śladu skruchy.
Sąd wydał wyrok skazujący Grzegorza Piotrowskiego i Adama Pietruszkę
na 25, Leszka Pękalę na 15, a Waldemarowi Chmielewskiego na 14 lat
więzienia. Proces nie odpowiedział na najważniejsze pytanie: kto
wydał rozkaz zamordowania Księdza Jerzego? Do dziś nie znamy
odpowiedzi na nie. Wszyscy zabójcy opuścili już więzienia.

Źródło:
LINK!

Samochód ks. J. Popiełuszki,w którym odbywał swoją ostatnią podróż
jest w Sanktuarium Maryjnym w Kałkowie/koło Starachowic,
który od prawie 20 lat przechowywany jest w kaplicy poświęconej
duszpasterzowi Solidarności.
Samochód przekazał sanktuarium w latach 80. ubiegłego wieku
nieżyjący już ks. Kazimierz Jancarz, legendarny duszpasterz
środowisk opozycyjnych w PRL i przyjaciel ks. Popiełuszki. - Był to
czas budowy Golgoty Martyrologii Narodu Polskiego na terenie
sanktuarium w Kałkowie, wraz z oratorium ku czci duszpasterza
Solidarności. I wówczas ksiądz Jancarz zdecydował, że przekaże
samochód. Wymownym symbolem jest otwarty przez cały czas bagażnik
auta, nawiązujący do zabójstwa ks. Popiełuszki - opowiada kustosz
ks. infułat Czesław Wala. Fiat 125p został przywieziony samochodem
ciężarowym z Warszawy. Wcześniej ks. Popiełuszko otrzymał auto w
darze od załogi FSO. Pojazd jest koloru niebieskiego, zaś licznik
wskazuje 18 tys. 688 kilometrów.

Sanktuarium przechowuje także inną wyjątkową pamiątkę, która miała
związek z życiem księdza Jerzego Popiełuszki. To kamień, który wraz
z umieszczonym w nim nabojem został wrzucony do mieszkania księdza.
Ks. Wala opowiada, że pamiątka została przekazana przez ks. Jancarza.
To kamień wielkości ludzkiej pięści, który stał się relikwiarzem.
Wykonał go rzeźbiarz Ryszard Śmietana, ten relikwiarz będzie nam
towarzyszył w czasie nabożeństw w intencji Ojczyzny - dodaje kustosz
sanktuarium.

Kaplica poświęcona pamięci Księdza Jerzego Popiełuszki jest na stałe
zamknięta za kratami i znajduje się w 33-metrowej Golgocie
Martyrologii Narodu Polskiego. Skrywa ona kaplice i oratoria
poświęcone wielkim i świętym Polakom, którzy zapisali się na trwałe
w dziejach naszego narodu.
|