Jak co roku na
początku października lasy w okolicach
piemonckiego miasteczka Alba zaroiły się „trifulau”.
Zawodowi zbieracze trufli, w towarzystwie psów i
świń tropiących, szukają tu uważanej za
najlepszą na świecie białej trufli. Jednak w
zeszłym roku media, zamiast elektryzować się
horrendalnymi cenami, jakie osiąga ów rzadki
grzyb (w 2007 roku za 100 gramów płacono 750
euro), donoszą o zalewających rynek „podróbkach”
włoskich specjałów. Prezes stowarzyszenia
poszukiwaczy i sprzedawców białych trufli z
okolic Sieny Gianfranco Berni alarmuje, że Chiny
opuszcza obecnie 800 ton trufli rocznie, ale
podróbki płyną też z Maroka i Turcji. „Choć
pięknie wyglądają, nie mają aromatu prawdziwych”
- ostrzega. Truflowe fałszerstwa to nie jedyny
problem, z jakim borykają się Włosi. Na potęgę
fałszuje się tutejsze sery, oliwę, wędliny i
wino. Włoski związek rolników ocenia, że dwie
trzecie produktów sprzedawanych jako oryginalnie
włoskie to podróbki z Australii, USA i Chin, a
wartość tego rynku szacuje na ok. 50 mld euro.
Ale sami Włosi nie są święci. W styczniu tego
roku kontrola ujawniła, że co czwarta
sprzedawana w sklepach mozzarella (oryginalnie
produkowana z bawolego mleka) jest fałszowana w
30 proc. mlekiem krowim.
Pół biedy, jeśli
chodzi tylko o zawartość mleka w mleku. Włoscy
producenci także „trują społeczeństwo”, jak
pisze dziennikarz tygodnika „L'Espresso”
Emiliano Fittipaldi w książce pt. „Tak nas
zabijają”. Przed groźną dla zdrowia żywnością
nie chronią nas nawet znajdujące się na
etykietkach certyfikaty kontrolne najwyższej
jakości. Na liście grzechów jest handel mięsem
koni karmionych viagrą, curry barwione
rakotwórczymi substancjami oraz zastępowanie
włoskich bawolic tańszymi, sprowadzanymi
nielegalnie z Rumunii. Zdecydowanie ostrzej do
fałszerstw podchodzą Chińczycy. Dwa wyroki
śmierci, trzy dożywocia i długoletnie więzienie
dla pozostałych. Tak w zeszłym roku władze
chińskie rozliczyły „aferę z melaminą”. Zhang
Yujun (producent i dystrybutor melaminy) i Geng
Jinping (szef lokalnej firmy mleczarskiej)
zostali straceni za to, że w 2008 roku w Chinach
w wyniku zatrucia melaminą dodaną do mleka w
proszku zmarło co najmniej sześcioro dzieci, a
50 tys. niemowląt trafiło do szpitali. Melamina,
półprodukt w wytwarzaniu tworzyw sztucznych
(stosowany np. jako wykończenia mebli) pozwala
oszukać laboratoryjne testy na zawartość białka,
wykorzystywane do oceny wartości odżywczej
produktu. W niewielkich dawkach jest
nietoksyczna, w większych - uszkadza nerki i
jest rakotwórcza.
Okazało się, że trującą substancję dodawano też
do innych produktów mlecznych, przeznaczonych na
eksport. W sprawę zamieszana była chińska firma
Samlu, ale kłopoty mieli też giganci, jak Nestle.
W świat poszły skażone produkty. W Niemczech
sprzedawano chińskie cukierki „White Rabbit”, w
Polsce melaminę wykryto w proszku do pieczenia.
W USA zagrożone były zwierzęta domowe. Wiele
firm produkujących karmę dla zwierząt kupowało
bowiem skażone chińskie białko ryżowe, jak np.
firma Menu Foods, dostarczająca psie jedzenie
takim firmom jak Wal-Mart czy Procter&Gamble.
Niektóre szacunki mówią, że ofiarą melaminy
padło 10 tys. psów i kotów. Nie wiadomo, czy
zagrożenie już minęło, bo pod koniec zeszłego
roku, już po egzekucjach, wykryto w Chinach 5
ton skażonego mleka, w lipcu kolejne 64 tony. W
Polsce ostatnio tak poważnych zagrożeń jak
skażenie melaminą nie było - uspokaja dr
Jarosław Naze, zastępca Głównego Lekarza
Weterynarii.
Fałszowanie
żywności nie jest niczym nowym. Już w
starożytności rozwadniano wino, w średniowieczu
- mleko. „Chleb, który jadłem w Londynie to
szkodliwa masa, zmieszana z kredą, ałunem,mączką
kostną. Biedni ludzie, nieświadomi oszustwa wolą
go, bo jest bielszy niż zwykły pszeniczny” -
pisał w 1771 r. w książce „Wyprawa Humphreya
Clinkera” Tobias Smollet. Wbrew temu, co
powtarzają nasze babcie, że „kiedyś to było
prawdziwe jedzenie”, żywność w XIX i na początku
XX wieku fałszowano w sposób bardziej
niekontrolowany i zagrażający życiu niż dziś.
Dokonująca się rewolucja naukowo-techniczna
dostarczyła fałszerzom nowych środków:
powszechnie używano, zakazane później w wielu
krajach i uważanej za rakotwórczą sacharyny (tę
zresztą też fałszowano glukozą, kwasem bornym i
sacharozą). Dodawano też szkodliwe barwniki
anilinowe i aromatyzowano produkty estrami. W
1820 roku niemiecki chemik Frederic Accum
prowadząc badania jedzenia, znalazł w nim masę
toksycznych barwników.
Pod koniec XIX wieku polska prasa donosiła o
fałszowaniu masła (utartymi ziemniakami),
śmietany (kredą), a nawet herbaty. 100 lat temu
nawet 1/5 wagi herbaty stanowiły „piórka,
odłamki zapałek, karaluchów, skórek od
kiełbasy”. Handlarze skupowali też już raz użytą
herbatę. Zebrane z sitek w zlewach restauracji
fusy suszono, dodawano łupiny orzechów i pestek.
Na koniec aromatyzowano produkt i sprzedawano
pod nazwą herbaty kaukaskiej o „unikalnym
aromacie”. Faktycznie - należało go unikać.
Obecnie wartość
zafałszowanej żywności na polskim rynku szacuje
się na 50 mld złotych rocznie. Prof. Stanisław
Kowalczyk, Główny Inspektor Jakości Handlowej
Artykułów Rolno-Spożywczych, zauważa: „Trudno
oszacować rzeczywistą wartość rynku. W trakcie
naszych kontroli mamy zastrzeżenia do 15 proc.
kontrolowanych partii pod kątem parametrów
fizykochemicznych oraz do 30-35 proc. w zakresie
znakowania wyrobów, ale są przecież mniejsze i
większe partie towaru”. Dla porównania w
Wielkiej Brytanii fałszuje się 10 proc.
produktów spożywczych - wynika z badań Food
Standards Agency. Najczęściej fałszuje się
wędliny (szynki nastrzykuje się mieszanką soli,
azotanów i azotynów i uzupełnia preparatami z
soi, parówki cielęce zawierają jedynie domieszkę
tego mięsa). Mrożone ryby i krewetki glazuruje
się na potęgę (pokrywa warstwą lodu), co
zwiększa ich wagę. „W Polsce drastycznych
przypadków fałszerstw nie stwierdziliśmy” -
uspokaja prof. Kowalczyk. Znaleziono co prawda
roztocza, larwy owadów i odchody gryzoni w bułce
tartej czy niejadalne skorupiaki w konserwach
rybnych. Reporterzy programu TVN Uwaga
nagłośnili też sprawę 26-letniego mięsa
sprowadzonego ze Szwecji.
Pomysłowość producentów nie ma granic. Gdy
inspekcja zakwestionowała „pasztet z zająca” (z
powodu braku w składzie mięsa zająca) producent
znalazł technologa żywności o nazwisku Zając,
który opracował recepturę produktu i przechrzcił
produkt na „pasztet Zająca”. Duże zyski przynosi
też podrabianie trunków - produkuje się
chociażby wódkę z odkażonego spirytusu
przemysłowego, a do whisky dolewa się wody. W
zeszłym policjanci z Olsztyna i Białegostoku
zlikwidowali też rozlewnię fałszywej coca-coli.
„Dla polskiego konsumenta wciąż liczy się przede
wszystkim cena. Fałszowanie markowych produktów
żywnościowych na dużą skalę czeka nas za kilka
lat” - uważa prof. Kowalczyk. Odstraszać miało
zaostrzenie przepisów, od 2008 roku kary za
fałszowanie mogą stanowić do 10 proc. przychodów
firmy z poprzedniego roku. „Zeszłoroczne
kontrole wykazały jednak więcej nieprawidłowości
niż te z 2008 roku. To po części wynik kryzysu,
który zwiększył popyt na tańsze artykuły, a
obniżanie ceny wymaga oszczędności przy
produkcji” - dodaje Kowalczyk.
Źródło:
LINK!