Dopóki
wychowywała mnie Babcia, chodziłem do kościoła, przystąpiłem do I
Komunii św., byłem ministrantem. Po ukończeniu szkoły zacząłem
pracować w branży rozrywkowej, jeździłem po całej Polsce. Przestałem
się modlić, chodzić do kościoła, zapomniałem, że Bóg istnieje.
Prowadziłem lekkie życie, pasjonowała mnie tylko rozrywka. Z roku na
rok wiodło mi się coraz lepiej i życie moje stawało się coraz
ciekawsze, pełne rozrywek. Byłem częstym gościem kasyn gry w Polsce
i za granicą, gdzie przegrywałem duże pieniądze. Nie widziałem
żadnych wartości poza pieniądzem, który stał się dla mnie bogiem. W
latach 80-tych potrafiłem wydać na swoje wydatki od tysiąca do
trzech tysięcy złotych dziennie. Byłem żonaty i miałem trójkę
dzieci. Po 5 latach małżeństwa rozwiodłem się. W 1979 r. poznałem
kobietę, z którą zawarłem ślub cywilny.
Parę lat
później zginęła tragicznie moja pierwsza żona. Z drugą żoną
prowadziliśmy lekkie życie. Wydawało nam się, że już mamy wszystko -
piękny samochód, mieszkanie, dochodowy interes, 4 hektary lotniska.
Po dużych komplikacjach żona zaszła w ciążę. Po urodzeniu dziecka
nadal nie brakowało nam czasu na hulanki, ponieważ babcia zajmowała
się dzieckiem. Kasyna były dalej naszym zniewoleniem. Po kilku
latach zaczęły się jednak niepowodzenia. Najpierw ukradli nam
samochód (wart tyle, co 15 polonezów). Rozpoczęły się różne sprawy
sądowe, niepowodzenia bankowe. Zaczęliśmy powoli wyprzedawać nasz
majątek. W ciągu 3 lat straciliśmy tyle, za ile mogliśmy kupić
spokojnie 8-10 domów jednorodzinnych. W rozpaczy i bezsilności
zacząłem zwracać się o pomoc do szatana.
Kościół omijałem z daleka,
bo się bałem. Na cmentarz nie chodziłem, nawet na pogrzeby. Gdy
ksiądz chodził po kolędzie, uciekałem z domu. Niepowodzenia trwały w
dalszym ciągu, dwoiły się nawet i troiły. W rodzinie niepokój i
kłótnie. Jesienią 1993 roku przyszła nagle choroba stawów
biodrowych. Stan był ciężki. Do szpitala przyniesiono mi telewizor,
video i najróżniejsze filmy, w tym pornograficzne, które serwowałem
wszystkim przebywającym ze mną na sali. Naprzeciw mnie leżał chory
do którego codziennie przychodził kapłan z Panem Jezusem. Mimo
namawiania, nie oglądał filmów pornograficznych. Zacząłem tęsknić do
czasów, kiedy byłem dzieckiem i do dawnych modlitw. Poczułem chęć
wyspowiadania się. Przysiągłem sobie, że gdy będę mógł poruszać się
o kulach, pierwsze swoje kroki skieruję do kościoła. Paląc 40-60
papierosów dziennie, zacząłem czytać książki religijne, między
innymi książkę o cudach Pana Jezusa wydaną dla dzieci.
Boże
Narodzenie spędziłem w domowym łóżku z rodziną, z cichą chęcią
nawrócenia się. Minął Nowy Rok. W szpitalu, na kontroli, lekarz
zalecił mi chodzić o jednej kuli, a ja nie mogłem chodzić nawet o
dwóch. W pierwszy czwartek stycznia 1994 roku, wieczorem, leżąc w
łóżku, kończyłem czytać książkę o cudach Pana Jezusa. Na końcu
książki przeczytałem dwie modlitwy i chwytając nowego papierosa,
powiedziałem do siebie takie słowa: "Panie Jezu, jak oni mogli w
Ciebie nie wierzyć, kiedy widzieli cuda, które czyniłeś?" Wtem
usłyszałem w swoim wnętrzu głos: "A ty wierzysz?" Trudno opisać, co
w tym momencie przeżyłem. Rozejrzałem się wokół i odpowiedziałem:
"Wierzę!", I usłyszałem głos po raz drugi: "To nie pal". Odłożyłem
papierosa i zostałem uleczony z nałogu palenia tytoniu, a przecież
tyle paliłem! Przestałem czuć zapach i smak papierosów i. od tamtej
chwili nie ciągnie mnie już do palenia. Był to dla mnie bardzo mocny
znak.
Następnego dnia był pierwszy piątek miesiąca. Miałem ogromne
pragnienie pojednania się z Bogiem. Na Mszę św. wieczorną wybrałem
się z żoną. Mimo silnego lęku bardzo chciałem się wyspowiadać.
Przełamałem paraliżujący strach i podszedłem do konfesjonału. Po
nauce, którą dat mi kapłan - nie otrzymałem rozgrzeszenia. Zostałem
na Mszy św. Bardzo boleśnie ją przeżywałem. Stojąc oparty na kulach,
czułem niesamowitą pustkę, żal i ból. Czułem się upokorzony. Gdy
sobie to uświadomiłem, pomyślałem, że więcej nie pójdę do spowiedzi.
Byłem głęboko rozżalony, ale dalej rozmyślałem, czytałem książeczkę
do nabożeństwa z I Komunii, którą dostałem od Babci, a odszukałem u
Mamy.
Przeżyłem wtedy bardzo silne, bluźniercze pokusy, które
przezwyciężałem modlitwą Ojcze nasz. Był we mnie lęk przed tymi
strasznymi pokusami. Miałem jednak dalej wątpliwości, czy iść
ponownie do kościoła, czy nie.
Wieczorem, jeżdżąc po mieście,
podjąłem jednak decyzję pójścia do kościoła. Stanąłem o kulach obok
pustego konfesjonału. Do rozpoczęcia Mszy było jeszcze trochę czasu.
Stojąc, rozmyślałem. Nagle ktoś chwycił mnie za ramię. Był to
ksiądz, który nie dał mi rozgrzeszenia. - Cały czas na ciebie
czekałem, a teraz chodź do konfesjonału - powiedział. - Nie jestem
dzisiaj przygotowany - wyjąkałem przestraszony. - Chodź, wyspowiadam
cię, pomogę ci, chodź, bracie - ksiądz zapraszał gestem. Byłem
ogromnie zaskoczony. Uległem. Pod koniec spowiedzi ksiądz tak
powiedział: - Dziś dostaniesz rozgrzeszenie, ale przysięgnij mi
tutaj, w konfesjonale, że zawrzesz sakrament małżeństwa. -
Przyrzekam. Tak będzie - odpowiedziałem. Po rozgrzeszeniu
przepełniła mnie ogromna radość i pokój.
Czułem, że Pan Jezus mi
wybaczył i zdjął ze mnie ogromny ciężar. Nie wiedziałem, jak Bogu
dziękować. Ta radość i pokój spotęgowała się po przyjęciu Pana
Jezusa w Komunii św. Po zakończeniu tej Mszy św. uklęknąłem przed
obrazem Matki Boskiej Nieustającej Pomocy, aby się pomodlić. Po
pewnym czasie przyszedł kościelny i powiedział, że za chwilę będzie
zamykał kościół. Wstając z klęcznika, poczułem się bardzo lekko i
radośnie. Czułem także, że kule są mi niepotrzebne. Do domu szedłem
bez kuł, myśląc, że to z radości, ale to było wielkie uzdrowienie.
Wiedziałem, że zostałem uzdrowiony fizycznie, ale radość z
pojednania się z Bogiem była większa. W domu, kiedy żona spojrzała
na moją radosną twarz i zobaczyła, że idę bez kul, z radości
krzyknęła: "Czy nie widzisz, że chodzisz bez kul?" - Widzę! I czuję!
- odpowiedziałem. Prześwietlenie wykazało, że zostałem całkowicie
uzdrowiony. Miłosierdzie Boże jest nieskończone.
Z moim proboszczem
ustaliliśmy datę ślubu. Krótko przed ślubem - który był bardzo
skromny (świadkowie i my) - otrzymałem bierzmowanie. Ślub odbył się
po piętnastu latach od dnia ślubu cywilnego. Od tego czasu
codziennie chodzę na Mszę św., odmawiam różaniec i koronkę do Bożego
Miłosierdzia, czytam Pismo św. i inne zakupione książki religijne.
Straciłem wszystkich dotychczasowych przyjaciół. Zaczęli mnie
traktować jako nawiedzonego. Rodzina początkowo myślała, że
zwariowałem. Natomiast żona, widząc moje postępowanie i zmiany,
które dokonywały się we mnie - tylko z początku patrzyła na mnie z
rezerwą.
Chciałem uczynić coś dobrego dla Matki Bożej. Byłem w tym
czasie właścicielem wypożyczalni kaset video i wiedziałem, że dzieje
się tam coś niedobrego. Postanowiłem jak najszybciej wycofać filmy
pornograficzne. Te kasety zniknęty wszystkie w święto Matki Boskiej
Gromnicznej. W zamian powstał dział filmów religijnych, które
wypożyczałem bezpłatnie. Osoby, które obsługiwały wypożyczalnię
mówiły, że to nie dobrze, że stracimy klientów. Nie obchodziło mnie
to. Lepiej stracić klientów niż własną duszę. Okazało się, że
klientów nie straciłem - odwrotnie - było ich coraz więcej.
Straciłem jednych, zyskałem drugich. Szukając książek religijnych,
trafiłem do wspólnoty Matki Bożej Fatimskiej. Przyjęto mnie
życzliwie, i tam zacząłem się uczyć, co jest dobre, a co złe. Uczono
mnie od podstaw, pokazywano powoli, jak żyć.
Poznałem grono nowych
przyjaciół, zobaczyłem ludzi, którzy byli dla mnie świadectwem życia
chrześcijańskiego. Wiedziałem, że nie jestem sam. Nauczyłem się
odmawiać różaniec. Odkryłem nowe życie. Kiedy wydawało mi się, że
całkowicie zostałem uwolniony od wpływu szatana, spotkało mnie coś
nieoczekiwanego. Pan Bóg dopuścił, abym doświadczył przerażającej
rzeczywistości szatana. Pewnej nocy obudziłem się między 2 a 3
godziną. Pomyślałem sobie, że jak nie mogę spać, to się pomodlę.
Wtem metr ode mnie zaczął pojawiać się Pan Jezus Miłosierny. Leżąc,
wpatrywałem się w Jego twarz. Zacząłem się zastanawiać, czy to
wszystko dzieje się naprawdę. Gdy podekscytowanie moje sięgnęło
szczytu, zniknął obraz Pana Jezusa, a na Jego miejscu pojawił się
szatan. Wyglądał jak człowiek pokryty czarnym, długim włosem. To
było potworne i przerażające. Patrzył na mnie oczami wściekłego,
ujadającego psa. Czułem, że przeszywa mnie wzrokiem do głębi z siłą
nie do opisania. Wywołał we mnie ogromny strach, ponieważ pochylał
się w moją stronę. Nie wytrzymałem dłużej tego spojrzenia i
zasłoniłem się rękami. W spojrzeniu czułem straszną, nieludzką
nienawiść i złość. Zacząłem krzyczeć z przerażenia. Kiedy odkryłem
oczy, nikogo już nie widziałem. Wstałem i zacząłem usilnie szukać
wody święconej po całym domu. Nie znalazłem. Nie spałem już do rana.
Nie mogłem doczekać się porannej Mszy Świętej. Po przyjęciu
Eucharystii czułem się lepiej, jednak wieczorem lęk przed szatanem
wrócił.
Następnego dnia postanowiłem spać z krzyżem w dłoni. Tak,
jak poprzedniej nocy, obudziłem się i zacząłem się modlić. Wtem
usłyszałem słowa głośno i wyraźnie: - Obejrzyj się, bo znów tu
jestem. - Nie będziesz mi rozkazywał, co mam robić - odpowiedziałem.
Podczas modlitwy czułem się silny, i nie bałem się. Jednak, gdy
zapadał wieczór, znów obawiałem się, że "on" przyjdzie. Od tamtego
czasu szatan już się nie pokazywał. Dawał tylko znaki, odgłosy, by
wzbudzić strach. Codziennie chodziłem na Mszę św. i przyjmowałem
Eucharystię. Zwróciłem się do mojej wspólnoty z prośbą o modlitwę.
Opowiedziałem im moje świadectwo i wszyscy za mnie gorliwie się
modlili. Po roku czasu wszystko wróciło do normy.
Dzisiaj, gdy nie
mam już lęku przed szatanem, wiem, że Pan Jezus dał mi to
doświadczenie, abym wziął sobie do serca Jego wezwanie: "Czuwajcie i
módlcie się, abyście nie ulegli pokusie" (Mt 26, 41). Z drugiej
strony, jestem świadomy, że szatan nie chce dać za wygraną i dlatego
próbował, i próbuje odzyskać na nowo swój wpływ na moje życie.
Obecnie staram się żyć na co dzień prawdą, że do szczęścia potrzebny
jest mi tylko Bóg. Już nikt się nie dziwi, że się wspólnie z żoną
modlimy i że Pismo święte stało się naszym przewodnikiem na drodze
życia, że co dwa tygodnie idę do spowiedzi, a każdego dnia jestem na
Mszy św. i przyjmuję największy skarb, samego Pana Jezusa.
Henryk