KRYZYS DUCHA

NOC DUCHOWA - WIERSZE
(CZĘŚĆ 1)
LINK! DO NOC DUCHOWA

LINK! DO WIERSZE 2

ŻYCIA MOJEGO PSALM

  Wiele pasji w swym życiu miałam,
Wiele czasu im poświęcałam.
I po tych wszystkich latach,
Nie ma śladu po moich pasjach.

Przyszły nowe dzioneczki,
Ukazały mi nieba jutrzenki.
A nie były wcale łatwe,
Zakleszczyły w życiową pułapkę.

  Gorzkie łzy wylewałam,
Pomocy od przyjaciół wzywałam.
Popatrzyli, i na zawsze znikli,
Tylko żałobą me lico przykryli.

Tak bardzo ich kochałam
I tak mocno się zawiodłam.
Ale to Pan Bóg sprawiedliwy
Odsłonił, który z nich prawdziwy.  

Radośniejsze, inne dni nastały,
Nowych przyjaciół przywołały.
Spadli z nieba, niczym aniołowie
I trwają ze mną w każdej potrzebie.

  Czarne me czeluście, oświetliły błyskawice,
Uchyliły niebios tajemnice.
Obudziła się we mnie, nowa mistyczna pasja,
Aby rozwikłać sekrety wielkiego nieba.

  Otworzyłam wrota czarodziejskie,
Przywołałam anioły niebieskie.
Wspólnie wędrujemy po wszechświecie,
To one mi zdradzają, sekret po sekrecie.

  Zaprowadziły do wielkiej Światłości.
Ukazały oblicze doskonałej Miłości.
Na nowo me życie odbudowały,
Wielką wiarę, w moje puste serce wlały.

  Moją duszę na zawsze przemieniły,
Własnym gorącym sercem umiłowały.
Ogniem płonie we mnie, ta nowa pasja,
I proszę Cię Boże, by nigdy nie wygasła.

WIELKI LĘK

Lęka się ciemnego pokoju małe dziecię.
A dorosły człowiek boi się śmierci.
I sam nie wie dlaczego?
Czy to jego grzech i strach przed Bogiem?
Czy to lęk przed bólem,
Przed nieznanym?

Jedno i drugie,
Targa duszą człowieka.
To wielka niewiadoma.
A śmierć tak jak i narodzenie,
Są tylko dobrodziejstwem.

Narodzenie,
Umierasz dla tamtego świata
I tu na Ziemi wzlatujesz.
Masz nowe doświadczenie,
Słabego ducha hartujesz.

Życie,
Dla ciała cierpienie.
Dla ducha tortura.
Oddalony od Boga,
Od Jego światła.

Tylko człowiek pragnie,
Odnieść zwycięstwo nad śmiercią.
Ale umierać jest naturalną rzeczą,
Tak jak się rodzić.

  Tylko przez życie i własną śmierć,
Człowiek osiąga dużą wartość.
Otwiera drogę do sławy,
Do spotkania z  Bogiem.

Śmierć.
Nie jest taka straszna.
To tak tylko wygląda.
Blada twarz,
Czarne odzienie.
Płaczący przyjaciele,
Jęki i szlochy.

Życie człowieka jest wielkim owocem.
Nie chodzisz tu na darmo.
Tworzysz historię,
Własny duchowy rozwój.
Bóg prowadzi cię za rękę.
Nie bój się śmierci.
Umierając na Ziemi,
Rodzisz się dla innego świata.

To po tamtej stronie,
Poznasz prawdziwe światło.
Mądrość i sprawiedliwość.
Pokój i miłość.
Opanuj lęki,
Odnieś nad nimi zwycięstwo.

  Życie to tylko twoja podróż na Ziemię.
Musisz  powrócić do własnego domu,
Do swojego Ojca.
On czeka na ciebie.
Zawsze cię przyjmie.

Nie bój się,
Żeś synem marnotrawnym.
Wyciągnie do ciebie ramiona.
Ucieszy się twoim powrotem,
Twój Przedwieczny Ojciec.
Wszechobecny Bóg.

KAZAŁEŚ BYĆ CIERPLIWĄ!
(poemat)

Czego Ty ode mnie chcesz,
kiedy tak stajesz przede mną
w swojej cierniowej koronie,
a Twoja twarz krwią ocieka?

  Czego Ty ode mnie chcesz,
kiedy na krzyżu przede mną zawisasz
i pokazujesz mi swoje
spragnione usta?

Czego Ty ode mnie chcesz,
w wielkiej pożodze ognia
i tłumy ludzi patrzących do góry?

  Siłą wtargnąłeś w moją komnatę
i sam wyważyłeś wszystkie zamki.
Moje członki bólem porozrywałeś.
We własnym ogniu wykapałeś mego ducha
Obnażyłeś mnie z mojego własnego odzienia.
I kazałeś nikomu się nie żalić!
I kazałeś być cierpliwą.

Czego Ty ode mnie chcesz,
kiedy przychodzisz ze swoimi
Apostołami
i wspólnie zasiadacie do mojego stołu?

Czego Ty ode mnie chcesz,
kiedy stajesz przede mną
i unosisz swój tajemniczy kielich
a w ręku trzymasz Hostię?

Czego Ty ode mnie chcesz,
kiedy  zabierasz mnie ze sobą
w tajemniczą podroż
i ukazujesz mym oczom,
niezbadane krainy.

Nocami wysiadujesz przy moim łożu
i czytasz mi swoje księgi.
Wpajasz we mnie słowa mądrości,
zapoznajesz ze swoimi mędrcami.

  Pokazujesz mi dobre i złe,
uczysz jak odróżniać jedno od drugiego.
Otulasz własną miłością.
Prosisz by się  nią podzielić,
aby nie trzymać jej tylko dla siebie.

Wylałeś zawartość swojego kielicha,
prosto na moją głowę.
Obmyłeś nim całe moje ciało.
Nakarmiłeś własnym chlebem
i otarłeś łzy moje.

  Przytuliłeś do swojego płonącego serca.
Wielkim ogniem nasączyłeś moje ciało.
Całe płonęło i skręcało się z bólu
a dusza  nie mogła złapać tchu.
I nie tłumaczyłeś, dlaczego?
Kazałeś nikomu się nie żalić!
Kazałeś być cierpliwą!

Czego Ty ode mnie chcesz,
kiedy przykrywasz mnie
swoim różowym płaszczem.
Złotym promieniem wiercisz me czoło?
tajemnice,
wkładasz cudowne dary w ręce moje.
Czego Ty ode mnie chcesz?

Nie mogę do końca tego zrozumieć!

Bo tyle ludzi jest na Ziemi,
a Ty właśnie mnie wybrałeś.
Przecież ja nawet Cię nie znałam!
Wdarłeś się siłą w me życie,
zniszczyłeś wszystkie moje marzenia.
Własne życie w moją duszę przelałeś! 

Włożyłeś na moje skronie
kłujący różany wianek.
A w dłonie dwie kolczaste róże.
Swoim spojrzeniem na wskroś,
przebiłeś serce.
Ostrym bólem wypaliłeś moje ciało.
Naznaczyłeś moje życie cierpieniem.

  I przykazałeś nikomu się nie żalić!
I przykazałeś być cierpliwą!

WIELKA CIEMNOŚĆ

Tej ciemnej nocy,
co mi jeszcze większą ciemność dała,
kiedy oddzielono moją duszę od ciała.
Wielka trwoga ogarnęła me serce
bo w tej ciemnicy wielkiej,
nikt nie mógł znaleźć
mojej ręki.

  Nikt nie mógł poprowadzić
kiedy dusza zabłądziła,
bo ta wielka ciemność
tak mocno ją skryła.

Me biedne serce okrutny ból rozrywał.
Nie było żadnego pocieszenia.
A dusza, z ciała przemocą wyrwana
rozbita, poszarpana, ogniem wysmagana
w kącie stała, tą ciemnością zaślepiona.
Nie wiedziała co z sobą począć!

  Swoimi zmysłami wybierała,
że stoi przed murem nieznanym,
bezlitosnym
i nie sposób, przeniknąć go było.
Wielka, głęboka
nie do pokonania granica!

  Straszydło bezlitosne,
tu królowało
i więziło ludzkie dusze.

  Ale moja dusza czuła,
że właśnie
za  tą granicą jest ratunek
i Opatrzność Wielka.

Usta zaciśnięte trwogą
nie były zdolne wołać o  pomoc.
Nikt więcej, nie troszczył się o duszę moją.
A ta ciemnica uwalniała tylko przemoc.

  Dziwne straszydła
wyżywały się na mnie
i wymyślały
coraz to nowsze,
okrutne zabawy.

  Dusza moja, utrapiona,
życia pozbawiona
a ciągle żywa,
resztką wiary się okryła.
W swej boleści, cierpliwie czekała.

I nagle
nikły promyczek dostrzegła,
który przed nią zajaśniał
niczym nić pajęczyny -  słabiutka,
pulsował złotym blaskiem.
W tym potężnym murze
furtkę, pokazywał.
Wzmacniał swoim światłem.

  Zdobyła się na odwagę,
utrapiona dusza.
Kroczek po kroczku, pomalutku
ruszyła w tym kierunku
aby ocalić życie swoje.

A nie było to łatwe,
bo kiedy tylko poczyniła
swe pierwsze kroki,
od razu ją pobito
i na stare miejsce
z powrotem, popchnięto.

Promień światła
oświetlił mocniej drogę
i przesłał swoją,
bielusieńką mgiełkę.

  Jak w płaszcz,
otulił zagubioną moją duszę
i szybko
przeciągnął na swoją stronę.

 Zoriętowały się straszydła
że uciekła im jedna dusza.
Wysłały
swoich snajperów,
najlepszych.

  Strzelali za nią zawzięcie.
Kule ją dosięgły
poszarpały boleśnie.
Upadła, leżała bez życia.
Umierała w niej, wiary
resztka.

  Promyk złoty
oświecił jej oczy,
podnosił i dolewał sił nowych.
Uchwycił mocno, nadzieją napełnił,
Na bezpieczne drogi,
poprowadził.

  Zajaśniała różowa poświata
i więcej
promyków światła
oświecało jej drogę.

  Ciemność się kurczyła
i uciekała.
Milkły w oddali
straszydła.

Na horyzoncie
ukazało się słońce
i jasność nastała!
Moja mocno zraniona dusza,
słonecznym brzaskiem
swoje rany obmywała.

  Poiła się rannej rosy, kropelkami,
wyciągała przed siebie ramiona.
Nowymi marzeniami
serce okrywała.

Chciała słońce dosięgnąć,
przytulić je do siebie.
Podziękować,
za ten mały, nikły promyczek,
który przyniósł ocalenie
i wzniecił jej nowe życie!

  O moje słonko,
jakąż Ty masz wielką siłę!
Jakąż moc posiada, Twoje światło!.

  Twe promienie,
ciemności się nie lękają.
I te wszystkie słabe dusze
wybawiają,
które pogubiły się w życiu swoim.



WIESŁAWA