
Ks. Józef Kowalski urodził się 13 III
1911 r. w Siedliskach koło Rzeszowa. Był siódmym z dziewięciorga
dzieci Wojciecha i Zofii Borowiec.
Podczas pobytu w szkole wyróżniał się bystrością umysłu,
pilnością, pobożnością i duchem apostolskim. Po pięcioletnim
lat, wstąpił w 1927 r. do nowicjatu salezjańskiego w Czerwińsku.
1 IX 1939 r. Niemcy napadły na Polskę. W tym czasie
Salezjanie, podobnie jak i inni kapłani, solidnie wypełniali
swoje zadania wypływające z misji zleconej im przez Chrystusa.
Gorliwa praca duszpasterska Salezjanów drażniła i niepokoiła
Niemców. Dlatego 23 V 1941 r. gestapowcy aresztowali ks. J.
Kowalskiego wraz z innymi Salezjanami pracującymi w parafii w
Krakowie.
Trafił do obozu w OŚWIĘCIMIU.
Ks. Kowalski nie załamał się ani nie utonął w oceanie
cierpienia obozowego. Po strasznej masakrze, jaką hitlerowcy
urządzili w karnej kompani 27 VI 1941 r., kiedy to na jego
oczach wymordowali wszystkich przywiezionych z nim poprzedniego
dnia Żydów i czterech spośród dwunastu salezjanów, ks. Józef
w swoim pierwszym liście z dnia 29 VI 1941 r. nie tylko napisał:
"Bądźcie o mnie spokojni, jestem w rękach Boga", ale,
jak podkreśla naoczny świadek, ks. Konrad Szweda: "ks.
Kowalski zachował w obozie godność człowieka i kapłana i
potrafił być sobą, choć za to był bity, pomagał innym, choć
przyjmował za to chłostę i jako gorliwy kapłan, mimo
surowego zakazu, rozgrzeszał konających, dodawał otuchy
zrezygnowanym, pocieszał psychicznie załamanych oczekujących
wyroku śmierci".
W ostatni dzień nabożeństwa majowego w 1942 r., rozeszła się
w obozie wiadomość o transporcie księży z Oświęcimia do
obozu w Dachu, gdzie jak sądzono, była większa możliwość
przetrwania. W grupie 60 księży przygotowanych do transportu,
znalazł się również ks. Kowalski. Niestety, do wyjazdu nie
doszło; znany kat Oświęcimia, esesman G. Palitzch wyłączył
go z grupy księży wyjeżdżających do Dachu za to, że ks. Józef
na jego rozkaz nie podeptał w łaźni swojego różańca. Dnia
3 VII 1942 r., który był ostatnim dniem pobytu ks. Józefa w
karnej kompanii, kapowie prześcigali się w okrucieństwie
wobec więzionych. Księdzu Kowalskiemu kazali wyjść na beczkę
i przy akompaniamencie szyderstw udzielić konającemu
rozgrzeszenia i wygłosić kazanie. Po modlitwach odmówionych
przez niego, kapo Karol Langenhagen, zepchnął go z beczki i
skopał. Zbity kapłan, z trudem powrócił wieczorem na swój
blok. Po tych dramatycznych przeżyciach, ostatnie godziny swego
życia, w nocy z 3 na 4 lipca 1942 r., spędził w łagrze na
pryczy obozowej. W nocy na salę wszedł kapo Józef Miast i
wezwał leżącego na pryczy ks. Józefa, który zanim wyszedł
oddał pozostałym ostatnią kromkę chleba, mówiąc: "Módlcie
się za mnie i moich prześladowców". Po tych słowach
powszechnej opinii, krążącej w obozie, został zmasakrowany i
utopiony w beczce z fekaliami.
Został beatyfikowany w 1999 r. w Warszawie przez Ojca Świętego
Jana Pawła II.

|