Zbiorowy
balet życia, czyli tłum ludzi huśtających się w tym samym
rytmie, jeden naśladuje drugiego, żadnemu nie wolno się
wychylać poza swoje granice. Niby każdy ma swoje życie, ale
musi trzymać się z góry określonych reguł, nawet jeśli mu
przyjdzie zagrać solo na swoich skrzypkach musi czekać na
ruch pałeczki swojego dyrygenta ... w tej grupie ludzi
umieszczam wielkich liderów, typu prezydent czy inny polityk
lub inny lider dużych grup. Kto nie przestrzega tych reguł
wypada z gry, wypychany jest poza granice tłumu, już nie
jest członkiem zbiorowego baletu. Ktoś jeszcze wyższy
kieruje i naszymi liderami, chociaż nie znamy ich nazwisk,
nie widzimy twarzy .....ale są naszymi dyrygentami.
Skąd biorą się liderzy?
Ludzie, ci
zdolniejsi, mądrzejsi ale posłuszni, kierowani są na pozycje
liderów, ci dostają do ręki swoje pałeczki, ci nimi poruszają,
ale scenariusz życia napisał dla nich ktoś inny. Bywają
osoby, które piszą sobie swoje scenariusze, chociaż przez
jakiś czas huśtają się we wspólnej grupie to jednak ich
rozumy inaczej pojmują wszystkie ziemskie sprawy, wyraźnie
widać, że rządzą nimi inne siły, przemawia inna osobowość i
chociaż nie trzymają pałeczki w ręku, ale kiedy przemawiają
lub coś czynią zatrzymują się na nich oczy innych ludzi, a
nawet całych tłumów. To są osoby, które zaczynają tańczyć
własne solowe akty, a te bywają różne: muzyczne, malarskie,
poetyckie lub ujawniają inne talenty, które nadają rytm
życia innym ludziom.
Wcześniej czy
później, kiedy ciężko nad sobą pracują stają się wielkimi
mistrzami swojej pracy, kręci się przy nich sława lub
upokorzenie, mimo ich wielkiego talentu i dużej wartości ich
dzieł, ponieważ wielka jest różnica między człowiekiem i
człowiekiem - niczym światło i ciemność, i to inni ludzie
nadają odpowiedniego kształtu ich pracy. Jeśli dzieła człowieka
spotkają się z polami o niskich poziomach
świadomości, to nawet te wielkie dzieła zostaną podeptane,
ośmieszone, niskie pola zachowają się wobec nich
bezlitośnie, a z ich serc wykrzesają wielki ból i
cierpienie.
Jeśli człowiek trafi na grupę wysoko świadomych wyniosą ich
prawdziwe wartości na odpowiedni poziom, a nawet wysławią je
pod same niebo i nadadzą im właściwego kierunku. Nawet
głęboko chowają dzieła mędrców przed tą pierwszą grupą, aby
mogły jak
najdłużej służyć życiu, zmienić los ludzkości. Mądrzy
ludzie szybko docenią wartość współczesnych mędrców, którzy
podnoszą naszą ziemską świadomość. A są to jednostki, które
nawet kiedy przyjdzie się im przedzierać przez złoża
cierpienia potrafią służyć innym ludziom. Nawet kiedy życie
dla nich nie jest dobre, nawet kiedy nie doświadczają
kropelki szczęścia, tylko doznają samych upokorzeń,
codziennie stąpają po cierpieniu, a jakże radują się ich
serca kiedy ujrzą na twarzy innego człowieka uśmiech. I tu
tkwi głęboka tajemnica życia i skala szczęścia człowieka ...
jednemu dasz codziennie tonę szczęścia i bogactwa, a i tak
będzie nieszczęśliwy, drugiemu tylko jeden uśmiech, jeden
grosz, nowy dzień nawet ten deszczowy, spokojny kąt,
zdrowie, a jakże potrafi za to wszystko gorąco dziękować
Bogu ... są i tacy, którzy podziękują za doznane krzywdy, a
jeszcze potrafią się modlić za swoich prześladowców.
Osoby typu „lider” muszą umieć się przepychać na pierwszą
linię życia, umieć wyjść przed tłum, aby pokazać swoje
oblicze i talenty. Lecz bywają również osoby, które nic nie
czynią by stanąć przed tłumem, a jednak przed nim stoją,
chociaż bywa, że to trwa w czasie. Świat widzi, że żyją
zupełnie inaczej, bardziej powoli, ale ich życie nie jest
martwe i posiada dużo jego bogactw, a ich los porusza
wiele serc. W ich ciałach żyje inna dusza, która już
ich nie pomniejsza i niczym nie ogranicza, nie pożądają
tytułów, władzy, pieniędzy, a nawet szczęścia, a mimo
wszystkiego czują się szczęśliwi. Nie mogą ich zrozumieć
osoby z pierwszej grupy, a nawet nie mogą przeboleć, że
ci kręcą się po naszym świecie, jakby im na ironię. Nie mogą
zrozumieć, jakże to dla nich niepojęte jak mogą być
szczęśliwi z samego faktu życia, w dodatku tak mizernego.
„Życiowe golasy” chociaż tyle się natrudzą i często nawet
nie dostają jednego grosza na wypłatę ... albo bardzo marny, a
i tym potrafią podzielić się z biedniejszymi, w dodatku nie
cierpią z głodu i pragnienia.
I bywa, że ci pierwsi potrafią cierpieć z powodu delirium
szczęścia, a ci drudzy cieszą się z delirium męki ... i tak się
to jakoś dzieje, że to oni - ci nędzni, mogą oczekiwać
największej niespodzianki własnego życia - na ich głowie
zakwitnie 1000 - płatowy lotus. Jakże to, skoro świat ich
wyśmiał, wyszydził, są nic warci, a otrzymują najbardziej
drogocenną koronę na swoją głowę?
Wyższa manifestacja
człowieka
Oświecenie - to nie jest
forma szczęścia, radości, ponieważ nagle dostajemy od Boga
całe tony radości, szczęścia, miłości i wszystkich boskich
dobrodziejstw.
Oświecenie to stan cieszenia się nawet z jednego maleńkiego
uśmiechu innego człowieka, radowania się ze szczęścia
innych, że możemy pomóc słabszym i umiejętność trwania w
pozycji ratownika w każdej chwili naszego życia. Jest to
umiejętność odsunięcia własnych potrzeb na drugi plan,
ponieważ życie innego człowieka jest dla nas ważniejsze, a
przy tym wszystkim umiejętność bycia szczęśliwym dla samego
faktu, że żyjemy bez względu na to, jaki obok nas jest
świat. Ale to też nie znaczy, że jesteśmy na niego obojętni,
że sami będąc szczęśliwi nie dostrzegamy tragedii życia
innych, że uciekamy od kłopotu, nie chcemy w nim maczać
swoich palców, jak to kiedyś uczynił Piłat, któremu jak
wiadomo brakowało odwagi, aby stanąć po stronie Prawdy! I jak
już pisałam w innym miejscu, to kobieta okazała większą
intuicję, wewnętrzną mądrość i ostrzegała mężczyznę, że
czyni niewłaściwie (żona Piłata)!
Oświecenie to człowieka dojrzałość w każdej dziedzinie
życia, to jego świadome decyzje, a nie tylko wieczna
nirwana. Człowieka czyn, a nie wieczna medytacja. To
człowieka modlitwa za innych, a nie tylko torowanie drogi dla
siebie i targowanie się z Panem Bogiem o własne sprawy.
Oświecenia doświadczają pokorni i cierpliwi, ci którzy są
najbardziej posłuszni Bogu, nie tylko w chwilach kiedy im
się dobrze powodzi ... to ci, którzy bez większego narzekania,
pomimo swoich najcięższych życiowych doświadczeń, nawet w
obliczu śmierci tych, których najbardziej miłują potrafią z
pokorą przyjąć wszystkie decyzje Boga.
Śmierć - wiadomo, kto się
rodzi ten także umiera, każdy człowiek skazany jest na
śmierć już w chwili narodzenia. Toteż czas najwyższy
popracować nad sobą, aby nabrać dystansu do śmierci. Nie
łudźmy się, że nigdy nie pogrzebią naszych ciał w ziemi,
odejdziemy tak samo jak odeszły wszystkie poprzednie
pokolenia. Niestety śmierć jest bolesna, ponieważ rozdziela
ludzi, a w dodatku boimy się nieznanego. Strata bliskiej
osoby to niewyobrażalny ból, w takich chwilach każdy
przechodzi straszne chwile, chcemy usunąć ten koszmar, usnąć
i nigdy się nie obudzić, bo bolą nas nawet myśli i można
oszaleć z rozpaczy. Nie jest łatwo w tym temacie zmienić
świadomość nawet duchowo przebudzonym ludziom, to nie
wyłącznik światła, przekręcamy go i już się nie boimy
śmierci. I nic tu nie pomogą wywody w stylu - przez śmierć
do nieśmiertelności .... zawsze towarzyszy człowiekowi
podskórny strach. Jest czas kiedy żyjemy w miarę spokojnie
dopóki nie zetkniemy się po raz pierwszy ze śmiercią
bliskiej osoby, wówczas następuje nasze ekspresowe
dojrzewanie, nagle widzimy śmierć z bliska jako ostatnią
kartę życia i uświadamiamy sobie, że nie możemy się od niej
w żaden sposób wykupić ... ogarnia nas przerażenie, że śmierć
ponownie sięgnie swoją garścią i wyrwie z naszego świata
kogoś jeszcze bliższego, kogo kochamy jeszcze mocniej, a
nawet nas samych. Wtedy wiele osób popada w panikę,
uświadamia sobie nicość ludzkiego życia na Ziemi... niby
wszyscy o tym wiemy od dawna, niby rozumiemy tą kwestię, ale
prawda wygląda inaczej.
Panika wynikająca z powodu śmierci, świadczy o tym, że
dopiero teraz dotarł do nas ten fakt czym tak naprawdę jest
życie i śmierć, wzrastamy do czegoś nowego, jeszcze dla nas
przerażającego, ogarnia nas rozpacz, strach i szaleństwo ...
ale niestety musimy nadal żyć, bo nie ma innej drogi. Jest
to jedna z naszych okrutniejszych lekcji życia, od tej
chwili zaczynamy go szanować, gwałtownie dorastamy do nowych
zmian, budzi się w nas szlachetność, zdolność do większych
poświęceń, obdarzania innych miłością i miłosierdziem. Przez
doświadczenie śmierci bliskiej osoby po przejściowym szoku
przychodzi czas, że wiele własnych spraw poukładamy na
właściwe miejsca; pod warunkiem, że nie utopimy się w
rozpaczy tylko w swoim czasie wrócimy do życia. Wiemy już,
że śmierć może nas zaskoczyć i uśmiercić razem z nami
wszystkie nasze marzenia i niedokończone dzieła.
Osoby przebudzone są bardziej odważne, nie tylko w sprawach
życiowych, również stają naprzeciw śmierci i patrzą jej
prosto w oczy. Wiedzą, że ta nie rzuca się na odważnych.
Wiedzą, że nie osiągną wolności jak długo nie pokonają
strachu przed śmiercią. Wiedzą, że to nie śmierć jest
straszna, to tylko odłączenie duszy od ciała. Śmierć, której
ludzie powinni się bać, to odłączenie duszy od Boga. Strach
przed śmiercią hamuje rozwój duchowy, zamyka bramy wolności
i trudno będzie w tym stanie osiągnąć oświecenie.
Oświecenie to wymiar naszej psychiki, nasze pole
świadomości i wcale to także nie znaczy, że jeśli
usiądziemy pod drzewem i będziemy cały dzień medytować,
budzić Kundalini... itd ... to wzrośniemy duchowo, już niejeden przesiedział w kościele pół swojego życia i nadal nie
ma pojęcia o prawdziwej duchowości, niejeden trenuje pół
życia Kundalini Yogę, a ta go ma w nosie .... bo ta potężna i
najbardziej inteligentna Energia wie, że to wszystko jest
teatralna duchowość, chęć wysunięcia się na pierwszą linię, a
nawet przed tłum, a temu człowiekowi nadal brakuje pięknych
cnót tylko towarzyszą mu pięknoduchowe epitety, aby zadowolić
własne ego, tym razem na scenie duchowej.
Toteż się nie dziwcie, że budzicie Kundalini ... etc., ale z
powodu braku własnych cnót, dostatecznej wiedzy i
wewnętrznej mądrości zamiast łapać węża za głowę, łapiecie
go za ogon .... często mówię, nie rozwijaj czakry korony,
trzeciego oka, kiedy twój fundament nie jest gotowy, niestabilny, ale wy chcecie być mądrzejsi i chcecie
przechytrzyć samego Boga... i wówczas krzyczycie ... olaboga,
ratujcie mnie, coś się ze mną dzieje i mój rozum głupieje
zupełnie, bo wąż złapany za ogon wbija swoje żądło w wasze
serce ... broni się .... ponieważ ani ty, ani on, nie jesteście
jeszcze gotowi na to przebudzenie, ciągle brakuje takiej
osobie "ABC" duchowości. Nasz wąż musi dostać wyborny
pokarm, dopiero wówczas wyruszy w swoją podróż.
Skoro nie umiesz jeszcze tańczyć solo nie wychylaj się z tłumu, abyś
nie miotał się w swojej rozpaczy, abyś nie musiał przeklinać Boga w
najcięższych chwilach własnych prób... ponieważ wzlot naszej duszy
na najwyższy szczyt to nie Raj wypełniony śpiewem ptaków, szumem
pięknych wodospadów, zapachem wonnych kwiatów .... duchowość to ciężka
praca i droga przez najcięższe doświadczenia życia ... nic w człowieka
życiu nie jest aż tak trudne jak ten ostatni, krótki, a zarazem
najdłuższy odcinek naszej drogi do domu - otwieranie się mistycyzmu.
Nic nie bywa bardziej bolesne jak wyślizgiwanie się z własnego
kokonu, który był dla nas całym życiem i w tej samej chwili musimy
go uśmiercić, ten mały motylek musi wylecieć do nowego życia, aby
zebrać zupełnie nowe wartości, które dadzą nam wieczne życie.
Człowiek czuje się jak mała pszczółka, która po raz pierwszy
wylatuje z ula na wielki świat, już nie dostaje swojego miodku tylko
sama musi zbierać nektar z tak wielu kwiatów i znosić do ula, aby
karmić innych. I nie jest to już dom tylko pełen słodyczy, pokoju,
zgody; w poszukiwaniu nektaru przychodzi się jej miotać w słońcu,
deszczu, na wietrze i nikt jej nie pomaga w dotarciu do jej ula i
sama musi dźwigać na sobie jego ciężar.
Zanim zaczniecie ćwiczyć swoje wyrafinowane duchowe techniki wprzódy
się zastanówcie, czy naprawdę jesteście gotowi, aby zaprzęgnąć się do
takiej pracy, czy jesteście gotowi podjąć wielkie ofiary i ryzyko.
Musicie wiedzieć, że będziecie na tym ostatnim odcinku drogi sami.
Przeżyjecie czas, że nawet zatrzasną się przed wami niebiosa, to
jest wasz największy i najcięższy test życia, podobnie jak w życiu
materialnym, kiedy chcemy być potężnym liderem czy wyjątkowym
człowiekiem trzeba się samemu wykazać i wiele natrudzić. Jeśli
przejdziecie ten duchowy test, dopiero wówczas Bóg umieści was we
własnym świetle i opatrzy wasze rany. To On jest dyrygentem na tym
planie i chociaż nie widzimy jego twarzy, nie słyszymy jego głosu
wcale nie znaczy, że nie kontroluje każdego naszego kroku. Jest
świadkiem wszystkich naszych wydarzeń i najlepszym naszym
przewodnikiem, kiedy widzi, że zrozumieliśmy następny punkt naszego
testu i jesteśmy gotowi do dalszej drogi. I kto ten test przejdzie
staje się świętym, Bóg już wie, że ten człowiek odczytał uważnie
wszystkie wskazówki dotyczące jego życia i dalszego przeznaczenia.
Namaste
26 Ap. 2012
WIESŁAWA
|