
Każdego roku w wyniku błędów lekarskich umiera w Polsce od 7 do 23
tysięcy osób. Gdy media zajmują się piętnowaniem kolejnego przypadku
"hochsztaplera" leczącego raka metodą dr Gersona, Stowarzyszenie
Pacjentów Primum Non Nocere boryka się ze znacznie poważniejszymi
skargami kierowanymi w stronę "konwencjonalnej służby zdrowia".
Marta H. z Warszawy:
Syna skierowano do szpitala z powodu braku prawego jądra w mosznie.
Po operacji okazało się, że jądra nadal nie ma, a zoperowano jądro
lewe.
Beata G., Jaświły:
Urodziłam w domu dziecko. Przybyły lekarz stwierdził zgon, nie
badając go, i zawinął w reklamówkę. Po godzinie pielęgniarka, chcąc
zważyć "zwłoki", stwierdziła, że dziecko się rusza.
Anna G., Prudnik:
Mąż zgłosił się z bólem klatki piersiowej i drętwiejącą lewą
ręką. Stwierdzono, że to kręgosłup, nie robiąc nawet EKG.
Następnego dnia zmarł na zawał serca".
Pewien lekarz opowiada mi dowcip: - Są wśród nas trzy grupy:
interniści, którzy wszystko wiedzą i nic nie robią, chirurdzy,
którzy wszystko robią i nic nie wiedzą, patolodzy, co wszystko robią
i wszystko wiedzą, z tym, że za późno... Brzmi jak z horroru, ale to
nie film.
Według Naczelnego Sądu Lekarskiego, liczba błędów nad Wisłą jest 200
razy mniejsza niż w USA! Z analizy spraw wygranych przez ofiary
przed sądem lekarskim wynika, że polscy lekarze popełniają zaledwie
100-200 błędów rocznie.
W Polsce tylko jedna instytucja podjęła się zliczenia śmiertelnych
błędów lekarskich w skali kraju. Instytut Zdrowia Publicznego
Uniwersytetu Jagiellońskiego szacuje, że każdego roku umiera z tego
powodu od 7 do 23 tysięcy osób. 370 tysięcy jest trwale
okaleczanych. Kolosalna rozbieżność z danymi innych państw sprawia,
że w kuluarach mówi się, iż ukrywa się u nas 50-96% pomyłek.
W USA co roku z powodu pomyłek lekarskich umiera 100 tys. osób, to
piąta przyczyna zgonów. Kolejne 200 tys. zostaje kalekami (raport
Harvard School of Public Health).
Porównując amerykańskie wyniki do kraju wielkości Polski, można
obliczyć, że co roku z powodu (?!) leczenia może u nas umierać 15
tys. osób, a 30 tys. doznawać uszkodzeń ciała. Tymczasem do sądów
lekarskich trafia zaledwie ok. 2 tys. pozwów rocznie. Tylko tyle
osób upomina się o życie swoje lub bliskich. Co się dzieje z resztą?
Kalekami z chustą w brzuchu, ze źle rozpoznanym wyrostkiem, wdowami
po zawałowcach, rodzicami dzieci zepsutych przy urodzeniu?
Zwyczajnie, nie wierzą w sprawiedliwość.

LEKARZ TEŻ CZŁOWIEK
"K..., odwiążcie go szybko, bo nam się cały spali!", usłyszał wtedy
Paweł Drzewiecki. Przypięty pasami do stołu operacyjnego błagał,
żeby ktoś go uwolnił. Paliły się na nim opatrunki, obicie stołu, na
którym leżał, już zaczęło się topić...
Do szpitala w Gorzowie Wielkopolskim trafił na zwykły zabieg
hemoroidów. Lekarze znieczulili go od pasa w dół, spryskali krocze
chlorkiem etylu, wyciągnęli skalpel elektryczny i... wyszli z sali.
Nagle chlorek zapalił się od rozgrzanego skalpela i Paweł zaczął
płonąć. Urolog, który zobaczył go przez przypadek, odwiązywał pasy.
Spaliło się krocze i pośladki. Tygodniami leżał w pampersie, młody
zdrowy chłopak. Od tamtej pory jest bezpłodny i oszpecony, nie
pójdzie nawet na basen. W sądzie walka trwała na noże. Paweł wnosił
o 90 tys. zadośćuczynienia, po trzech latach szarpania dostał 30
tys. w drodze ugody.
Chirurgia to w Polsce specjalizacja o największym zagrożeniu błędem
(29%.).
Najczęstsze pomyłki to zabieg na niewłaściwym pacjencie, operacja
narządu po odwrotnej stronie, pozostawione ciało obce, oparzenia
sprzętem lub środkami chemicznymi.
Dalej w tym rankingu ryzyka plasuje się ginekologia i położnictwo
(22%), potem ortopedia (21%). Tylko 20% nieszczęść następuje z winy
sprzętu, 80% to wina człowieka.
Ale nie błąd. To słowo nie istnieje w kodeksie etyki lekarskiej.
Jest - zdarzenie niepożądane.
Gdy przed stołem operacyjnym staje prof. Krzysztof Bielecki, chirurg
z warszawskiego szpitala im. Orłowskiego, jeszcze w ostatniej chwili
pyta: "Czy pan nazywa się...?, Czy robimy operację przepukliny? Lewa
czy prawa strona?". Żeby się nie pomylić. Bo człowiek jest
człowiekiem. - Tak, zawsze jest ten strach - opowiada. - W chirurgii
liczy się czas, nikt się nie zastanawia, co by było gdyby, jak na
internie czy psychiatrii. Ale nie da się przewidzieć wszystkiego, bo
operacja to praca wielu ludzi. Ktoś zakręca wodę urologom, którzy
operują pod ciśnieniem, i następuje krwotok, konserwator nie
wymienia filtrów bakteriobójczych i dochodzi do zakażenia, pracownik
gazowni myli rurki i zamiast tlenu podłącza dwutlenek węgla. Miałem
pacjenta na stole, gdy nastąpiła awaria prądu, a agregaty się nie
włączyły, bo ktoś je ukradł. Umarł. Czy jestem winien? Operuję 45
lat. Na pewno zdarzyło się, że popełniłem błąd. Może nie błąd, ale
mogłem inaczej...
W środowisku nie od dziś toczy się dyskusja: skoro mylić się mogą
księgowy i dziennikarz, dlaczego nie może lekarz? Tłumaczą, że jest
ich w Polsce 100 tys., niech większość przyjmuje ok. 10 pacjentów
dziennie, to blisko 300 mln wizyt rocznie. Zatem te 45 tys.
nieszczęść jest ułamkiem procenta. Większość z tego to zdarzenia
niepożądane. Lekarze porównują je do wypadków na drogach. - Przecież
kierowcy nie zabiera się prawa jazdy na całe życie. Czy to ma być
śmierć zawodowa lekarza, bo raz popełnił błąd? - pyta prof.
Bielecki.
Problem tylko w tym, że gdy chodzi o życie, więcej niż raz pomylić
się nie można.
Oblicza się, że ewidentny błąd lekarza to 20% spośród wszystkich
zdarzeń niepożądanych. Ale ponieważ w Polsce wciąż brakuje
standardów, trudno zweryfikować, gdzie kończy się nieumyślność, a
zaczyna zwykła ignorancja. - U nas zbyt mało ceni się zdrowie, nie
ma kanonów rzemiosła - mówi Jerzy Jarosz, specjalista medycyny
paliatywnej i anestezjolog. - Za granicą, jeżeli leczą pacjenta na
kręgosłup sześć tygodni i jego stan się nie poprawia, trzeba go
operować. W Polsce lekarze to artyści, robią po swojemu. To
powoduje, że błędy trudno rozliczyć. Zawsze można powiedzieć: objawy
były nieksiążkowe.
Prof. Roman Szulc, kierownik Katedry Anestezjologii i Intensywnej
Terapii AM w Poznaniu, przyznaje: - Lekarzom trudno udowodnić błąd.
Medycyna nie jest mechaniką, a pacjent autem, które można postawić
na lawetę. Są dwa klasyczne przypadki, gdy nic go nie chroni: jeżeli
był pod wpływem alkoholu lub gdy w sposób zamierzony, wbrew opiniom
innych, wybrał swój sposób postępowania. Ale z tym wyborem jest tak,
że w leczeniu danej choroby istnieje wiele wariantów. Jeśli lekarz
wybrał wariant B, ja uważam, że powinien wybrać A, czy to już błąd?

W POLSCE BŁĘDÓW NIE MA
Dariusz Rafalski, zdrowy 40-letni mężczyzna, ojciec dwójki dzieci,
własnym autem przyjechał do warszawskiego szpitala na banalne
usunięcie polipa w gardle. Po rutynowym pobraniu krwi nagle osunął
się z krzesła, uderzając głową o posadzkę, i stracił przytomność.
Dopiero po dwóch godzinach, gdy już zesztywniał, zawieźli go na
badanie czaszki. Zmarł po trzech dniach. Tadeusz nie rozumie
dlaczego... Dzień wcześniej był u brata, żartowali. Sekcja wykazała,
że przyczyną śmierci było pęknięcie czaszki w wyniku upadku:
- Na chłopski rozum, nie pomyśleć od razu, że mogła pęknąć? -
Rafalski jeszcze jednego na chłopski rozum nie rozumie: - Tak
zabezpiecza się pacjenta przy pobieraniu krwi? Posadzili go na
stołku, a szpital tłumaczył w dokumentach, że były specjalne fotele.
Nie było. Gdyby doszło do takiej sytuacji w Anglii, wszystkie
ośrodki dostałyby zalecenie sprowadzenia foteli z podłokietnikami.
Głośno i oficjalnie. U nas też je wtedy sprowadzono do szpitala, ale
po cichutku. Bo u nas oficjalnie błędów nie ma.
W 2004 r. w Danii wprowadzono ustawę, zgodnie z którą lekarze mają
obowiązek raportowania zdarzeń niepożądanych i upubliczniania ich w
celu zapobiegania temu, co może się wydarzyć. Przy czym zgłaszający
zdarzenie nie mogą być pociągani do odpowiedzialności karnej. - W
Polsce jest konieczna podobna ustawa - twierdzi Krzysztof Bielecki.
- Gdy spada samolot, dowiaduje się o tym cały świat, a specjalne
komisje badają, jak do tego doszło, żeby tragedia nie wydarzyła się
ponownie. Dlaczego takich rozwiązań nie wprowadzić w medycynie? Po
nagłośnieniu przypadków wybuchu eteru i benzyny, którymi
dezynfekowano skórę chorych, wyeliminowano je z bloków
operacyjnych. Ale większość spraw się tuszuje, bo upublicznienie ich
jest w Polsce traktowane jako donos do prokuratury.
Ci, którzy raz upomnieli się o swoje życie, mówią dziś o własnej
chorobie z podręcznikową precyzją. Wystarczy 3,5 roku pochodzić po
sądach. Tyle upłynęło, odkąd lekarz zasypał Jolantę Soszkę zlepkiem
fachowych definicji i wcisnął medyczny periodyk po angielsku, zanim
prosta kobieta z wioski pod Bielskiem opanowała niezrozumiały slang.
- Był pewien, że nic mu nie grozi, bo to tylko baba ze wsi -
opowiada.
Na kasetach wideo sprzed marca 2002 r. Piotruś Soszka, mimo
wrodzonej wady układu moczowego, biega jak każdy dzieciak. Ta
operacja miała być ostatnią. W trakcie założono mu cewnik, przez
który do kręgosłupa podaje się środki uśmierzające ból. Matka całą
noc siedziała przy łóżku, pytając, dlaczego w pompie infuzyjnej,
przez którą podawano kroplówkę, włącza się alarm. Te pompy takie są,
mówiła pielęgniarka. Rano synowi zesztywniały nogi. Nikt jej nie
chciał powiedzieć o tej pomyłce... Że przez cewnik do rdzenia
kręgowego Piotrka zamiast środka znieczulającego wtłoczono 1,5 litra
płynu żywieniowego.
Na ostatnich kasetach mały siedzi na wózku. Do końca życia nogi będą
jak kłody... Niedawno zapadł wyrok na pielęgniarkę i panią doktor -
pozbawienie wolności w zawieszeniu i dwuletni zakaz wykonywania
zawodu. Lekarka już złożyła apelację, że jest samotna i nie ma za co
żyć. - Przez nieuwagę zniszczyli mi dziecko - Jolancie Soszce nie
zmięknie serce.
Dopiero gdy zrobiło się głośno o błędzie na Piotrku, w Górnośląskim
Centrum Zdrowia Dziecka i Matki w Katowicach uporządkowano zasady
opisywania kłuć przy przekazywaniu pacjentów z oddziału na
oddział. To w tym szpitalu niejedyny skandal. Ostatni dotyczył
pielęgniarek zabawiających się wcześniakami.
Czy w Polsce szpitali należy się bać? Który wybrać, żeby mieć
pewność, że nie odetną człowiekowi zdrowej nogi? Halina Wąsikowska z
Centrum Monitorowana Jakości w Ochronie Zdrowia, instytucji
zajmującej się oceną jakości w polskich szpitalach, mówi: - W
przypadku choroby jednym z najpoważniejszych kłopotów jest wybór
szpitala. Można się posługiwać wynikami rankingów, skandalizującymi
doniesieniami mediów na temat drastycznych błędów albo sugerować się
opinią rodziny. Lecz żadna z powyższych opcji nie zmienia faktu, że
niczego nie kupujemy tak w ciemno jak procedury medycznej i nic nie
dotyczy kupującego tak bezpośrednio. W większości krajów na świecie
system oceny jakości - przyznawane akredytacje, uznaje się za
najlepszą formę zewnętrznej oceny służby zdrowia, która redukuje
m.in. możliwość popełnianych błędów. W Polsce o akredytację
postarało się zaledwie 10% placówek. Powód - duży wysiłek i koszt,
którego finansowo nikt nie premiuje. Dlatego większość szpitali
działa "po swojemu".

ZDĄŻYĆ WYGRAĆ PRZED ŚMIERCIĄ
Kazimierz W., dyrektor dużego przedsiębiorstwa, 15 lat temu
przeszedł operację woreczka żółciowego. Kilkanaście lat chodził po
szpitalach z bólem brzucha. Najpierw wmówiono mu nerwicę jelit,
potem wysłano na przymusowe leczenie psychiczne z adnotacją, że
zagraża swojemu życiu, w końcu przyznano 500 zł renty. Dopiero
niedawno okazało się, że w brzuchu zostawiono mu dren. Szpitala już
nie ma, winnych też. Odpowiedzialności cywilnej nie można dochodzić,
bo dowiedział się o szkodzie po okresie przedawnienia, czyli po 10
latach.
Polskie prawo na schorowaną ofiarę lekarskiej pomyłki nakłada
obowiązek udowodnienia, iż winę za fakt, że wychodzi ze szpitala
chora na coś innego, ponosi instytucja.
- Sprawy toczą się latami, razem z apelacją co najmniej kilka - mówi
Jolanta Budzowska, radca prawny, specjalizująca się w procesach o
odszkodowania za błędy medyczne. - Najdłuższa, jaką prowadzę, trwa
już 14 lat, przejęłam ją trzy lata temu. Powódka ma obawy, czy
dożyje. Bo żeby zdobyć pieniądze na rehabilitację, traci w sądzie
resztki zdrowia. Dwójka innych klientów zmarła przed końcem sprawy.
Są wyjątkowo trudne ze względu na ogromną nierównowagę sił. Po
jednej stronie stoi pacjent, który niewiele rozumie z tego, co musi
udowodnić, czasem po prostu nie wie, co się z nim działo, bo na
przykład był w narkozie podczas operacji, i na bazie dokumentów,
sporządzanych przez szpital, swojego przeciwnika w sporze, ma
wykazać, że zrobiono mu krzywdę. Po drugiej stronie jest instytucja,
sztab profesjonalistów, pełnomocnicy, lekarze, radcy i adwokaci.
Mają wiedzę, jak fachowo polemizować z zarzutami natury medycznej, o
co pytać świadków i biegłych, żeby zasiać w nich wątpliwości, a
znajomość medycyny u sędziów często jest niewystarczająca, by wnikać
w tę polemikę.
Jolanta Budzowska prowadzi kilkadziesiąt podobnych spraw. Ugodą
kończy się nie więcej niż 5%, choć powinna połowa. Szpitale walczą
do upadłego, żeby nie wypłacić ani złotówki. - Najczęstsze argumenty
- mówi - to:
"Pacjent podpisał zgodę, a powikłanie jest wkalkulowane w ryzyko
zabiegu", "to nie błąd, tylko skutek uboczny, naturalna kolej
rzeczy", "mimo dołożenia należytych starań nic nie dało się zrobić", "medycyna to sztuka, a nie nauka, i nie wszystko da się
przewidzieć", "lekarz to nie cudotwórca, objawy są atypowe, pacjent
ma problemy z psychiką, jest roszczeniowy i nawet się okaleczy, żeby
wyłudzić odszkodowanie".
- Za granicą UGODA jest standardem - przyznaje Budzowska. - U nas
idzie się w zaparte. Bo żeby do niej doszło, sprawca musi się
przyznać do błędu, a w Polsce nie ma tego zwyczaju. Po
drugie, towarzystwo ubezpieczeniowe zapłaci tylko wtedy, kiedy
ubezpieczony szpital uzna swoją winę. I kółko się zamyka - w tym
kraju trudno o dobrowolną zapłatę. Czasem za pieniądze, które miały
pójść na leczenie i rentę dla pacjenta, trzeba postawić mu nagrobek.

BIEGŁY, KOLEGA PO FACHU
Błędy zdarzają się wszędzie, ale w Polsce pozostają bezkarne. Do
rzeczników odpowiedzialności zawodowej izb lekarskich trafia
rocznie 2-3 tys. skarg. 88% się umarza, ok. 12% (320 spraw) kończy
się wniesieniem wniosku o ukaranie do sądu lekarskiego. Z tego 70%
spraw wygrywają ofiary. Najczęstszą karą wymierzaną wobec lekarzy
jest upomnienie. Przez ostatnich pięć lat otrzymało je zaledwie 649
osób.
Jest zasada, że w każdej sprawie powołuje się biegłego. Ale całe
środowisko medyczne wie, iż w ekspertyzach z żadnej innej dziedziny
nie występuje taka skłonność biegłych do rozmazywania faktów.
Adam Sandauer, szef Stowarzyszenia Primum Non Nocere, przyznaje:
Korporacja jest tak potężna, że błędów prawie nie ma, a
poszkodowanemu mówi się: udowodnij mi. Dowodem dla sądu może być
dokumentacja szpitalna, zeznania świadków i opinia biegłych, ale
przecież każdym dokumentem można manipulować post factum, bo
zazwyczaj pacjent nie bierze ich do domu. W tym względzie nie ma
żadnych uszczelnień, druków ścisłego zarachowania, podpisów pacjenta
na każdej kartce itp. Drugi dowód to biegli, w końcu koledzy po
fachu i praktykujący lekarze. Mają świadomość, że dziś on opiniuje
kolegę, jutro tamten może opiniować jego.
W kodeksie etyki lekarskiej stoi jasno:
Lekarz nie powinien wypowiadać niekorzystnej oceny działalności
innego lekarza". Znany jest przykład prof. Jana Kuydowicza,
wirusologa z Łodzi, który zgłosił popełnienie błędu przez kolegę, a
komisja etyczna izby lekarskiej ukarała go za pomówienie.
Wiedzą, że prawdę lepiej mówić tylko w zaciszu korytarzy. Przez
przypadek usłyszała ją Michalina M. z Wólki Kosowskiej.
Syn z bólami brzucha trafił do warszawskiego szpitala na ul.
Banacha. Zrobiono zastrzyk i pobrano krew. Diagnoza: zaburzenia
żołądka. Z czopkami przeciwbólowymi odesłano go do domu. Na drugi
dzień już opuchły jądra. Kolejna wizyta. Diagnoza: stan zapalny (z
dygresją "na to się nie umiera"). Lekarz dał antybiotyk na pięć dni
i czopki. Po kolejnym ataku pacjenta skierowano na urologię na
Lindleya, gdzie w końcu zrobiono USG. Jądro było już martwe. Gdyby
pokój lekarzy nie był blisko dyżurki, matka nie usłyszałaby wtedy
tej rozmowy: "Jakby chłopak był mądry, to by im narobił". Po
czterech latach szpital zapłacił 31 tys. zadośćuczynienia, ale to
była prawdziwa walka: - Powołano trzech biegłych - opowiada
Michalina M. - Motali się, na siłę szukali argumentów, że już nie
było szans. Liczyli nawet, ile syn miał drogi z domu na przystanek,
żeby udowodnić, że już nie było czasu na ratunek. W osiem godzin
jądro jest do odratowania, ale oni "leczyli" go dwa dni. Od tamtej
pory jest załamany psychicznie. Niby ma dziewczynę, ale nigdy o tym
nie rozmawiamy.

ZEPSULI MOJE DZIECKO
Wojciech i Danuta F., drobni rolnicy z Grzybowej Góry, w trakcie gdy
domagali się renty dla syna, postawili mu grób. Kamil miał 11 lat,
gdy nagle rozbolała go noga. Miejscowy lekarz kazał robić okłady z
altacetu. Matka robiła te okłady długo, zanim trafiła do chirurga
ortopedy z Kielc. Diagnoza - zapalenie kości. Od razu na stół.
Ortopeda nie wpadł na to, żeby przy operacji pobrać wycinek, leczył
Kamila po swojemu, choć radiolog opisywał na zdjęciach, że jest
progresja, rano lekarz ściskał gips i pytał, czy boli, z nikim nie
konsultując. Po trzech miesiącach tej "opieki" czterocentymetrowy
nowotwór powiększył się sześciokrotnie. Po co dalej Danuta F.
szarpie się w sądach, skoro syna nie ma? - Może inne dziecko
potraktują inaczej - ucina.
Nierozpoznany w porę nowotwór jest najczęstszą lekarską pomyłką
wobec dzieci. Onkolodzy znają przypadki, które przyprawiają o
dreszcz: wypukłe brzuszki, puchnące bulwy na ciele, wycieki z ucha,
wytrzeszcz gałek ocznych, obrzęk twarzy i szyi, bóle, które zżerały
dzieci na oczach rejonowych pediatrów, przepisujących antybiotyki.
Choć w 85% wszystkich nowotworów dziecięcych to najbardziej
charakterystyczne objawy, lekarze mówią rodzicom: "trzeba
obserwować", "przejdzie, na razie dzieciak dorasta". Czy to
zdarzenie niepożądane, czy brak elementarnej wiedzy?
- Trudno wyrokować o błędach lekarskich - tłumaczy doc. Walentyna
Balwierz z Kliniki Onkologii i Hematologii Dziecięcej
Uniwersyteckiego Szpitala Dziecięcego w Krakowie, gdzie trafia 20%
dzieci z nowotworem, który mógł być leczony wcześniej. - Lekarz
rodzinny, który po reformie z 1999 r. przejął pieczę nad dzieckiem,
ma ograniczony czas dla pacjenta, by dobrze na niego popatrzeć. Po
1999 r. nierozpoznanych nowotworów notujemy więcej. Dotyczą
zwłaszcza tzw. złośliwych guzów litych, zbyt często rozpoznawanych w
czwartym stopniu zaawansowania, kiedy mniej niż 30% pacjentów udaje
się wyleczyć. Przykład z tego roku - dziewczynka została skierowana
z dużym guzem śródpiersia i powiększonymi węzłami chłonnymi na szyi.
Pół roku była leczona na astmę oskrzelową. Nie wykonano nawet
zdjęcia radiologicznego. W naszym kraju lekarze bagatelizują też
często takie objawy jak zez, przewlekłe zapalenie spojówek,
rozpoznając złośliwego guza siatkówki, gdy już trzeba usunąć gałkę
oczną.
Prof. Szulc dodaje: - Jeśli lekarz po kolejnych pięciu latach
specjalizacji otrzymuje 1000 zł i nie bierze łapówek, musi biegać od
pracy do pracy, żeby żyć. Pracuje 70 godzin tygodniowo. To już
przesłanka do niezawinionych błędów, mimo dobrej woli i wiedzy.
Strażak czy komandos musi być wypoczęty przed akcją, lekarz nie ma
prawa ani do wypoczynku, ani do nauki. A on uczy się całe życie. Bo
to, co przyswoił na studiach, już w momencie, gdy dostaje dyplom,
jest aktualne w 20%.

UWAGA! LEKARZ IDZIE
Rano Ewa Lawrenc odłącza dializę i szykuje jedzenie. Papkowatą maź
podaje Dorocie łyżeczką albo strzykawką. Potem wyprawia do szkoły
czwórkę innych dzieci. W pudełku trzyma kilka zdjęć dziewczynki z
warkoczami. Dziś Dorota jest roślinką. Matka rozpoznaje ją po takim
ni to buczeniu, ni pomrukiwaniu. Patrzy, czy jej wygodnie, zmienia
pozycję. Czasem Dorota zatrzyma na niej wzrok. Nie wiadomo, czy
widzi, ale pewne jest, że słyszy, bo gdy ktoś krzyknie, podskakuje
na łóżku.
Był 2002 r., gdy poszła do pierwszej klasy. Zatorowizna w gminie
Lubowidz to mała wieś. Choć do przystanku PKS miała ledwie kilometr,
słaniała się ze zmęczenia. Diagnoza w miejscowym szpitalu: ostra
niewydolność nerki, druga się zeschła. Dializa w Centrum Zdrowia
Dziecka. Co prości ludzie mieli wtedy odpowiedzieć, gdy oznajmiono,
że do nich należy decyzja: "Czy hemodializa dożylna, czy dializa
otrzewnowa z cyklerem w domu". Wybrali to pierwsze. Przecież nie
wiedzieli, że trzeba co dwa dni jeździć 180 km do Warszawy...
Kolejna wizyta. Nagle coś zaczęło się dziać z Dorotą. Operacja.
Wylew płynów do jamy brzusznej. Serce przestało bić. Czekanie i te
słowa lekarzy: "Powinno być dobrze". Nie było. Obudziła się już
roślinką na skutek niedotlenienia mózgu. Leżała w śpiączce w
szpitalu, a ojciec dobudowywał sterylny pokój, żeby dziecko
dializować w domu. Sam, bo na murarzy ich nie stać. Nagle zawalił
się na niego strop. Śmierć na miejscu. Był jedynym żywicielem
rodziny. Gdy podczas ostatniej sprawy sędzia zapytał lekarzy, czy
przyznają się do winy, tylko prawnik kiwnął głową.
"Boję się szpitali", napisała Halina G. To żadna fobia. Sondaż
przeprowadzony przez CBOS w 2001 r. wskazuje, iż prawie każdy zna
kogoś, kto ucierpiał na skutek błędów medycznych, co trzeci spotkał
się z nimi bezpośrednio, ale ponad jedna czwarta nic by w takiej
sytuacji nie zrobiła. Wegetują w nędzy, czasem piszą skargi do
rozmaitych rzeczników. Wielu już nie ma. A ilu nawet nie wiedziało,
że w trakcie leczenia zepsuto im zdrowie?
Najczęstsze błędy w Polsce to szpitalne zakażenia gronkowcem, urazy
okołoporodowe (niepodjęcie decyzji o cesarskim cięciu, urwanie
dziecku splotu ramienia podczas porodu), nierozpoznanie zawału,
ataku wyrostka, nowotworu. Za błędy sprzed 1999 r. odpowiada skarb
państwa. Odkąd szpitale stały się jednostkami publicznymi, same wraz
z ubezpieczycielem wypłacają zadośćuczynienia. Jeśli lekarz prowadzi
prywatną praktykę, jest wypłacane z jego polisy.
Przykładowe odszkodowania: zakażenie żółtaczką typu B - od 30 do 70
tys.; zarażenie gronkowcem złocistym, w efekcie utrata nóg - 20 tys.
(po ośmiu latach sądów); omyłkowo amputowana noga, zaszyta chusta w
brzuchu - kwoty nie przekraczają 50 tys. zł. Dla porównania
przykłady z USA - za uszkodzenie przełyku - 3 mln dol.; martwica
jelita spowodowana pozostawieniem gąbki w brzuchu - 1,7 mln dol.
Polacy nie cenią swojego zdrowia, o czym świadczą badania CBOS. Na
pytanie: "Jakie odszkodowanie powinno być wypłacane rodzinie z
powodu śmierci pacjenta?", najwięcej ankietowanych (30%) wymieniło
kwotę - 100-150 tys. Niektórzy nawet (!) 1000 zł.

POMYŁKI ZA GRANICĄ
- Błędy lekarskie w USA kosztują budżet 29 mld dol. rocznie.
O ile w
Polsce prawnicy rezygnują z trudnych spraw, bo to ryzyko, tam pomocą
ofiarom zajmują się wyspecjalizowane kancelarie adwokackie, dzięki
którym w ciągu dziesięciu lat liczba błędów zmalała o połowę.
Obecnie najbardziej ryzykownymi specjalizacjami są dermatologia
estetyczna i chirurgia plastyczna. Położnicy dobrowolnie
opodatkowali się na fundusz przeznaczony dla dzieci uszkodzonych
podczas porodu.
- W krajach skandynawskich obowiązuje powszechne ubezpieczenie
obywateli od złych skutków leczenia. Ofiara nie musi udowadniać
czyjejś winy w sądzie, jedynie wskazuje, że poniosła szkodę.
Zależnie od uszczerbku wypłaca się jej środki na naprawę tego, co
zrobiono. W Szwecji na 9 mln mieszkańców co roku rejestruje się 9,5
tys. skarg, z tego 4,5 tys. osób otrzymuje odszkodowanie.
- W Anglii nazwiska kardiochirurgów, którzy spowodowali najmniej i
najwięcej pomyłek podaje się do publicznej wiadomości, a w Niemczech
uruchomiono specjalną stronę internetową, gdzie można zgłaszać błędy
popełnione przez lekarzy.

RODZAJE BŁĘDÓW MEDYCZNYCH
-Lekarz pomylił się w diagnozie Pana(i) stanu zdrowia lub zalecił
leczenie, które okazało się błędne - 17%.
-Zdarzyły się przypadki pomyłek i błędów w diagnozie i leczeniu
Pana(i) dzieci - 11%.
-Podczas pobytu w szpitalu błędnie Pana(ią) leczono albo
nieprawidłowo zoperowano - 5%.
-Otrzymał(a) Pan(i) nieprawidłową receptę albo wydano w aptece
niewłaściwą dawkę leku - 5%.
-Otrzymał(a) Pan(i) błędne wyniki analiz krwi lub inne - 5%.
-Podczas pobytu w szpitalu otrzymał(a) Pan(i) pomyłkowo niewłaściwe
lekarstwo lub nieprawidłową dawkę lekarstwa, albo nie otrzymał(a)
Pan(i) leku, który miał(a) otrzymać - 3%.
Źródło: CBOS 2001

DLACZEGO LEKARZE I PIELĘGNIARKI BOJĄ SIĘ ZGŁASZAĆ BŁĘDY MEDYCZNE?
- W obawie, że informacja przedostanie się do mediów.
- W obawie, że informacja o zdarzeniu trafi do nadzoru
specjalistycznego.
- W obawie przed kompromitacją.
- Ze strachu przed reprymendą.
- W obawie, że pacjent złoży skargę.
- Nie ma takiego zwyczaju.
Źródło: Towarzystwo Promocji Jakości Opieki Zdrowotnej w Polsce,
Styczeń 2004
Źródło:
LINK!
|