KUNDALINI
|
 |
ŚWIETLISTE CIAŁO - WIERSZE
(CZĘŚĆ 1)
LINK! DO ŚWIETLISTE CIAŁO
LINK! DO WIERSZE 2

OGIEŃ
I poddałam się pustce,
choć żyłam bez cienia wielkiej trwogi
w oceanie własnego bytu...
zapomniałam o miejscu,
które niegdyś należało do mnie.
Szukałam tutaj siły i piękna...
byłam kapłanką sama dla siebie
i wyrocznią zarazem,
wyznaczyłam swoje granice
i świat własnych pozorów.
Ale... pewnej lipcowej nocy
usłanej ciszą i gwiazdami,
mój byt został zmącony...
Ktoś Wielki przeniknął przez moje wymiary.
Ubrał się w swoją dostojną szatę
i objawił się w Wielkim Majestacie...
twarz ozdobił w najsubtelniejszą miłość
i obalił królestwo moje.
A moje zdziwienie nie miało końca
bo to nie mogło się zdarzyć...
obsypał mnie drogocennym złotem,
dał dostęp do wszystkich darów
i zaprosił na pielgrzymkę
do Królestwa Swojego.
Jakiż to był cudowny sen...
i wymarzyć nie mogłam lepiej...
jakaż czułam się szczęśliwa,
Bóg mnie odwiedził.
Upływały dni, spokojnie i po cichu
a piękny sen pofrunął...
purpurowy grzmot uderzył we mnie,
dosięgnęły mnie języki ognia.
I była noc piękna,
która dała wielką radość...
i przyszła noc ciemna,
która ogniem mnie kąpała...
żaden strumień wody
nie ugasił tego żaru.
I łzy moje wyschły...
i marzenia opuściły
a serce nie znało spokoju.
I walczyłam z wielką bestią,
która rozrywała moje ciało...
słałam skargi na wszystkie strony,
szukałam pomocy u Aniołów...
ale zatrzasnęły się moje wymiary.
O Wielki Boże,
obiecałeś tyle szczęścia
a tu po tej nawałnicy i ogniu
nic się nie ostało...
powalona zostałam przez Ciebie.
I odtańczyłam swój samotny taniec,
taniec rozpaczy,
taniec przemiany,
taniec oczyszczenia,
taniec poddania.
I żałosnym cichym głosem błagam,
ucisz moje ciało...
ukój moją duszę...
obmyj mnie swoim zimnym strumieniem...
ulecz moje rany.
Napój mnie słodką ambrozją,
napełnij mój pusty kielich
tym Boskim nektarem
i uczyń mnie gotową
do przyjęcia Twojej prawdy...
trzymaj mocno moją rękę w dłoni swojej.

I GDZIE JEST PRAWDA?
W
szczęściu, bogactwie,
W
zaszczytach i chwale
Chcesz
pędzić życie, człowiecze.
Polegasz
na własnym rozumie.
Szyderczym
gestem,
Brzydkim
grymasem twarzy,
Wskazujesz
za żebraczym płaszczem.
Tego,
co nie posiada pięknych miraży.
Czymś
ty biedaku zawinił?
Bóg
tak ciężko cię doświadczył.
Coś
mu złego uczynił?
Że
cię żywi psimi odpadkami.
Testuje
cię żebraku.
Ćwiczy
twoją cierpliwość.
Bóg
wie, że tylko w utrapieniu
Narodzi
się twoja mądrość.
Bieda,
cierpienie,
Przymioty
biedaka.
To
bogactwo nieśmiertelne
Dla
jego ducha.
Bóg,
najlepszy nauczyciel
Doświadcza,
swoich wybranych.
Przeprowadza
przez gorący ogień
Na
ścieżkę życia, swoich umiłowanych.
Kto
się chełpi, mądrością i bogactwem
Po
tej stronie życia,
Ten
nigdy nie połączy się, ze swoim Ojcem.
Nigdy
nie pozna smaku, Jego chleba.
A
ten marny żebrak
Boga
wybraniec,
Dla
świata nieszczęśnik
To
Boski wędrowiec.
Nosiciel
światła,
Swoim
znojem i bólem,
Niesie
posłanie dla świata.
Schowany
pod utrapienia płaszczem.
Błogosławieni
ubodzy.
Do
nich należy
Królestwo
Niebieskie.

ŚWIĘTY
OGIEŃ
Dwa walczące węże.
Jeden, siła fizycznego życia.
Żądze zmysłowe,
Mądrość ciała.
Drugi, płynąca magma.
Zbiornik Boskiej miłości.
Czysta tajemnica
Potężnej mądrości.
Przebudzone
Z prędkością błyskawicy,
Skoczyły do siebie
By unicestwić swoje byty.
Gorący ogień
Swoim potężnym żarem,
Zapala siedem świec,
Złotym płomieniem.
Walka na śmierć i życie,
Przeradza się w taniec.
Sakramentalne zjednoczenie.
Nie ma już żadnych granic.
Tylko jedna namiętność.
Transformacja kundalini.
Do serca wchodzi światłość.
Dziki instynkt, na zawsze
odmieni.
Zasieje cudowną intymność.
A ta otworzy bramy
W spirytualną świadomość.
Przywoła naturalne rytmy.
Transformacja,
Jest wielkim ogniem
Boskiego oczyszczenia.
Wyzwala z pęt, rozkwita
lotosem.
W rytmie tańca węży
Kaduceusz - Kundalini,
Rozkwitają ludzkie kwiaty
W mistycznej harmonii.
Świetlisty płaszcz
Utkany z nici pajęczyny,
Jak magnetyczny deszcz
W nieskończoność się
jednoczy.

MOJA UDRĘKA
Znam swoją udrękę
i radości wieczne.
Znam rozpacz swojego serca
i duszy ucieczkę.
Udręczone serce
wydawało jęki,
krzyczało z trwogi
bólem rozrywane.
Nie wiedziało,
że może przeżyć, aż tyle...
i utrapiona dusza,
która jak ślepiec się miotała,
szukała ocalenia,
w gorsze sidła wpadała.
A kiedy została rozerwana
na maleńkie strzępki
tylko śmierci oczekiwała...
lecz nadaremnie,
i ta jej nie chciała.
Pogardziła
jak marnym ochłapem,
nogę na niej postawiła
i wybuchła
ironicznym śmiechem.
I co dalej robić?
Żyć nie można
i umrzeć trudno...
był tylko jeden ratunek,
tam wysoko,
w niebieskich chmurach.
Nie czekała dłużej
ale z trudem
wyciągnęła przed siebie rękę,
przywołała modlitwę na usta...
z oczami pełnymi łez
Boga uwielbiała.
Promyk zaświecił,
tak nieśmiało, powoli,
przyglądał się z dala
na udrękę duszy mojej.
Ale kiedy zobaczył,
że jej żałość jest szczera...
przybliżył się mocniej,
wyciągnął ramiona...
z ziemi podniósł,
ogrzał własnym ciepłem,
łzy otarł,
że nigdy nie opuści,
obiecał.
Dusza nie wierzyła
w tak wielką dobroć,
nieśmiało popatrzyła,
lecz serce wyrwało,
by za Bogiem pobiec.
Ożywała.
I na co taka udręka?
Odpowiedź
przyszła sama.
Po to ta udręka była,
aby do innych przemówiła.
WIESŁAWA