Niezwykły święty
Kościoła katolickiego. Mimo, że nazywano go "bratem osłem", z prośbą
o modlitwę i radę zwracali się do niego możni tego świata.

Naprawdę nazywał się Józef
Maria Desa. Urodził się 17 czerwca 1603 r. w małej włoskiej
wiosce Cupertino, stąd znany jest jako św. Józef z Kupertynu.
Jego ojciec był stolarzem na zamku Pinelli, należącym do
markizów Acerenza w Cuperitno.
Brat "osioł"
Od dzieciństwa był wątłym,
niezdarnym i pogardzanym przez rówieśników chłopcem z
problemami w nauce. Niektórzy uważali go wręcz za
ograniczonego umysłowo. Także matka była dla Józefa surowa.
"Najmniejsze przewinienia nie uchodziły dziecku bezkarnie,
tak, że później będąc zakonnikiem, mówił, że właściwie nie
potrzebował nowicjatu, bo go przy matce odbył" - pisał w
Encyklopedii Kościelnej (Warszawa 1876) ks. Michał
Nowodworski. Już w młodości był bardzo pobożny. Gdy się
modlił, wpadał w stan zachwycenia i ekstazy, nieruchomiał.
Nie chciał jeść mięsa, nosił włosiennicę, a do jarzyn dla
większego umartwienia dodawał liści gorczycy, by popsuć ich
smak. To przysporzyło mu miano dziwaka. Postanowiono oddać
go na naukę do szewca. Terminował u niego do 17 roku życia.
Później starał się dostać do zakonu franciszkanów, ale nie
przyjęto go. Trafił za to do zakonu kapucynów, w którym
obrał imię brata Stefana. Na skutek częstych mistycznych
stanów zachwytu, patrzenia w niebo z szeroko otwartą buzią
nazywano go "rozdziawiona gęba" i "brat osioł". Po ośmiu
miesiącach usunięto go z zakonu, za przyczynę podając słabe
zdrowie i niezrozumiałe stany "powtarzających się zachwyceń",
w czasie których tłukł naczynia. Po staraniach jego wuja
przyjęto go na tercjarza do franciszkanów w Grottella koło
Cupertino. Pracował w stajni i gorliwie wypełniał
franciszkańską regułę. To wszystko sprawiło, że w 1626 roku
został przyjęty do nowicjatu. Rok później złożył śluby
zakonne, a w 1628 roku przyjął święcenia kapłańskie. Co
dziwne, końcowe egzaminy zdał śpiewająco chociaż wszyscy
wiedzieli, że nauka przychodzi mu z trudnością.
Lewitujący
braciszek
Według przekazów Józef miał
zdolność głębokiej modlitwy i kontemplacji podczas których
doświadczał lewitacji, czyli unoszenia się w powietrzu. Dar
ten posiadali nieliczni święci - Albert de Rochas d’Aiglum
opisał sześćdziesięciu świętych i błogosławionych
podlegających zjawisku lewitacji np. św. Krystyna
Admirabilis czy św. Coleta z Corbie. Pierwsza lewitacja
miała miejsce 4 października 1630 roku. W ciągu całego życia
Józefa z Kupertynu zdarzały się one wielokrotnie,
najczęściej w klasztorze. Zachowane do naszych czasów
podania mówią, że w czasie odprawiania Mszy Świętej jego
ciało niemal nieustannie unosiło się nad ziemią. Często w
taki mistyczny stan wprowadzała go zwykła modlitwa, a
szczególnie rozważanie Męki Pańskiej. Zjawisko miało prawie
zawsze identyczny przebieg: przenikliwy krzyk, uniesienie
się ciała o kilka centymetrów lub nawet metr nad ziemią oraz
pogrążenie w kontemplacji. Według relacji bollandystów
(współpracowników jezuitów zbierających relacje na temat
katolickich świętych) wzlatywał na ambonę "o piętnaście
piędzi nad ziemią, wznosił się ponad dwa drzewa otaczające
klasztor, raz nawet klęczał pół godziny na gałęzi, jak gdyby
ptak siedział na niej, a kiedy odzyskał zmysły, nie mógł
zejść i trzeba było przynieść drabinę". Zapytany pewnego
razu przez współbrata, co widzi, gdy doświadcza takiego
stanu oderwania od zmysłów, odpowiedział prosto: "Cóż
miałbym widzieć? Trwam w jedności z Bogiem". Świadkami
lewitacji Józefa był podobno sam papież Urban VII, ale i
bracia zakonni oraz osoby świeckie.
Nadnaturalny charyzmat, jakim
został obdarzony, przysparzał mu jednak wielu kłopotów w
życiu zakonnym. Jego przełożeni poddawali go drobiazgowej
obserwacji, przenosili z klasztoru do klasztoru. Przez
cztery lata Józef był na wygnaniu w klasztorach kapucynów w
Pesaro i Fossombrone. Był nawet wzywany do składania zeznań
przed Świętym Oficjum. Mimo uznania go całkowicie niewinnym,
doznawał wielu przykrości od współbraci. Wieść o osobliwych
zdolnościach Józefa rozprzestrzeniła się po miastach i
miasteczkach. Wiele znamienitych osobistości - koronowanych
głów i dostojników Kościoła katolickiego - spotykało się z
nim osobiście lub korespondowało, prosząc o modlitwę lub
radę. Bo trzeba wiedzieć, że mimo braku rozległej wiedzy,
uchodził za człowieka mądrego, pokornego, z gruntowną
znajomością Pisma Świętego. W 1639 roku Józef nawrócił nawet
protestanckiego księcia Brunszwiku, Jana Fryderyka. Za jego
orędownictwem doznawano niezliczonych łask. Przebywając w
Asyżu, w 1643 roku Józef z Kupertynu spotkał się z Janem
Kazimierzem Wazą, późniejszym królem Polski. Zaprzyjaźnił
się z nim i korespondował. Gdy w 1646 roku spotkał ponownie
przebywającego w zakonie jezuitów Jana Kazimierza powiedział
mu: "Jedź, nie będziesz jezuitą, ani kardynałem. Pan powołał
Cię do korony królewskiej, ale myślę, że powołuje Cię do
godności jeszcze większych".
Oprócz zdolności unoszenia się brat Józef miał podobno dar
widzenia ludzi pod postacią zwierząt, przedstawiających
właściwy stan ich duszy.
Ostatnie sześć lat życia brat Józef spędził w Osimo, dokąd
wysłali go przełożeni. Wchodząc do swojej małej celi w
pobliżu kaplicy powiedział: "To jest miejsce mojego
spoczynku". To właśnie w Osimo miała miejsce słynna
lewitacja, która nastąpiła po zachwyceniu wizją sanktuarium
w Loreto, uwiecznioną na obrazie Mazzantiego, umieszczonym w
zakrystii bazyliki św. Józefa w Osimo. Do dzisiaj mieszkańcy
tego miasta wierzą, że dzięki wstawiennictwu patrona nie
doszło do zburzenia ich miasta w czasie działań wojennych w
1944 roku, kiedy to Osimo zostało wyzwolone przez polskich
żołnierzy II Korpusu gen. Andersa.
Józef z Kupertynu zmarł w 1663 roku w Osimo, gdzie w
klasztorze Franciszkanów Konwentualnych do dziś znajdują się
jego relikwie. W 1753 roku został beatyfikowany przez
papieża Benedykta XIV, a 1767 kanonizowany przez Klemensa
XIII. Jest patronem studentów, lotników i osób podróżujących
samolotami.
Źródło:
LINK!
|