MIECZ PRAWDY

NASZE PRZEBUDZENIE

Jak widać w tym naszym świecie, nie możemy się przebudzić na zamówienie z różnych powodów... nie można wznieść się na „cito”, kiedy tylko nasza dusza zapragnie... to jednak większa sztuka niż się wielu ludziom wydawało i nadal wydaje... aczkolwiek duchowe przebudzenie jest naturalnym procesem ewolucji... czyli rozszerzanie i dojrzewanie naszej duszy.

Tak jak wszystko w życiu rośnie, rośnie nasza dusza i połączenie między duszami. Czym bardziej łączymy się z własną duszą, tym bardziej doświadczamy transformacji. Chociaż proces duchowego przebudzenia może się wydawać bolesny i niepokojący, ostatecznie doprowadza człowieka do sensownego końca, czyli duchowego wyzwolenia.

Ci, co na pewno przeszli/przechodzą tą wąską ścieżkę, wiedzą, że jest jedną z najbardziej zagmatwanych, samotnych i wyobcowanych, a z drugiej strony obfitującą w niezwykle piękne doświadczenia, jakie mogą się przydarzyć w życiu człowieka.

Osoby, które nie doświadczają duchowego przebudzenia, idą przez całe życie szukając za wszelką cenę „szczęścia”, „miłości”a przede wszystkim pieniędzy, sławy, władzy etc. I ci dominują w naszym życiu, ci siedzą na swoich wysokich piedestałach i patrzą z góry na tych wszystkich nieudolnych „maluczkich nieudaczników”. Ale bywa, że to ci malutcy znajdują tą wąską ścieżkę i wychodzą z tej króliczej nory, w jaką zostali włożeni... i wbrew kpinom światowej elity znajdują swoje Królestwo... już nie z tego świata. Bo rzeczy tego świata nie dają inicjacji na duchowej ścieżce.

Duchowe przebudzenie pojawia się nagle i wstrząsa naszym życiem jak tornado... pojawia się w momencie, kiedy jest nam najbardziej potrzebne, to ukryty dar... i ciężki do udźwignięcia. Tkwi w nas głęboko i czeka na odpowiedni moment... i rozrywa naszą grubą skorupę.

Duchowe przebudzenie to wołanie duszy o pomoc... a ty musisz usłyszeć to jej wezwanie i wyrwać ją w porę z tych wszystkich kłamstw i iluzji tego świata. I wreszcie widzisz, masz wszystko, czego dusza pragnie, całe bogactwo tego świata jest w tobie... a nie twoje szczęście, którym z takim trudem wypełniasz własne ciało, a to nieustannie się wali na wszystkie strony. Nie o to duszy chodzi, to nie jej wymarzone szczęście, miłość... bo jak widzisz, jesteś coraz bardziej bogaty i ciągle ci czegoś brakuje.

Kiedy dochodzisz do takiego punktu, to czas, kiedy trzeba wszystko zmienić w życiu. To wówczas zaczynamy wszystko kwestionować we własnym życiorysie... a nie innych ludzi. Wywracamy własne fundamenty do góry nogami, wszystko, czego do tej pory baliśmy się dotknąć. I nie myślcie sobie, że można tak łatwo innych ludzi naprawić, ot tak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki... mamy właśnie obecnie to wielkie doświadczenie, jak naprawdę ta nasza cudowna różdżka działa? Tylu cudownych działaczy... a tu taka totalna światowa duchowa klapa! I nie wiadomo, czy śmiać się, czy płakać? Jak widać to nasze wieczne pouczanie innych, te nasze kursy i inne duchowe inwestycje walą się... bo ludzie jeszcze nie gotowi na to przejście przez tą wąską ścieżkę. Rozglądają się bezradnie wokoło... kto i co nam na talerz nałoży... ale ma to być ten wymarzony kęsek.

Jednak wolimy, aby nam ktoś inny to nasze życie ustawił, czy to politycy, czy kościół a może inny duchowy specjalista... tylko nie my sami... no może tylko jako cudowni kreatorzy... siądziemy, skrzyżujemy 2 nogi i wyśpiewamy życzenie do wszechświata. Jak widzicie „cudownych” kreatorów to już mamy obecnie pod dostatkiem... i łapią te naiwne króliki i wciągają w swoje nory... w dodatku za nasze pieniądze. A nasza dusza coraz mocniej nas przygniata, bo czuje, że jest wprowadzana do głębszego i krętego labiryntu. Co jest w tym wszystkim najbardziej smutne, ludzie boją się wejść na swoją osobistą ścieżkę duszy... boją się bólu, cierpienia, tego burzenia własnego muru i rozkruszania własnej skorupy, która otacza naszą duszę.

Moja ciemna noc duszy nauczyła mnie więcej niż nie jedna szkoła życia, niż nie jeden duchowy nauczyciel, niezależnie z jakiego „kościoła” się wywodził... a zaglądałam do wszystkich. Wstrząsnęła mną do głębi ta jej czerń, wywróciła do góry nogami moje fundamenty... wszystko musiałam skorektować... doświadczyłam niewyobrażalnego bólu i cierpienia, ku uciesze tych cudownie przebudzonych na „cito”... i nie miałam pojęcia, co się dzieje... tudzież wszyscy ci, którzy pojawili się w moim życiu, jako moi zbawiciele. Zwrot w moim życiu nastąpił w chwili, kiedy ich wszystkich z mojego życia przegoniłam i wzięłam ster w swoje własne ręce. Zaczynałam od zera, od pojęcia - co to do cholery znaczy, to duchowe przebudzenie?

Dla mnie to był termin dla tych, co biegali każdego dnia na modły do kościoła... i nawet myślałam sobie, że skoro tam nie chodziłam, to właśnie mam tą swoją ciemną noc, bo mnie Bóg ukarał... i myślałam, że oszaleję, że piekło obraca mnie na ogniu. Ale szybko odkryłam, że i święci KRK też mieli taki duchowy festyn z diabłami. A przecie oni byli blisko Boga? Właśnie wówczas rozpoczęła się także moja potężna samotność... w tłumie świata... tych, co chcieli na mnie zarobić, przegoniłam i sama zaczęłam się szkolić. Szukałam wiedzy w bibliotekach, ale też nie tak na łapu-capu, bo mi się coś tam spodobało, tylko rozszyfrowywałam sama siebie, moje osobiste doświadczenia, które przyszło mi w tym życiu przerabiać na własnej skórze. I zanim jeszcze to wszystko zrozumiałam zeszło sporo czasu... i nie pomagały moje jęki ani do świata, ani do Boga... z którym też miewałam osobiste pojedynki. Oj nie byłam łatwą i uległą zawodniczką w tej grze o własną duszę. Obu stronom nie było ze mną łatwo... ani światłu ani ciemności, bo jakaś taka toporna dusza we mnie siedzi.

I w swoim czasie zauważyłam, jak nagle jakby windą do góry jadę z piekła do Nieba... ale nie tak od razu. Musiałam wprzódy doświadczyć wszystkich tych stopni. Ja wiem, że taka narracja nie spodoba się wielu specjalistom od duchowości... w dodatku słyszę, że przebudzeni nie cierpią, bo już są na takiej dobrej drodze... szerokiej i wysłanej diamentami... i nie mają zamiaru po jakiś wąskich ścieżkach się pałętać i drapać nogi cierniami. W dodatku słyszałam, że mnie diabeł testuje, bo byłam bardzo złym człowiekiem i mam teraz za swoje. Toteż niczym Hiob pisałam latami tą swoją księgę utrapienia. Minęło wiele lat, zanim podzieliłam się nią ze światem.

A może dlatego dobrzy ludzie cierpią, ponieważ sami muszą poszukać Boga, znaleźć sens własnego życia, a nie tylko słuchać od innych, że istnieje... albo nie... I kiedy go nie doświadczają, to i tak nie uwierzą... i możemy ich wieki przekonywać do swoich racji.

Jak już nie jeden raz wspominałam, przebudzenie duchowe ma wiele etapów, co najmniej 7 podstawowych stopni, toteż widzimy, jaki to jest złożony i wielowymiarowy proces i inny dla każdego... czym głębiej w niego wchodzisz, tym więcej tych stopni i trudności... to szkoła, chcesz mieć więcej naukowych stopni, dłużej siedzisz w szkole, masz więcej egzaminów, trudności, etc...

Omawiać możemy niższe etapy, mają wspólny charakter, pisałam o nich multum razy... toteż tym razem sięgnę nieco głębiej, do tych wyższych wymiarów, jakim jest szczebel 5.

I co tu się zdarza... po ogólnym uporządkowaniu swoich informacji, kiedy wydaje się nam, że już wypływamy jak piękny lotus na powierzchnie niebieskiej wody, z tego brudnego odmętu jeziora... a tu co się dzieje? Ponowne rozczarowanie i ponowne poczucie zagubienia. To na tym etapie człowiek odkrywa, że jego duchowi nauczyciele tylko go rozczarowali, te jego duchowe filozofie ponownie upadają, bo to wszystko okazuje się być tylko powierzchniowe, np. religijne praktyki czy inne formy duchowości... a w środku ciągle utrzymuje się ból... wyraźnie nasza dusza rozszerza się i pragnie czegoś więcej. Tylko kiedy się kurczy człowiek czuje się w miarę dobrze... a tak wydaje się jej, że ma za małe buty i trudno jej dalej maszerować... czuje to wielkie połączenie i magnetyczne przyciąganie... czuje wyraźnie, to jeszcze nie koniec podróży. I pamiętajmy, to nie jest liniowy proces... z jednego punktu do drugiego, od stacji do stacji... od czakry do czakry... to potężny wielowymiarowy proces, unikalne układy, skomplikowane ścieżki, a człowiekowi nie łatwo za tym nadążyć... szczególnie kiedy budzi się jego merkaba.

Kiedy zrywamy uziemienie i wznosimy się w inne wymiary, budzi się nasze ciało świetliste. Jeśli nie odblokujemy tej mocy, nie uruchomimy tej potężnej bryły geometrycznej, złożonej z różnych źródeł energii, już międzywymiarowych, ciągle będziemy jak te motyle z przetrąconymi skrzydłami, będziemy tylko chwilowo odbijać się od ziemi. Jak to mówią pełzać po ziemi jak węże... a nasze węże muszą nauczyć się fruwać. I co to znaczy być tym pierzastym wężem?

Tu już musimy połączyć 2 potężne energie - żeńską i męską, które tworzą gwiazdę z dwóch czworościanów i mamy już w naszym nowym ciele przeciwstawne siły, tworzące wir energii. Merkaba to nie pojazd typu sacrum, idziemy po ziemi od punktu do punktu, w nowym ciele otrzymujemy już dostęp do całego Wszechświata, to połączenie z naszą Wyższą Jaźnią, jesteśmy już jednością.

Lecz jeśli człowiek próbuje uziemić własną duszę, to ją zatrzyma w swoim rozwoju... musimy wiedzieć, że jest to możliwe... i to się dzieje na naszych oczach... obecnie ponownie wiele ludzi zatrzymuje swój rozwój duchowy i ponownie zmienia swoją tożsamość w egoistyczną. I możesz krzyczeć na konia wiśta-wio... on i tak ci furmankę wywali... bo jego świadomość jest nie z twojego poziomu.

Vancouver
20 May 2021

WIESŁAWA