Chcę
podzielić się z Wami moim świadectwem o sile Różańca św. i potędze
wstawiennictwa Maryi. Pochodzę z rodziny ateistycznej, w której nie
wolno było nawet mówić o Bogu. Jednak moje serce w dzieciństwie
ogromnie tęskniło do Boga i choć niewiele wiedziałam o Nim, nie
przestawałam Go szukać. Znalazła się jedna cudowna osoba, siostra
zakonna, która - narażając się przecież - zaczęła prywatnie uczyć
mnie religii, również dzięki niej zostałam ochrzczona, przystąpiłam
do I Komunii św. i Bierzmowania w wielkiej konspiracji i tajemnicy
przed rodzicami, mając lat 13. Pomimo tego, że moi rodzice byli
niewierzący a ich małżeństwo skończyło się rozwodem, byłam
szczęśliwa, bo naprawdę czułam bliskość Boga.
Ale przyszedł czas
dorastania, moja zaprzyjaźniona siostra wyjechała do Afryki na
misje, a w rodzicach nie miałam oparcia w sprawach wiary. Szybko się
stałam dość łatwym łupem dla różnych modnych pułapek. Nie mając
zwyczaju systematycznej modlitwy (która jest taką "smyczą", na
której Pan trzyma nas przy sobie), załamałam się w wierze. Niewiele
rzeczy było mi obcych - jeden grzech pociągał za sobą kolejne, te
zaś pociągały mnie i nie mogłam, a nawet nie czułam potrzeby
uwolnienia się od nich. Czasem przychodziły momenty, że szłam
sporadycznie do spowiedzi, ale brak modlitwy i wątpliwości znów
oddalały mnie od Boga. Po wyjściu za mąż moje życie jeszcze bardziej
się poplątało. Nie widziałam wyjścia: życie w moim małżeństwie
stawało się coraz bardziej zagmatwane.
Od miesięcy cierpiałam na
całkowitą bezsenność. Któregoś dnia wstałam bardzo wcześnie i z
rozpaczą w sercu idąc przed siebie, trafiłam do kościoła. Uklękłam
przed wizerunkiem Matki Bożej i po raz pierwszy w życiu modliłam się
naprawdę z całej duszy, z rozpaczą i nadzieją, z wewnętrznym
krzykiem o ratunek. I stał się cud - wszystko się we mnie w jednej
sekundzie uspokoiło. Na dodatek, jak się później okazało, spokój
trwał, straciłam jakikolwiek pociąg do grzechów, tych, bez których
nie wyobrażałam sobie życia, a moje małżeństwo zaczęło przeżywać
prawdziwy renesans. Jednak minęło dużo czasu, aż się nawróciłam.
Wszystko to, co się stało po tej modlitwie, przyjęłam jako prezent,
sama natomiast nic nie robiłam w kierunku pogłębienia swojej wiary.
Był początek lata, kiedy spotkałam przypadkiem nie widzianą od lat
przyjaciółkę, która właśnie wróciła z Fatimy i ofiarowała mi
przywieziony stamtąd Różaniec. Dziwny był to dar, ponieważ
"przyczepił się" do mnie, nie pozwalał się odłożyć na półkę ani do
szuflady. Cały czas coś mnie ciągnęło, by trzymać go w ręku. Nawet
idąc spać, kładłam go pod poduszkę. Nie był jakiś szczególnie cenny
- zwykły drewniany Różaniec. W końcu zaczęłam modlić się na nim, bo
odniosłam wrażenie, że on tego "żąda". I wreszcie po 4 latach
poszłam do spowiedzi - tym razem - z głębokiego przekonania, choć
nie była to jeszcze ta spowiedź, która ostatecznie odciągnęła mnie
od przeszłości. Nie była może dobrze przygotowana, ale był to
naprawdę poryw serca. Odtąd nie opuściłam żadnej niedzielnej Mszy
św. i starałam się odmawiać choć jedną tajemnicę Różańca dziennie.
Jesienią zaś znalazłam się po raz pierwszy w Medjugorie.
Jechałam
tam z sercem całkowicie otwartym na to, co Bóg chce, abym robiła w
życiu. Nie będę opisywać tego wszystkiego, co przeżyłam w Medjugorie
za pierwszym razem i podczas następnych moich tam pobytów. Powiem
tylko tyle, że otrzymałam wielką łaskę nawrócenia, a Pan stał się
moim najlepszym Przyjacielem, najważniejszą sprawą mojego życia,
moim Celem, moją wielką Miłością. Dał mi łaskę zerwania z całym
dotychczasowym sposobem życia, łaskę modlitwy i postu. Jestem bardzo
wdzięczna Maryi za ratunek i za ten Różaniec, który "wymusił" na
mnie modlitwę i moje nawrócenie. Mało tego - po dwu latach modlitwy
na nim i postów dwa razy w tygodniu w intencji mojej Mamy stał się
wielki cud jej nawrócenia po całym życiu z dala od Boga, a nawet w
opozycji do Niego. Jestem przekonana, że powierzając się Maryi i
modląc się na Różańcu, można zmienić świat na lepsze.
Dlatego
rozdaję Różańce ufając, że może za pomocą któregoś z nich Maryja
przyciągnie kogoś do Jezusa, tak jak to było ze mną. Tak więc proszę
wszystkich, którzy mają jakieś problemy "nie do rozwiązania" -
powierzcie je Maryi i starajcie się choćby mieć przy sobie Różaniec.
Maryja z pewnością znajdzie w końcu sposób, by Was skłonić do
modlitwy na nim, nawet jeśli na początku będzie to trudne. I
znajdzie sposób, by użyć tej Waszej modlitwy jako drogi, po której
przypłynie do Was łaska potrzebna do rozwiązania Waszej trudnej
sytuacji.
Szczęść Boże
Barbara
Źródło:
LINK!
|