Tomasz Merton, trapista i cichy kontemplator Boga. Nie tak
ekscentryczny jak
Blake, nie tak kontrowersyjny jak Boehme. Nie rozmawiał z duchami
ani aniołami jak Swedenborg. Mimo to prowadził swą własną dyskusję z
Panem, a zapiski wewnętrznych doświadczeń oraz autobiografia pt.
Siedmiopiętrowa Góra, uczyniły go jednym z największych autorytetów
chrześcijańskich XX w. i jednym z wielkich "przebudzonych".
Cokolwiek by o nim nie powiedzieć, pozostanie niedosyt. W znikomym
tylko stopniu
możliwe jest oddać jego charakter i zobrazować ścieżkę życia, życia,
które nie było pozbawione iluminacji i głębokich przemyśleń nad
naturą wiary, cudu i łączności
człowieka z "drugą twarzą" oraz z samym sacrum. Niemniej trud należy
podejmować.
Urodził się 31 stycznia 1915 r. w Prades, w Pirenejach na pograniczu
francusko-hiszpańskim. Rodzice (Amerykanka i Nowozelandczyk)
obdarzeni byli talentami artystycznymi, co nie pozostało bez
znaczenia dla rozwoju i zainteresowań młodego Tomasza. Jednak we
wczesnym dzieciństwie Mertona umiera mu matka, a gdy jest młodym
chłopcem - ojciec. Oddany zostaje pod opiekę dziadków ze strony
matki, ale oni również dość szybko odchodzą. W czasie II wojny
światowej zginął też jako lotnik jego brat,
John Paul. Tomasz zostaje sam, bez najbliższych. Oddaje się życiu
duchowemu.
Merton to poeta, pisarz, myśliciel, mnich, teolog, mistyk, kapłan i
kontemplator.
W której roli najlepiej go opisać? Która najbardziej go nam
przybliży? Myślę, że
nie sposób dokonać jednoznacznego wyboru, który zaszufladkowałby tę
wielką postać. Dlatego też należy patrzeć na Mertona i jego
spuściznę kompleksowo, ogarnąć ją
w całości i spróbować wyciągnąć esencję. Żadna myśl tego wybitnego
umysłu nie
jest bez znaczenia, ale postarajmy się wyszczególnić te najbardziej
doniosłe.
W autobiograficznej "Siedmiopiętrowej Górze" opisał losy
poszukiwacza bożych
prawd, które zawiodły go do klasztoru trapistów w Gethsemani w
amerykańskim
stanie Kentucky. Praca ta przyniosła mu krajowy i międzynarodowy
rozgłos. Z kolei
po publikacji "Znaku Jonasza" dla wielu ludzi stał się wzorem
chrześcijańskiej drogi
życia. Merton silnie przeżywał powołanie do życia monastycznego i
stanu kapłaństwa.
"Bóg nigdy nie robi nic połowicznie. Nie uświęca nas kawałek po
kawałku. Nie czyni
nas kapłanami ani świętymi nakładając nadzwyczajną egzystencję na
nasze zwykłe
życie. Bierze całe nasze życie i podnosi je do poziomu
nadprzyrodzonego,
przeobraża całkowicie od wewnątrz, a zewnętrznie pozostawia takim,
jakie
jest - najzwyklejszym." - tak opisuje w "Znaku Jonasza" swoje
święcenia.
Tomasz Merton stopniowo stał się jednym z najlepszych teoretyków i
praktyków kontemplacji, choć on sam widział tu swą rolę bardzo
skromnie i nie lubił o tym
dużo mówić. Traktował to jako wewnętrzną przestrzeń dorastania do
pełnej postawy chrześcijańskiej, nie uważał za słuszne powszechnie
się z tym obnosić. Zainteresowania duchowe pielęgnował od wczesnej
młodości, choć przeplatały się one z typowym dla młodzieńca trybem
życia. Zgłębiał myśl wielkiego mistyka Williama Blake’a (napisał
nawet pracę magisterską na jego temat pt.: " Natura i sztuka u
Williama Blake’a"), jednocześnie zaś nie stronił od hucznego
spędzania czasu, pełnego zabaw, luźnych związków z kobietami,
spożywania sporej ilości alkoholu (był wielkim miłośnikiem dobrego
piwa)
oraz przesiadywania do białego rana w zadymionych pubach Nowego
Jorku.
Kiedy po długich peregrynacjach dotarł w grudniu 1941 roku do
opactwa
Gethsemani, pozostał tam na zawsze. Jak każdy wstępujący w progi
monastyczne,
najpierw był postulantem, potem nowicjuszem, a następnie odbył
tymczasowe śluby proste. 19 marca 1947 r. złożył śluby wieczyste, by
po ziemski kres związać się ze społecznością mnichów. Studiował
pilnie duchowość cysterską oraz mistykę chrześcijańską (zwłaszcza
dzieła św. Jana od Krzyża). W trakcie pobytu w klasztorze duże
wrażenie wywarła na nim lektura Czterech kwartetów i Mordu w
katedrze T.S. Eliota, który zafascynowany był również myślą św. Jana
i Julianny z Norwich, wielkiej mistyczki średniowiecznej Anglii,
znanej ze swych Objawień Bożej Miłości. Co ciekawe, w czasie studiów
na Uniwersytecie Columbia Merton zaprzyjaźnił się z indyjskim swamim
(nauczycielem) Bramacharim. Odbył z nim wiele pasjonujących rozmów
związanych z duchowością Wschodu i Zachodu. Kiedy Merton poprosił
go, aby wskazał mu jakieś wartościowe książki dotyczące duchowości,
ku swemu zdziwieniu nie usłyszał od Bramachariego żadnego tekstu
medytacyjnego czy mistycznego Wschodu, lecz odesłanie do
Naśladowania Chrystusa (Tomasza a Kempis) oraz
Wyznań św. Augustyna. Wszak Bóg jest wszędzie ten sam, czego
paralelę dał Merton, mówiąc: bramy niebios są wszędzie.
Jako zainteresowany mistyką i duchowością Wschodu i Zachodu
nawiązał znajomość z wielkim znawcą buddyzmu zen D.T. Suzukim
(autorem m.in. Wprowadzenia do buddyzmu zen); nieustannie starał
się integrować doświadczenia medytacyjne Azji z chrześcijaństwem.
Obok zainteresowania buddyzmem zen (czego wynikiem stały się m.in.
takie prace jak Zen i ptaki żądzy czy Mistycy i mistrzowie zen)
rozwijał swe
nauki w kierunku taoizmu (np. Droga Chuang Tzu). W czasie posługi
klasztornej
opublikował kolejne prace związane z kontemplacją: 'Nikt nie jest
samotną wyspą",
'W natarciu na niewypowiadalne', "Nowy posiew kontemplacji oraz
Doświadczenie wewnętrzne". Obok tych zainteresowań Merton był
wybitnym eseistą, świetnie
znającym się na literaturze, autorem wielu prac dotyczących
twórczości
takich pisarzy i intelektualistów jak A. Camus, W. Faulkner, B.
Pasternak,
a także prowadził ożywioną korespondencję m.in. z Czesławem
Miłoszem, wydaną w postaci znanych Listów.
Trapiści byli związani m.in. ślubami stałości miejsca, które
obligowały
ich do niedopuszczania klasztoru. Jednakże, od czasu do czasu, w
związku
z pełnieniem pewnych obowiązków administracyjnych, Merton wyruszał
poza klasztor,
do świata, który tak wspaniale potrafił opisywać, będąc poza nim, na
marginesie wielkich wydarzeń i pędu codziennego życia. Właśnie w
ramach kilkugodzinnego pobytu poza klasztorem w miejscowości
Louisville, w centrum handlowym, owładnęło Mertonem niezwykłe
przekonanie, doznał iluminacji, którą sam określił mianem daru.
Opisał to w Zapiskach współwinnego widza: "W Louisville, na rogu
ulic Fourth i Walnut, w centrum dzielnicy sklepowej, nagle uderzyło
mi do głowy nieodparte przekonanie, że oni (osoby, ludzie -
przyp.moje J.J.) są moi, a ja jestem ich, że nawet gdybyśmy byli
kompletnie nieznajomi, to nie ma prawa istnieć obcość między nami.
To było coś w rodzaju przebudzenia ze snu o odrębności, fałszywej
autoizolacji w specyficznym świecie,
w świecie wyrzeczenia się rzekomej świętości. Ta cała ułuda odrębnej
egzystencji
w świętości jest sennym marzeniem. Nie żebym kwestionował realność
mojego
powołania czy mojego monastycznego trybu życia, ale: koncepcja
"separacji od
świata", jaka obowiązuje w klasztorze, bardzo łatwo da się
przedstawić jako zupełna
ułuda, ułuda, że złożywszy śluby stajemy się innym rodzajem istot,
pseudoaniołami,
"ludźmi ducha", ludźmi życia wewnętrznego, czy jak tam. (...).
Ani
sens, ani wartość
mojej samotności jednak nie ulegają zmianie, albowiem prawdziwym
zadaniem
samotności jest umożliwić zdobycie świadomości tych spraw z
przejrzystością
widzenia, jaka jest niedostępna dla kogokolwiek pochłoniętego przez
inny rodzaj trosk,
inne złudzenia i wszelki automatyzm ciasnej kolektywnej egzystencji.
Moja samotność jednakże nie jest moją własnością, widzę bowiem, jak
dalece należy ona do nich i, że
mam odpowiedzialność za nią w stosunku do nich, a nie tylko w
stosunku do samego
siebie. Właśnie z uwagi na to, że tworzę jedno razem z nimi, im
zawdzięczam, że mogę
być sam, a kiedy jestem sam, oni to nie są "oni", a tylko moje
własne "ja". Obcy nie istnieją!". To było głębokie przeżycie
wewnętrzne, scalające duszę wrażliwego myśliciela.
Równie ciekawym wrażeniem, czy wręcz oświeceniem, było wydarzenie
mające
miejsce w czasie pobytu Tomasza Mertona na Sri Lance (w ramach
konferencji
nad przyszłością ruchu monastycznego w świecie), w Polonnaruwa,
gdzie znajdują
się słynne posągi Buddy. Przeżycie to Merton oddał w głośnym
Dzienniku azjatyckim:
"Gdy tak patrzyłem na te posągi, zostałem nagle, niemal przemocą,
odarty ze zwykłego,
na wpół ograniczonego sposobu widzenia rzeczy i jakaś wewnętrzna
klarowność, przejrzystość, eksplodująca jakby z wnętrza samych skał,
stała się widoczna i
oczywista.(...). Nie pamiętam żebym kiedykolwiek w życiu miał tak
silne poczucie
piękna i mocy duchowej, połączonych ze sobą w estetycznej
iluminacji. Jest oczywiste,
że dzięki Mahabalipuranam i Polonnaruwie moja azjatycka pielgrzymka
znalazła wyjaśnienie i oczyszczenie. To znaczy, wiem i zobaczyłem
to, czego w niejasny sposób szukałem. Nie wiem co jeszcze pozostaje,
ale zobaczyłem i przebiłem się przez powierzchnię i dotarłem
w głąb, poza cień i przebranie. To jest Azja w całej swojej
czystości, nie zagrzebana pod śmieciami, ani azjatyckimi, ani
europejskimi, ani amerykańskimi, jest oczywista, czysta, kompletna.
Mówi wszystko, nie brak jej niczego." Zdaje się, iż właśnie w Azji
Merton
uzyskał pełnię zrozumienia tradycji łączącej dwie kultury i
spuścizny mistyczne:
apofatyzm chrześcijański (wyrażający niemożność poznania i
niewyrażalność
samego Boga) i pojęcie pustki w buddyjskiej myśli
religijno-filozoficznej.
Merton zginął od porażenia prądem w wadliwie działającym
wiatraku w pokoju hotelowym w Bangkoku 10 grudnia 1968 r.
Tomasz Merton od lat fascynuje kolejne pokolenia ludzi, młodych i
tych
dojrzałych, wskazując ścieżki kontemplacji, medytacji
chrześcijańskiej i bliskości
z Bogiem. Był jednym z wielkich prekursorów ekumenizmu, rozwijania
dialogu
między różnymi wyznaniami i religiami świata; wielkim bojownikiem o
pokój światowy, prawa człowieka (Murzynów i Indian w USA) i likwidację problemu
biedy. Od tragicznej
i niespodziewanej śmierci Mertona upłynęło już prawie 40 lat, lat
które nie przykryły go kurzem, ani zapomnienia ani nieważności, lecz
wprost przeciwnie, potwierdziły trafność
jego osądów nad kondycją ludzką i wielką prawomocność nie tylko
drogi życiowej, jaką
obrał, ale i roli spuścizny literackiej, duchowej, jaką nam
wszystkim po sobie pozostawił.
|