NATURALNE LECZENIE

OPOWIEM WAM MOJĄ HISTORIĘ...
(CZĘŚĆ 2)
LINK! DO CZĘŚCI 1
LINK! DO CZĘŚCI 3

Byłam tak bardzo obolała, że chciałam kilkakrotnie popełnić samobójstwo. Mimo podejmowanych prób nie udało się. Opiszę tutaj jedną z takich prób - byłam bardzo zbolała i już na lekach uspokajających, właściwie spałam cały czas. Jednak każda chwila przebudzenia to był silny ból - nie do wytrzymania, więc brałam jedną tabletkę nasenną, później kolejną i tak jedną po drugiej. W końcu postanowiłam, że zbiorę wszystkie leki w pojemnik, napisze list i połknę wszystko - wiedziałam, że biorąc taką ilość leków na pewno zasnę na zawsze. Tak też uczyniłam jak zaplanowałam. Naszykowałam leki i napisałam list do najbliższych. Jednak nie zdążyłam ich zażyć, bo "coś" zaciągnęło mnie do łóżka, gdzie natychmiast zasnęłam. Nie wiem ile godzin spałam, w każdym razie po przebudzeniu skierowałam swoje kroki w kierunku leków i wszystkie wrzuciłam do ubikacji. Byłam w szoku, że to zrobiłam, bo w końcu byłam gotowa je zażyć. Jednak "coś" lub "ktoś" kierował mną, bo tak na prawdę to co zrobiłam nie było moją decyzją.

Po tej nieudanej próbie samobójczej postanowiłam po raz kolejny pójść do specjalisty. Wierzyłam, że ta nieudana próba samobójcza daje mi szansę na zdrowie. Wizyta u Pana prof. Andrzeja K. (dermatologa i immunologa) w jego prywatnej klinice, a później na oddziale dermatologicznym w szpitalu skończyła się na tym, że zrobił zdjęcia mojej twarzy i skierował na leczenie psychiatryczne z podejrzeniem, że jestem chora psychicznie, bo sama rozdrapuję swoją skórę i wyrywam bolesne tkanki. Mówił, że nawet sobie nie wyobrażam co ludzie potrafią ze swoim ciałem robić.

Przepisał też kolejną maść na antybiotyku + skierowanie do psychiatry. Ja cierpiąca nie miałam na to wszystko wpływu i szczerze mówiąc siły. Uwierzyłam specjaliście po raz kolejny, ale się zawiodłam. W końcu światowej sławy lekarz taką diagnozę postawił. Mało tego zdjęcia, które zrobił mają służyć studentom - on będzie uczył studentów stawiając błędną diagnozę?

Szczerze mówiąc bardzo pragnę wyzdrowieć, aby móc pójść do pana profesora pokazać mu swoją wygojoną już skórę.

Pewnego razu gdy już wydawało mi się, że na twarzy wygoiły się moje rany zobaczyłam, że z kolei na mojej głowie po prawej stronie coś rośnie, czego nazwać nie potrafiłam. Nie bolało mnie to wcale ani też nie szczypało czy piekło, było bardzo miękkie i dość spore. Pewnego wieczoru gdy czesałam włosy zadrasnęłam to "coś" i w pewnym momencie poleciała żywa krew. Tej krwi było tyle, że zalała całą moją głowę i twarz. Po jakimś czasie wszystko się wyciszyło, umyłam wodą głowę i poszłam spać. Później również nie czułam żadnego bólu ani szczypania. Oczywiście nie poszłam z tym do lekarza, bo wiedziałam, że mi nie uwierzą, a ponieważ się uspokoiło, więc nie uważałam, aby taka wizyta u lekarza była konieczna. W końcu nieustannie byłam uważana za osobę szukającą sensacji. Taka sytuacja nie powtórzyła się już nigdy.

Był czas kiedy trafiłam do immunologa - prof. Tchórzewskiego. Starszy siwy pan zajął się mną bardzo serdecznie i w dodatku w Poradni NFZ w szpitalu Centrum Matki Polki w Łodzi. Zalecił bardzo drogie badania, za które nic nie płaciłam. I co się okazało? A mianowicie to, że po szczegółowych badaniach, gdy zjawiłam się u niego z wynikami, aż krzyknął - dziecko, dlaczego tak późno do mnie przychodzisz?! Gdzie się leczyłaś? Ja odpowiedziałam - Panie prof. nie leczył mnie kowal i podałam nazwiska profesorów przez których byłam leczona, m. in. prof. Andrzej K., prof. Anna J. S., prof. Ewa C. U prof. Ewy C. miałam jedną z pierwszych wizyt (prywatnie). Ona to po raz pierwszy też postawiła diagnozę (tylko oglądając zmianę), że jest to gronkowiec i przepisała mi antybiotyk. Byłam również u sędziwego wojskowego lekarza dermatologa (tzw. starej daty, który po trzech wizytach poddał się).

Na to pan prof. Tchórzewski pokiwał tylko głową. Podawał mi leki (zastrzyki) immunologiczne - jeden to TFX, pozostałych nazw zastrzyków niestety już nie pamiętam. Inne bardzo źle na mnie działały - był mocno zdziwiony, bo powinnam się po nich b. dobrze czuć, a Ja po takim zastrzyku przychodziłam do domu i cała się trzęsłam (miałam drgawki podobne do grypowych). Niestety NFZ zlikwidował poradnię immunologiczną, a pan prof. przeniósł się do prywatnej poradni, więc ja już do niego nie mogłam chodzić. Trafiłam do innej poradni immunologicznej na ulicy Czechosłowackiej w Łodzi. Tam po konsultacjach niczego szczególnego nie stwierdzono, nawet podważono w pewnym stopniu diagnozę prof. Tchórzewskiego - napisano czyraczność i nic nie zalecono. Jedynie skierowano mnie do hematologa.

Hematolog chciał zrobić punkcję na co się nie zgodziłam. Skoro tak, to po cichu powiedział, abym się może leczyła naturalnie. Powiedziałam temu lekarzowi, że już piję zioła. Nie zdziwił się, nie krzyczał tylko powiedział, że bardzo dobrze. To kolejny etap moich poszukiwań.

W międzyczasie miałam również przygodę z zębami - tak mi się wydawało. Otóż (niestety roku nie pamiętam, ale mogło to być 5 - 6 lat temu) miałam ból zęba (lewa strona). Pojechałam do stomatologa, powiedziano mi, że należy wyrwać ząb. Uczyniono to wg wszelkich prawideł, powinno być wszystko w porządku, ale jak się później okazało to co najgorsze dopiero się zaczęło. Po kilku lub kilkunastu dniach miałam ponownie po lewej stronie ból. Pojechałam na chirurgię - nic nie stwierdzono.

Takie wizyty na chirurgii należały prawie do codzienności. Pewnego dnia pani na chirurgii powiedziała, że mam coś dziwnego na dziąśle i że czegoś takiego jeszcze nie widziała. Nawet zebrało się konsylium i oglądało to dziwne "coś". Poza tym miałam na policzku wielką ranę, aż na wylot. Wyrwano kolejny ząb ale i to nie pomogło. Pewnego dnia trafiłam z bólu na pogotowie chirurgii szczękowej prawie z omdleniem. Zbadano mnie tam bardzo dokładnie. Praktycznie wszyscy lekarze z różnych specjalności szukali przyczyny bólu, który powodował to, że byłam ciągle omdlona, a ból nie ustępował. Nic nie znaleziono. Wreszcie pewnej nocy wylądowałam w szpitalu na oddziale w Łagiewnikach pod Łodzią.

Zaaplikowano mi moc zastrzyków przeciwbólowych i udało mi się na chwilę zasnąć. Jednak niestety zastrzyki przestały działać, a ból powrócił. Zaznaczę że próg bólu mam b. wysoki. Zatem w ciągu kilku dni pobytu w szpitalu wzięłam tyle zastrzyków przeciwbólowych, że lekarze powiedzieli, iż więcej mi dać nie mogą, bo mogę nie przeżyć. Zawieziono mnie karetką do Łodzi na chirurgię, gdzie po raz kolejny usunięto mi następny ząb. To również nic nie pomogło. Dzisiaj już nie pamiętam co się stało, wreszcie ból w dziąsłach minął. Jeden z lekarzy chirurgów powiedział mi jedno ważne zdanie - proszę pani, ja mogę pani wyrwać wszystkie zęby, ale i to nie pomoże - to jest sprawa immunologii.

Stosowano u mnie również autochemioterapię (20 zastrzyków). Autochemioterapia to zastrzyki robione z własnej krwi, czyli pobiera się od pacjenta jego własną krew i zaraz wstrzykuje w pośladek, jak również robiono szczepionkę z wymazu z rany, którą później piłam. Taką szczepionkę zrobiono w Łódzkiej Stacji Krwiodawstwa. Ta terapia miała trwać 3 miesiące, jednak chyba po 1,5 miesiącu zrezygnowałam, ponieważ było tylko gorzej.

Autochemioterapie zaleciła mi dr Ludmiła G., natomiast szczepionkę zalecił lekarz chirurg ze szpitala z ul. Północnej w Łodzi.

Moja pomoc ze strony świata lekarzy była niewielka albo żadna. Trafiłam więc do dr Zofii G. we Wrocławiu - ta pani dr to znana naturoterapeutka i homeopatka ponadto sławny irydolog. Zrobiła mi badanie komputerowe, następnie przyszła pani z wahadełkiem i coś tam badała, kolejno jej mąż Andrzej K. znany hipnotyzer zrobił mi sesję, później jeszcze byłam na jakimś badaniu komputerowym mającym na celu poprawić moją odporność.

Nie napiszę ceny tej wizyty, była niebagatelna, a do tego doszły jeszcze koszty preparatów i koszt transportu (wynajęty samochód). Umówiła mnie na kolejną wizytę i było podobnie. Ile było takich wizyt nie pamiętam. Jednakże kiedy okazało się, że bardzo cierpię i potrzebuje pomocy pani dr, to właśnie ona była na jakimś zjeździe w Szwajcarii. Zadzwoniłam do niej z prośbą o pomoc, a ona odpowiedziała mi - pani Urszulko niech pani znajdzie w pobliżu sobie dobrego homeopatę, bo ja tak daleko jestem i nie zawsze uchwytna. No cóż zostałam po raz kolejny na "lodzie". Znalazłam sobie zatem lekarza homeopatę na miejscu, ale niestety i on po kilku wizytach zrezygnował. I kolejny "klops". Szukałam dalej, nie poddając się.

Znalazłam dr Ludmiłę  G. (rosyjska lekarka mieszkająca w Polsce). Irydolog - podobno świetny. Zaczęłam do niej chodzić. Na początek wprowadziła mnie do "łańcuszka" TIENS twierdząc, że będę miała taniej preparaty. Przyjmowała mnie za darmo, ale za preparaty musiałam płacić i to słono. Kilka m-cy do niej chodziłam, ale gdy ponownie poczułam poważny kryzys - ból głowy, który rozrywał ją na kawałki - odpowiedziała mi, że nie jestem jej jedyną pacjentką i że nie da rady, aby wysłuchiwać moich problemów. Ma swoje kłopoty. Bez komentarza - prawda?

Zrezygnowałam z jej usług i już więcej do niej nie poszłam. Po drodze byli też lekarze z Mongolii - chodziłam kilka m-cy. Brałam zioła, robiono mi masaże bańkami i zabiegi moksą. Niestety mimo ich wielkiej chęci pomocy - nie udało się im mi ulżyć... w bezradności rozkładali ręce. Jeden z naturoterapeutów zalecił mi nawet pijawki na twarz, miałam ich 15, jednak i one nie pomogły.

Był również taki moment, kiedy to pewnego dnia zupełnie nie mogłam wstać z łóżka. Nogi i ręce odmówiły mi zupełnie posłuszeństwa. Ból w kręgosłupie był nie do wytrzymania, do toalety (mimo, iż mam bardzo blisko) szłam bardzo długo. Mogłam pić tylko wodę. Nie pamiętam co pomogło, w każdym razie po tych 8 dniach udało mi się wstać z łóżka i powolutku wrócić do normalności.

We wrześniu 2009 roku lekarz rodzinny zalecił mi wizytę u onkologa, aby sprawdzić stan moich jelit. Onkolog natomiast dał mi skierowanie na badanie z kontrastem całej jamy brzusznej. Zrobiłam takie badanie i cierpliwie czekałam na wynik.

Po kilku dniach odebrałam wynik, który wskazywał, że są jakieś zmiany (polipy), a szczególnie zainteresował mnie jeden wyraz "WZNOWA?" (tak był napisany ze znakiem zapytania). Poszłam z tym wynikiem z powrotem do lekarza kierującego, a On natychmiast chciał dać mi skierowanie na chemioterapię. Byłam zaskoczona, że tak szybko podjął decyzję. Nie wyraziłam zgody, a pan dr podobnie jak wcześniej pani dr onkolog, zaczął mnie pouczać o konsekwencjach mojej decyzji.

Wykrzykiwał, że jestem nieodpowiedzialna. Ja natomiast ze spokojem odpowiedziałam panu dr, że jestem odpowiedzialna za swoje zdrowie i dlatego na żadną chemię już więcej nie pójdę. Trzeba by było widzieć i słyszeć pana doktora, wręcz oszalał. Ja też już później nie byłam dłużna, nasza „rozmowa” była słyszalna bardzo dobrze na całym korytarzu. W ostateczności postawiłam na swoim, ale musiałam napisać oświadczenie, że nie wyrażam zgody na leczenie (chemioterapię). Na pożegnanie od Pana dr usłyszałam jeszcze raz o moim braku odpowiedzialności za swoje życie.

cdn...

Urszula