KRYZYS DUCHA

DYSKRETNY UROK ŻYCIA BEZ PRACY

Czuję się świetnie, nie potrzebuję pomocy! Dostaję od państwa 1085 euro. W Niemczech spokojnie da się wyżyć z zasiłku. Żyję skromnie i opalam się nad Bałtykiem. Do kina chodzę we wtorki za 4,5 euro. Miałem dom, pieniądze, samochody. Wszystko nic niewarte.

30 lat temu po raz pierwszy dostał pieniądze z opieki społecznej. Pomyślał: "Fajnie, zobaczymy, jak długo to potrwa". Trwa do dziś.

Arno Dübel: długie włosy, podkrążone oczy, pomarszczona twarz. Na twarzy uśmiech. Na karku - 54 lata. Na koncie - co miesiąc wypłata z urzędu: 359 euro.

Do tego państwo niemieckie opłaca mu czynsz za dwupokojowe mieszkanie w Hamburgu.

Arno nie potrzebuje samochodu. Na urlop nie jeździ, na rodzinę jest już za stary. Na jedzenie wydaje mało: "Wystarczy mi kotlet mielony z kromką chleba i jestem syty". Wymienia zalety życia na zasiłku: nie wykonuję niczyich poleceń, nie stresuję się, nie zrywam z łóżka o świcie.

Grafik dnia: zakupy w Lidlu, spacery z psem, telewizja. Ponadto: pierze, odkurza, prasuje.

Arno mówi wprost: "Praca jest piękną rzeczą - gdy pracują inni. Ja się do pracy nie nadaję". Ostatni raz pracował 27 lat temu - jako malarz pokojowy. Szef kazał mu ściąć długie włosy. Arno zaprotestował. Potem dokonał oceny: "Za dużo stresu". I zrezygnował. Do dziś nosi długi kucyk. W urzędzie chciano go zatrudnić przy zamiataniu ulic. Arno oburzył się: "Zamiatać ulice w deszczu i burzy?! Przecież bym się rozchorował!".

Arno musi zaliczać kursy doszkalające i treningi motywacyjne. Na jednym z nich usłyszał: "Każdy jest w czymś dobry, i ty też! Co lubisz robić?". Arno głośno się roześmiał: "Lubię spać!". A po treningu: "Że też muszę wysłuchiwać tych bzdur".

Arno ma obowiązek przyjąć każdą pracę na miarę własnych możliwości. Co robi, gdy przychodzą oferty z urzędu? "Jestem chorowity, umiem zwymiotować na zawołanie. Idę więc do lekarza, a on wypisuje mi zwolnienie". Ten prosty system działa skutecznie od 30 lat.

Arno okrzyknięty został przez gazetę "Bild" najbezczelniejszym bezrobotnym w Niemczech. W telewizyjnych talk-show mówił: "Żyję na koszt państwa i nie wstydzę się tego. Inni mają żony i dzieci, więc muszą pracować. Ja jestem sam i niewiele potrzebuję. Nie poszedłbym do pracy, nawet gdyby obniżono mi zasiłek do 100 euro".

Arno próbował wykorzystać swoją popularność. Ma własnego menedżera, stronę internetową i fanklub. Jego hasło to: "Dostajemy z urzędu!". Podkoszulki i kubki z takim nadrukiem można zamawiać w sklepie internetowym. Razem z niemieckim artystą Gonzalesem G-Punkt nagrał utwór "Dobrze jest sobie golnąć". Miał go zaprezentować w marcu na imprezie w hamburskim klubie. Na scenie wytrzymał 40 sekund. Był pijany i nie znał tekstu. Oblano go piwem i wygwizdano. Arno wrócił do domu. Od tamtego czasu nie rozmawia z dziennikarzami.

Michael. Bawię się z urzędem

- Jestem fanem Arno Dübla - wyznaje Michael Winkler, bezrobotny 35-latek z Drezna, z wykształcenia kartograf. Po czym zapala skręta z ekologicznego tytoniu bez konserwantów i się uśmiecha. Michael, wysoki brunet w okularach, z brodą i kucykiem, wygląda na intelektualistę. Jest elokwentny, ale ma problem z jąkaniem się.

Michael: - Arno Dübel nikogo nie krzywdzi. Ma skromne potrzeby, cieszy się życiem. W starożytnej Grecji byłby filozofem. Nie jest leniem, widziałem w telewizji, jak pomaga sąsiadce przy rozwieszaniu firanek. Ludzie mu zazdroszczą i dlatego go nie lubią. Podstawia im pod nos lustro i woła: spójrzcie, jacy jesteście głupi. Że pali i pije? A niech sobie używa, ile chce, nikogo to nie powinno obchodzić. To mit, że wszyscy ludzie powinni pracować 40 godzin tygodniowo. Technologia idzie do przodu, nikt nie potrzebuje ich pracy. Poza tym jeśli ja ukończyłem studia, to nie będę stał przy taśmie czy pracował jako taksówkarz. Są tacy, co harują za

700 euro miesięcznie. Ja mam 359 euro zasiłku. Nie opłaca mi się wykonywać pracy, której nie lubię i którą inni wykonają dużo chętniej niż ja.

Jak mi się powodzi? Dobrze. Za czasów studenckich miałem jeszcze mniej pieniędzy i sobie radziłem. Moje mieszkanie - 60 metrów kwadratowych, dwa pokoje z kuchnią, łazienka, balkon. Czynsz - 400 euro, z czego państwo pokrywa mi 300. W 80 proc. kupuję żywność ekologiczną. Jest droższa od zwykłej - za chleb płacę do 3 euro. Ograniczam się więc do podstawowych produktów. Gotuję w domu, nie chodzę do restauracji - płacę 1,50 euro zamiast 5.

Piję piwo tylko ze sklepu, więc płacę 1 euro zamiast 3 w knajpie. Na życie wydaję około 100 euro. Do tego 20 na kawę i 30 na tytoń.

Przysługuje mi 21 dni w roku, kiedy mogę wyjechać z Drezna. To nie urlop, tylko tzw. krótkotrwała nieobecność. Byłem w chorwackim Dubrowniku na międzynarodowym kongresie jąkających się ludzi. Miałem tam wystąpienie. Dawałem też wykłady z kartografii w Rosji i Szwajcarii. Zazwyczaj finansowano mi przelot.

Denerwuję się, gdy ludzie próbują mi współczuć lub raczą złotymi radami. Odpowiadam: "Dzięki, ale czuję się świetnie, nie potrzebuję pomocy!". Bezrobocie wyszło mi na dobre. Mam dużo czasu na czytanie i refleksje. Prowadzę zdrowy tryb życia, wstaję rano, jeżdżę na rowerze. Piszę wiersze, a potem recytuję je w knajpach lub na ulicy. Mój kolega akompaniuje mi na skrzypcach.

Żyję z zasiłku od pięciu lat. Wcześniej, po studiach, przez 1,5 roku byłem zatrudniony w drezdeńskim Instytucie na rzecz Ekorozwoju. Zacząłem pisać doktorat - i ciągle piszę. Wykonywałem prace tymczasowe, np. sprzedawałem książki podróżnicze. Szefowa stosowała wobec mnie terror psychiczny. Nie mogłem znieść tej presji. Miałem problemy z żołądkiem. Źle funkcjonuję, gdy podlegam szefowi. Zamierzam rozkręcić własną działalność gospodarczą jako niezależny dziennikarz, wykładowca i doradca. Zainwestowałem w dyktafon za 40 euro. W urzędzie pracy złożyłem wniosek o dofinansowanie projektu. Określono go jako "nierealistyczny". Ale wierzę, że mi się uda.

Z urzędem pracy prowadzę grę. Zanim pojąłem jej reguły, stresowała mnie. Teraz już tylko bawi. Traktuję go jako swojego pracodawcę, a moja zasada brzmi: "Pracować jak najmniej". Muszę wysyłać cztery podania o pracę na miesiąc. Ale nigdzie nie jest napisane, że trzeba się ubiegać o posady już istniejące. Aplikuję więc na doradcę ds. bezrobotnych w parlamencie, choć takiego stanowiska w ogóle nie ma. Albo wysyłam podanie o pracę w dzienniku lokalnym Hamburga, kiedy wiadomo, że nikt mnie tam nie zatrudni, bo mieszkam w Dreźnie. Raz pewien poseł z liberalnej FDP ogłosił, że bezrobotnych można by wykorzystać do walki z plagą szczurów w Berlinie. Od razu się zgłosiłem. Pisałem: znam się na mapach, mógłbym pomóc przy organizacji projektu. Ale jak je zabijać? Strzelać to zbyt niebezpieczne, a od trucizny ucierpiałyby koty i psy. Nic z tego nie wyszło, miałem rozrywkę.

Petra. Uprawiam sztukę życia

Petra Glöckner, 58-letnia architektka z Drezna. Odpala jednego papierosa od drugiego i ssie mentosy. Mówi wolno i dosadnie. Nie daje sobie przerwać.

- Już się pogodziłam, że nigdy nie będę pracować w zawodzie. Że pogorszył się mój status społeczny - wypadłam z towarzystwa architektów. Za to odnalazłam samą siebie. Nauczyłam się cieszyć drobiazgami. Wstaję o 8 rano bez budzika. Za oknem deszcz. A ja nie muszę się śpieszyć do pracy. Nie lenię się. Robię rzeczy, na które nie miałam czasu, kiedy pracowałam. Dłużej przebywam z moim synem. Projektuję grafikę komputerową - co roku oryginalny kalendarz. Maluję na tekstyliach - w większości struktury geometryczne. Działam w stowarzyszeniu obywatelskim. Szydełkuję. Ludzie we wschodnich Niemczech silniej niż w zachodnich określają swoją tożsamość na podstawie wykonywanego zawodu. Uczono ich, że kto nie pracuje, jest przestępcą. Ja też kiedyś myślałam o sobie: Petra Glöckner, architektka. Teraz nie mam pracy. Kim jestem? Gdy ktoś zadaje mi to pytanie, odpowiadam: jestem artystką, uprawiam sztukę życia.

Jako architekt zarabiałam 1400 euro, do tego miałam 150 euro zasiłku na dziecko. Teraz dostaję od państwa 1085 euro - to na siebie i syna, który jeszcze studiuje i mieszka ze mną. Zawiera się w tym czynsz - 435 euro za 62 metry kwadratowe: trzy pokoje w dobrym stanie, ładna okolica. W Niemczech spokojnie da się wyżyć z zasiłku. Wystarczy ograniczyć potrzeby. Na podstawowe produkty w Aldim przeznaczam 220 euro miesięcznie. Wcześniej, gdy coś mi się podobało, kupowałam to, np. kostium za 400 euro. Teraz zawsze patrzę na cenę. Buty - 60 euro, kurtka - 80, spodnie - 100, podkoszulek - 30. Nie chodzę do fryzjera (oszczędzam 30 euro). Nie korzystam z usług kosmetyczki (25 euro). Nie chodzę do opery (40 euro). Nie jeżdżę na urlop - chyba, że na weekendową wycieczkę samochodem przyjaciół. Nie idę do serwisu, gdy zepsuje mi się ekspres do kawy. Sama go naprawiam.

W NRD przepracowałam kilka lat w państwowych przedsiębiorstwach. Po zjednoczeniu założyłam z koleżanką własne biuro projektowe. Był boom budowlany i mnóstwo zleceń. Zarywałyśmy noce, czerpałyśmy radość z pracy. Jeszcze większą radość sprawiało nam zaglądanie do kasy. Bo szło nam wyśmienicie. Ale boom się skończył. Pieniądze nie płynęły już wartkim strumieniem. Nagle zauważyłam, że dokładam do interesu. Odeszłam do innego biura. Po dwóch latach mnie zwolnili. Od 2002 roku pobieram zasiłek.

Na początku byłam w szoku. Straciłam głowę. Dziesiątki listów motywacyjnych i podań. Hiperaktywność, nadzieja na zatrudnienie. Płonna. Straciłam zapał. Im dłużej byłam bez pracy, tym bardziej moje szanse malały. Aż zmalały do zera.

W urzędzie pracy ciągle słyszę te kłamstwa: "Kto naprawdę chce pracować, na pewno pracę znajdzie!". Gówno prawda.

Czy można wymagać od ludzi, żeby przez dziesięć lat trzy razy w tygodniu wysyłali podania o pracę? I wciąż bez skutku. W Niemczech robi się z bezrobotnych kozła ofiarnego. A przecież cała rzesza urzędników utrzymuje się z nas. Niemcy są tak paskudnie bogate! A zamiast wspierać ludzi, wydajemy pieniądze na zbrojenia. I tak to się kręci. Gdy po raz pierwszy, osiem lat temu, zameldowałam się w urzędzie jako bezrobotna, spytałam pana w okienku: "Czego ode mnie teraz oczekujecie?". A on na to: "Od pani to my już niczego nie oczekujemy".

Volker. Żyję za 1000 euro

- Jestem bezrobotny, ale nie dostaję zasiłku - mówi Volker Gebhardt z Hanoweru. 45 lat, mała owalna głowa bez włosów, sportowa sylwetka, donośny głos. - Po szkole przyuczyłem się do zawodu murarza. Później ukończyłem kurs handlowca. Przez dziewięć lat byłem przedstawicielem handlowym w firmie budowlanej. Zwolnili mnie w 2008 roku z trzymiesięczną odprawą 6 tys. euro. Razem z oszczędnościami mam na koncie 20 tys. euro. Żeby przyznano mi zasiłek, pieniądze muszą stopnieć do ok. 7 tys. euro. Ten paradoksalny system zmusza ludzi, żeby biednieli i dalej trzyma ich w biedzie.

Szukałem pracy, ale znajdowałem tylko taką, z której miałbym gorzej niż teraz. A jestem elastyczny - mogę być magazynierem, rzemieślnikiem lub budowlańcem. Mogę pracować, ale - błagam! - nie za 7 euro na godzinę!

Żyję skromnie, ale radzę sobie bez problemu. Wydaję 1000 euro miesięcznie, z czynszem i ubezpieczeniem. Kupuję w supermarkecie Edeka, choć jest droższy od Lidla. Lidla bojkotuję, bo są tam złe warunki pracy. Kiedyś wydawałem na spodnie 60 euro, teraz najwyżej 30. Kiedyś chodziłem na mecze piłkarskie klubu Hannover 96, teraz 30 euro, które przeznaczyłbym na bilet, zatrzymuję dla siebie. Kiedyś urlop spędzałem na Majorce, dzisiaj opalam się nad Bałtykiem. W bibliotece za darmo czytam gazety - "Spiegla" i "Die Zeit".

Żeby rozładować energię, uprawiam jogging i chodzę na siłownię. Uczestniczę w pierwszomajowych demonstracjach. Gdy nie znajduję zajęcia, wpadam w depresję. Dużo piłem, ale dzięki grupom samopomocy udało mi się zwalczyć nałóg. Nie liczę na stałą pracę. Swoją przyszłość widzę jako przeplatankę bezrobocia i krótkoterminowego zatrudnienia.

Martina. Najpierw seks

Martina Dormeyer z Hanoweru ma 44 lata i zafrasowaną twarz, na której od czasu do czasu pojawia się nieśmiały uśmiech. Gdy opowiada o sobie, wszystkie liczby, daty, nazwy i ważne pojęcia zapisuje w małym notesie w kratkę.

- Mieszkanie - 260 euro, zasiłek - 359, ubezpieczenie - 200. Do tego 100 euro w pracy tymczasowej, dozwolonej dla bezrobotnych (opiekuję się starszą panią). Razem - 919 euro. Tyle mam teraz. Do pracy mogę iść od minimum 1000 euro. Za mniej mi się nie kalkuluje. Wiem, co i gdzie kupić. W Pennym - czekoladę, w Aldim - masło, w Lidlu - ser. Ser kupuję droższy, bez konserwantów. To moja odrobina luksusu. Inne luksusy - ekologiczne mięso za 5 euro, dobre sandały za 59 euro, bilet miesięczny za 60 euro. Za to oszczędzam na ubraniach. Do kina chodzę we wtorki za 4,5 euro.

Mimo, że nie mam zatrudnienia, pracuję cały czas. Od ośmiu lat działam jako wolontariuszka w związku psychiatrów. Mam napięty kalendarz. Proszę spojrzeć: tu śniadanie u koleżanki (sprzeczamy się ostatnio o wychowanie jej dzieci), tu dzień roślin (coś dla oka), tu spotkanie rady miasta (mają mówić o szkołach i przedszkolach), tu koło bezrobotnych (można pogadać i zjeść za darmo).

Lata życia na bezrobociu zmieniły mój sposób myślenia. Wcześniej chciałam robić cokolwiek. Teraz rozważam, czy mi się to opłaca. Czy ma sens siedzieć w biurze i słuchać poleceń szefa?

Do 1990 roku studiowałam w kolegium nauczycielskim. Już wtedy sprzątałam w domach i wykonywałam prace biurowe. Ale pracy było za mało. Od 1995 roku zaczęłam pobierać zasiłek. Przekwalifikowałam się na handlowca. Pracowałam krótko jako telefonistka i sekretarka. Potem zatrudnili mnie w ochronie na wystawie Expo 2000 w Hanowerze. Potem czyściłam podłogi w hotelu na Hölderlinstrasse. A potem wylądowałam w psychiatryku.

W nocy słyszałam sygnał budzika, choć on nie dzwonił. To z powodu niestabilnej sytuacji zawodowej. Leczyłam się 1,5 roku. W 2003 ponownie zarejestrowałam się jako bezrobotna.

Plany na przyszłość? Przede wszystkim muszę zacząć uprawiać seks. Jest taka piramida potrzeb, na samym dole są potrzeby fizjologiczne. Gdy je zaspokoję, wezmę się znowu do szukania pracy.

Wszyscy moi krewni mają dzieci. Ja żyję samotnie. Może kogoś zaadoptuję. Moim marzeniem jest zostać posłanką do sejmu. Wtedy dopiero miałabym napięty grafik.

Kutum. To ja dawałem pracę

Kutum Izzet, 53-letni Turek z zachodniego Berlina, idzie niepewnym krokiem przez Alexanderplatz. Mimo tłoku od razu rzuca się w oczy - łysy, pełne policzki, zapadnięte oczy, bujne wąsy. Dobroduszny uśmiech.

- Przyjechałem do Niemiec jako 13-latek, w 1970 roku - wspomina. - W Turcji kończyłem niemieckojęzyczne gimnazjum, więc zacząłem pracować jako tłumacz. Z czasem rozkręciłem biznes. Miałem trzy kebaby i restaurację turecką. Zatrudniałem ponad 50 osób. Do zjednoczenia interes szedł gładko, następne kilka lat - przyzwoicie, a potem było już coraz gorzej. Ludzie mniej kupowali, trzy razy się zastanowili, zanim wydali 2 euro. Rosło bezrobocie, brakowało zatrudnienia dla mądrych ludzi. Jeden Niemiec, który u mnie pracował, był z wykształcenia inżynierem lotnictwa.

W 2005 roku zbankrutowałem. Straciłem 300 tys. dolarów. Przeżyłem potworny stres. Dostałem zapalenia opon mózgowych. Po operacji cztery lata nie mogłem normalnie chodzić, myśleć ani mówić. Wszystko wypadało mi z rąk. Od roku jest trochę lepiej, sam mogę już opuszczać dom. Szybko zapominam, za trzy tygodnie nie będę pamiętał o tej rozmowie. Poza tym od 12 lat choruję na cukrzycę. Nie mogę jeść białego chleba ani czekolady - z rzadka tylko biorę na język kawalątek, żeby nie zapomnieć jej smaku. Moja żona też ma zapalenie opon mózgowych i nie pracuje. Wcześniej była kucharką w szpitalu.

Dostajemy od państwa rentę i zasiłek. Razem - 950 euro. Mieszkamy w domu jednorodzinnym - 120 metrów kwadratowych. Sam czynsz wynosi 750 euro. Resztę wydajemy na jedzenie. Pomagają nam pracujące dzieci. Wszystkie studiowały. Jedna córka jest lekarzem w szpitalu. Druga - inżynierem, tak jak starszy syn. Trzecia - biochemiczką. Najmłodszy syn studiuje na Akademii Wychowania Fizycznego i mieszka z nami.

Ciągle nie przywykłem do biedy. Gdy miałem własną firmę, żyłem dostatniej niż przeciętny człowiek. Zarabiałem do 4000 euro na miesiąc. Tłumnie odwiedzali mnie krewni i znajomi. Na mój koszt jedli, pili, biesiadowali. Po bankructwie 80 proc. z nich odwróciło się ode mnie. Została najbliższa rodzina. Miałem trzy samochody - volkswagena golfa, renault twingo i mercedesa. 30 lat nie jeździłem metrem. Gdy niedawno kupiłem bilet, nie wiedziałem, że trzeba go skasować przed wejściem do wagonu. Na szczęście kontroler darował mi karę. Wcześniej rozdzielałem pieniądze na wszystkich, teraz bezradnie czekam na wypłatę z urzędu. W moim środowisku 90 proc. to bezrobotni, z czego prawie wszyscy pracują na czarno. Połowa Turków, którzy prowadzili biznes gastronomiczny, zbankrutowała.

Przed zjednoczeniem żyło się ludziom lepiej, zarówno w RFN, jak i NRD. Ja mieszkałem w Berlinie Zachodnim, ale ze swoim dowodem raz na dwa tygodnie mogłem odwiedzać przyjaciół na wschodzie. Obserwowałem ludzi - oni byli tacy szczęśliwi! A dzisiaj co? Każdy myśli o sobie i kombinuje, jak cię oszukać. Pokazywali w telewizji zranionego człowieka, który leżał na ulicy. Nikt się nim nie interesował. Dopiero jakiś Turek mu pomógł. Ludzie żyją w strachu. Ja się nie boję, dbają o mnie dzieci. Każdego dnia któreś z nich mnie odwiedza. Miałem dom, pieniądze, samochody. Wszystko to nic niewarte. Zostało mi jedno marzenie - być zdrowym.

Źródło: Duży Format