
Większość z
nas obawia się podjęcia zmiany jakiegokolwiek aspektu swojego życia,
nie mówiąc już o tym, aby do nich świadomie dążyć. Zmiana kojarzy
się z wysiłkiem i niepewnością, ale przede wszystkim strachem.
Wolimy bowiem „znane piekło od nieznanego nieba”.
Często bywa tak, że zmiany przychodzą do nas nieoczekiwanie i wtedy
wydaje się nam, że nie jesteśmy na nie przygotowani, że im
najzwyczajniej w świecie nie sprostamy. Jest to punkt zwrotny i
tylko od nas zależy jak go zinterpretujemy, jak na niego
zareagujemy. Możemy przyjąć postawę ofiary lub „poddać się Woli
Bożej” czyli „popłynąć” na fali zmian.
Pamiętajmy, że większość zdarzeń (interpretowanych przez umysł jako
negatywne), które się nam przytrafiają są skutkiem nieświadomości, a
ich twórcą jest nasze ego. Przejawia ono swoją obecność, kiedy
stawiamy opór przed zastaną rzeczywistością, jesteśmy żądni władzy i
wpływów, przejawiamy zachłanność, uparcie bronimy swoich przekonań,
atakujemy, oskarżamy, nie uwzględniając odmiennych poglądów. Często
sami nie rozumiemy, dlaczego dana sytuacja wyzwala w nas tyle
negatywnych emocji i niepożądanych reakcji. Bywa też i tak, że
permanentny opór ze strony ego blokuje przepływ energii w naszym
ciele, powodując blokady, które przejawiają się w postaci chorób
somatycznych.
Szkoda, że dopiero skrajne sytuacje życiowe takie jak: choroba czy
wypadek, zmuszają nas do wprowadzenia istotnych zmian w naszym
życiu. Odczuwamy rozgoryczenie, często obwiniamy najbliższych lub
„Siłę Wyższą” za nasze niepowodzenia, nie dostrzegając w tych
gorzkich doświadczeniach boskiego porządku. Dopiero po pewnym czasie
dochodzimy do wniosku, że owe wydarzenia były niezbędne, abyśmy
„coś” zrozumieli, docenili, być może uzdrowili i zaczęli od
początku.

Właśnie wtedy następuje moment, w którym poddajemy się
Woli Bożej,
zaczynamy ufać w boski porządek, poddając się przekonaniu, że nie
otrzymamy od Boga nic ponadto, czego nie jesteśmy w stanie udźwignąć
w danym momencie istnienia.
Zaczynamy odnawiać więź z wewnętrznym Ja, budząc świadomość i
wyzwalając się spod dyktatu programów umysłu. I co się okazuje? Otóż
całe „zło” znika, nie jest już naszym doświadczeniem, gdyż
przestajemy koncentrować się na codziennym negatywizmie. Nie
tworzymy już dramatu i nie chcemy w nim uczestniczyć. Stajemy się
spokojniejsi, a nasze życie nabiera harmonii.
Zmieniają się
priorytety, praca zawodowa, zainteresowania, a z naszego życia
znikają ludzie, którzy jeszcze do niedawna byli nam bardzo bliscy i
bez których nie wyobrażaliśmy sobie spotkania towarzyskiego lub
wspólnych wakacji. Natomiast w naszym otoczeniu, jak spod ziemi,
zaczynają pojawiać się Istoty, które rezonują na tych samych
częstotliwościach, które sprawiają wrażenie znajomych. Każde kolejne
spotkanie z nowymi przyjaciółmi obfituje w wymianę życiowych
doświadczeń, ale przede wszystkim energii, która motywuje do
działania i potwierdza, że jesteśmy na dobrej drodze do życia w
bezwarunkowej miłości, harmonii i obfitości.
Przemyślenia te zrodziły się z mojego doświadczenia.
W chwili, kiedy zaczęłam świadomie obserwować wszystko, co się
dzieje, zrozumiałam przyczyny, dla których określone wydarzenia
miały miejsce w moim otoczeniu i odkryłam cechę, przekonanie lub
jeszcze „coś” innego, co je do mnie przyciągnęło.
Teraz już świadomie dostrzegam lekcje, jakie stoją za każdym
doświadczeniem i nawet jeśli spotyka mnie coś nieprzyjemnego, to
doskonale wiem, że jest mi to koniecznie potrzebne do uzdrowienia
swej istoty na głębszym poziomie. Często dochodzę do przekonania, że
już w danej sferze życia wszystko „uleczyłam”, a tu paradoksalnie
nagle doświadczam sytuacji, która znowu uświadamia mi, iż to nie
koniec mojej wędrówki i że rozwój osobisty to „zajęcie na całe
życie”. Sytuacje te, często szokujące, powodują, że moje serce
zaczyna wypełniać uczucie wdzięczności do każdej istoty ludzkiej, w
której staram się dostrzegać przejaw boskości.
Ponadto owe doświadczenia nauczyły mnie również jasno i stanowczo
wyrażać swoje poglądy, nie wkładając niepotrzebnej energii, przy
czym nie przybieram postawy obronnej ani zaczepnej.
Myślę, że jest to niezwykle istotna umiejętność, bowiem mam
świadomość, że wokół mnie jest jeszcze sporo istot ludzkich, które
nieco inaczej postrzegają rzeczywistość, a których serca są równie
mocno spragnione miłości, co moje.

Często zastanawiałam się w jaki sposób mogę pomagać ludziom, mając
jednocześnie na uwadze własne bezpieczeństwo. Zadawałam to pytanie
podczas codziennych medytacji i oczywiście otrzymałam odpowiedź.
Metoda ta jest niezawodna i sprawdzona.
Jeżeli chcemy, aby nasze życie było przepełnione
Łaską Bożą,
wystarczy, że w każdym momencie życia będziemy kierowali się sercem
i intuicją. Magnetyzm serca będzie prowadził nas w kierunku
odpowiednich ludzi, wydarzeń i sytuacji, a intuicja zmotywuje do
działania. Jestem przekonana, że nie warto rezygnować z tych
wspaniałych, życiowych drogowskazów. Dzisiaj już wiem, że serce w
połączeniu z intuicją i szczerą modlitwą potrafią „zdziałać cuda”.
Niniejsze rozważania stanowią kontynuację refleksji, zawartych w
artykule JEDYNĄ STAŁĄ JEST ZMIENNA, jak również są wynikiem mojej
nowej postawy - bycia świadomym obserwatorem rzeczywistości. Bez
wątpienia nie jest ona jedynym sposobem do pełniejszego życia. Jest
jedynie MOIM doświadczeniem, którym pragnę się z wami podzielić.

Ilona