KRYZYS DUCHA

ŻYCIE ZA DARMO

Zamiast do sklepów chodzą do śmietnika.
Bo tak jest modnie, ekologicznie i... zdrowo.

Na śniadanie: truskawki z miętą. Obiad: sałatka z bakłażana, zupa krem z warzyw, ciasto dyniowe. Kolacja: zapiekana cukinia ze szczypiorkiem, koktajl z bananów. Cena: zero złotych.

Tak wygląda menu Pawła Włodarczyka, 21-letniego studenta orientalistyki z Warszawy. Większość składników znalazł na śmietniku przy bazarze na warszawskim placu Szembeka. Kiedy kończy się tam tydzień targowy, sprzedawcy wyrzucają do kontenerów całe góry jedzenia. Część jest lekko nadpsuta, ale większość niczym nie różni się od tego, co kupujemy w sklepach: sałata, pomidory, cukinia, bakłażany, banany, czasami dynia albo truskawki. Wszystko na wyciągnięcie ręki. - Po prostu bierzesz i pakujesz do siatki - opowiada.

Paweł jest jednym z pierwszych polskich freegan (wyraz pochodzi z połączenia angielskich słów free - darmowy i vegan - wegański). Tacy jak on rezygnują z kupowania jedzenia i innych produktów w ramach sprzeciwu wobec coraz większej produkcji i konsumpcji, które prowadzą do powstawania nadmiaru śmieci. Dlatego starają się żyć za darmo. W Polsce wciąż jest ich niewielu. Studiują, pracują i często pochodzą z zamożnych domów. Grzebią po śmietnikach nie z przymusu, tylko z wyboru. - Kiedy zdasz sobie sprawę, ile dobrych rzeczy ludzie wyrzucają, to aż głupio potem wejść ci do sklepu i za nie płacić - opowiada Kuba Malczewski z Warszawy, student informatyki, który freeganizm praktykuje od półtora roku. Co tydzień razem ze swoją dziewczyną Martą chodzą na łowy nieopodal placu Szembeka. Mają swoich zaprzyjaźnionych sprzedawców, którzy oddają im jedzenie, zanim zostanie wyrzucone. Resztę znajdują sami na przybazarowym śmietniku.

Według danych Greenpeace'u statystyczny Polak produkuje 300 kg śmieci rocznie. To o sto kilogramów mniej niż przeciętny Europejczyk i połowa tego, co Amerykanin. Ale ilość produktów, które wyrzucamy, rośnie z każdym rokiem. Badania antropologa dr. Tima Jonesa z uniwersytetu w Arizonie pokazują, że Amerykanie wyrzucają do kosza prawie połowę swoich zakupów. Niektórzy stwierdzili, że to zdecydowanie zbyt wiele i dużą część tego, co inni uznają za śmieci, można z powodzeniem wykorzystać. Tak właśnie w latach 90. narodził się ruch freeganizmu.

Moda na niewydawanie pieniędzy, początkowo propagowana głównie przez środowiska ekologiczne i anarchistyczne, stała się popularna również wśród klasy średniej. Na przykład za oceanem. - W porównaniu z polskimi tamtejsi freeganie to luksusowi anarchiści - śmieje się Agnieszka Kozak, kulturoznawca, która w czasie studiów doktoranckich w Nowym Jorku uczestniczyła we freegańskich wycieczkach po śmietnikach. - Amerykańscy freeganie nie odmawiają sobie ani łososia, ani kawioru. Na tamtejszych śmietnikach można takich specjałów znaleźć całe mnóstwo - dodaje.

W Polsce wyrzucane są znacznie mniej wykwintne produkty. Ale rodzimi freeganie nie narzekają. - Czasami można sobie pozwolić na trochę żywieniowej ekstrawagancji - mówi Paweł. Kiedyś podczas podróży po Francji trafił ze znajomymi na bankiet. Na deser podawano truskawki z miętą.

- Strasznie mi zasmakowały, więc kiedy wróciliśmy do Polski, przez miesiąc codziennie robiliśmy sobie takie desery. W lecie truskawki można było znaleźć na każdym śmietniku przy bazarach, a miętę posadziliśmy w ogródku - zachwyca się Paweł. Śmietnikowe wyprawy potrafią też być niezłą przygodą. I to nie tylko dlatego, że freeganie o zdobycze muszą konkurować z miejscowymi pijaczkami. - Freegańskie łowy to loteria. Nigdy nie wiem, co danego dnia przyniosę do domu. Jak udało mi się trafić arbuza, to czułem się jak zdobywca skarbu - śmieje się Paweł. Kuba wspomina, jak znalazł kilkanaście pojemników z malinami. - Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że był początek stycznia, więc jedno takie pudełko kosztowało prawie 15 zł. Ktoś lekką ręką wyrzucił na śmietnik owoce warte kilkaset złotych - opowiada. Nie wszystko da się przejeść, ale freeganie dbają, żeby nic się nie marnowało. - Kiedyś przynieśliśmy do domu 20 bakłażanów. Po przyrządzeniu wszystkich możliwych potraw z bakłażanem i rozdaniu ich znajomym resztę zamroziliśmy. Na zimę, bo wtedy o świeże warzywa znacznie trudniej - opowiada Marta Gałecka, studentka UW.

Kiedy kończy się sezon, asortyment sprzedawców na targu staje się znacznie skromniejszy, mniej też można znaleźć na śmietnikach. Freeganie muszą szukać innych sposobów na darmowe jedzenie. Paweł w zimowe miesiące odwiedzał wegetariański Vega Bar przy al. Jana Pawła.

- To, czego w knajpie nie udało się sprzedać, mogłem na koniec tygodnia dostać za darmo: kanapki, kaszę, surówki, kotlety sojowe czy falafele - opowiada.

Idea życia za darmo nie ogranicza się tylko do jedzenia. Co prawda nie można u nas znaleźć na śmietniku butów Diora czy sprawnych laptopów jak w Nowym Jorku, ale jeśli tylko ma się pomysł, gdzie szukać, można trafić na różne skarby.

Prawie wszystkie meble w mieszkaniu Pawła są z odzysku. - Co prawda mam stylowy miszmasz, bo fioletowy welurowy fotel w salonie stoi obok ciosanej z grubego drewna ławy. Ale niczego nam nie brakuje - opowiada. Meble znajdują z reguły

przypadkiem. - Ludzie wystawiają je przed śmietnikami w całym mieście, nie trzeba ich specjalnie szukać. Dużej kanapy trudno nie zauważyć - mówi Kuba. Jeśli ma się trochę szczęścia, można trafić na używaną, ale sprawną pralkę czy lodówkę. - Wszystkie sklepy AGD mają obowiązek przyjmować od klientów stary sprzęt. To dla nich problem, bo muszą zająć się jego utylizacją, więc chętnie go oddają za darmo - opowiada Kuba.

Na podobnej zasadzie da się skompletować garderobę. - Ludzie wychodzą ze sklepu obuwniczego w nowych trampkach, a stare od razu wyrzucają do śmietnika. Te wyrzucone często są dobre, wystarczy je wyprać i wyglądają jak nowe - mówi Paweł, pokazując znalezioną w ten sposób parę butów marki Converse. Niestety, nie wszystko da się zdobyć za darmo. - Chcemy prowadzić normalne życie, a byłoby o to trudno, gdy się mieszka na squacie, bez środków higienicznych, komputera czy telefonu. Ale jeśli już jesteśmy zmuszeni iść z systemem na jakikolwiek kompromis, to sięgamy do portfela bardzo rozważnie - mówi Marta Gałecka. Nie kupują produktów pochodzenia zwierzęcego, używają kilkuletnich komputerów i darmowego oprogramowania. A jeśli muszą gdzieś pojechać, nie korzystają z aut. Poruszają się wyłącznie komunikacją miejską.

Freeganami bywają również artyści. 3 czerwca odbył się w Warszawie koncert filadelfijskiego zespołu Kingdom. Na swojej stronie internetowej członkowie grupy proszą fanów, żeby przynosili na koncerty butelki z używanym olejem. Dolewają go do paliwa i w ten alternatywny sposób napędzają busa, którym jeżdżą w trasy. Nie chcą płacić koncernom paliwowym i zanieczyszczać środowiska. To ich sposób na walkę z systemem. - Chociaż tak naprawdę freeganie są od systemu zależni

- opowiada Kuba. - Żyjemy z tego, co inni wyrzucą. Najpierw więc ktoś to musi wyprodukować. Ale chciałbym obudzić się kiedyś na świecie, w którym na śmietnikach nie zalegają tony świeżego jedzenia.

Źródło: LINK!