MIECZ PRAWDY

CICHE PRAGNIENIE

Pragnienie małej ważki...

Mała ważka, rodząc się myślała, że jest dzieckiem Słońca, bo to ono właśnie pierwszym rannym promieniem wywołało ją z tej dziwnej, larwiej skorupy, jak ze złego snu. Zdziwiona sobą, rozprostowywała skrzydełka, a słońce migotało w nich wszystkimi kolorami. Potem poruszyła nimi i poczuła dziwną lekkość. Wiedziała, że ta przestrzeń wypełniona światłem jest jej światem na całe życie. Zatańczyła w tym świetle, dotknęła kilka razy wody, zagrała skrzydłami.

-Ż y ł a !

Czy może być coś cudowniejszego. Unosząc się nad wodą ku słońcu, przysiadła na krawędzi mostu; stał tam człowiek. Wiedziała, że on też żyje, choć nie ma skrzydeł i cięższy jest chyba od kamienia leżącego na dnie rzeki. Kiedy przysiadła mu na włosach, usłyszała jego myśli. Były one ciężkie i martwe, jak skorupa, którą ona porzuciła.

Ten człowiek    n i e    c h c i a ł    ż y ć!!!

Wpatrywał się w ten kamień na dnie i chciał rzucić się tam i utopić razem ze sobą wszystko, co przesłaniało mu słońce, zagłuszyło muzykę barw i tętnienie życia. Ważka nie rozumiała tego, żyła przecież tak krótko... Ona tak cała sobą chciała żyć i pragnęła, żeby i on tak żył. Zawisła mu więc nad uchem i zagrała jednym słowem

"P o c z e k a j !"

I poleciała nad wodą zbierać wszystkie czary i uroki istnienia. Chciała zebrać ich wiele i opowiedzieć je temu człowiekowi. Może otworzy oczy i zrozumie? Może zachwyci się tą barwną stroną skarbu, który sam chce utracić i zatracić?

Leciała nad wodą, nad łąką, nad moczarem i uczyła się na pamięć wszystkich kolorów kwiatów. Odpoczywała na źdźble trawy, uciszała swoje skrzydełka, by łowić wszystkie głosy, śpiewy, dzwonienia, szumy, szelesty - całą muzykę wszystkiego, co żyje. Zapisywała w pamięci obrazy bawiących się w słońcu, tańczących w cudownych zalotach, obrazy trudu budujących gniazda, żywiących swoje maleństwa, broniących życia swojego i tych, których kochali, obrazy kurczowo chwytających się coraz cieńszej nici życia... Gdyby potrafiła pisać, napisałaby na wodzie księgę ogromną o wartości i cudowności życia. Układało więc ją w myślach, żeby długo i pięknie opowiadać tamtemu człowiekowi,

aby chciał po prostu ... ż y ć.

Tak była zajęta, ze już nie spoglądała ku Słońcu, które zwolna przesuwało się i już z innej strony rzucało swoje światło. Cienie wydłużały się jak wskazówki zegara ku wieczorowi. Kiedy dotknął ją jeden z tych cieni, wiedziała, że trzeba już wracać. Człowiek stał nadal na moście. To cichutkie "Poczekaj!" było jedyną nitką wiążącą go z życiem. Czekał więc, choć wieczór już otulał ziemię swym cieniem . Kiedy zobaczył ważkę, uśmiechnął się blado. Zdyszany owad przysiadł na jego włosach. Teraz miała zacząć się cudowna opowieść. Ale ważka nie wiedziała od czego zacząć, co najważniejszego powiedzieć i jak to zrobić, aby on w to wszystko uwierzył. I wtedy zgasło słońce. Ważka mogła żyć tylko w jego świetle - jeden dzień. Szepnęła więc tylko, jak mogła najżarliwiej:

"W a r t o     ż y ć !"

I skuliła się, bo zgasło w niej to, czym tak się tu cieszyła. Tylko skrzydełka pozostały rozpostarte jakby do lotu. Rozświetlił i roztęczył je wschodzący księżyc. A człowiek? Poczuł dotkliwe ukłucie w sercu i w sumieniu, bo pojął że ten jednodniowy owad oddał swoje króciutkie życie po to jedynie, aby on zechciał dalej żyć. Włożył ważkę w załamanie chusteczki i odszedł wolno znad wody. I nagle coraz wyraźniej zaczął słyszeć głosy tętniącego życia stworzeń i stworzonek: ptaków, owadów, kwiatów, źdźbeł traw nawet i... swojej duszy...

źródło: internet