Chciałbym poruszyć w moim liście problem, który dotknął mnie i był
przyczyną wielu moich nieszczęść. Nie tylko moich - także wielu
ludzi w ciągu długich wieków... Mówię o ateizmie. To rzecz straszna:
całkowite oddalenie się od Boga. Moja wiara zaczęła podupadać w
siódmej klasie szkoły podstawowej. Zacząłem zadawać wiele pytań, na
które nie potrafiłem odpowiedzieć. Kto stworzył świat i po co? Jaki
jest sens mojego życia? Skoro jest Bóg, to dlaczego pozwala, by na
świecie działo się tak wiele złego? Odpowiedź po jakimś czasie
nasunęła mi się sama - Bóg nie istnieje, nie istnieje żadna siła
wyższa.
Wszystko wokół tłumaczyłem
sobie w sposób naukowy, jeśli to tak można nazwać.
Wszechświat powstał w wyniku wielkiego wybuchu. A co było na
początku? Nicość. Życie na naszej planecie? Kolejny
przypadek. Uważałem za przypadek całe otaczające piękno.
Wszystko starałem się tłumaczyć racjonalnie. Jednak po
krótkim czasie pojawiły się wątpliwości. Na niektóre pytania
nie mogłem znaleźć odpowiedzi. Powoli zacząłem nienawidzić
całego świata. Ukojenia szukałem w alkoholu, który szybko
przestał wystarczać. Pierwsze wzięcie narkotyków było równie
łatwe, jak pierwszy łyk wina... Ach, jak lekko się człowiek
czuje po tym, jak wspaniale! Jednak to trwa tylko jakiś
czas.
Po krótkim stanie euforii i
ucieczki od wszystkich problemów przychodzi ból głowy i złe
samopoczucie, a co najgorsze - rozgoryczenie i uczucie
pustki, odrzucenia, bezsilności. To wszystko się cyklicznie
powtarza. Mijał czas, byłem już w liceum. Odrzuciłem
narkotyki i alkohol, ale nadal byłem odwrócony plecami do
Boga. Uczucie pustki, nienawiści do całego świata i do
siebie nasilało się, czułem się okropnie. Czasami siadałem w
pokoju i płakałem, nie wiedząc czemu. Patrząc na wszystko,
co mnie otaczało, czułem wstręt. Jakiś wewnętrzny głos mówił
mi, że wszyscy ludzie mnie nienawidzą i jedyne ukojenie
znajdę we własnej śmierci. Teraz wiem, że był to głos
największego kłamcy i wroga człowieka - szatana. Do Kościoła
czułem wstręt. Nie mogłem patrzeć na krzyż. Wywoływał on we
mnie odrazę.
Słowa Chrystusa w Piśmie św.
uważałem za totalny nonsens i nie mogłem ich czytać. Żyłem
opleciony mackami grzechu w przeróżnej postaci. Raniłem
innych ludzi, śmiejąc się z ich wiary. Czułem się dobrze
wśród takich jak ja. Każdy dzień mojego życia wydawał się
niczym nie różnić od innych. Moje życie cechowała monotonia:
szkoła, telewizja, sen, szkoła, telewizja... Nieznośna
monotonia. Bezsens istnienia, życie w grzechu, codzienny
samogwałt, traktowanie ludzi jak przedmioty, które można
wykorzystać, a potem wyrzucić. Tak wyglądało moje życie, ale
do czasu... Jezus chciał, żebym do Niego powrócił. Pewnego
dnia, po koncercie ewangelizującej kapeli rockowej poczułem
potrzebę rozmowy.
Rozmawiałem z dwójką młodych
ludzi zakochanych w Bogu. Miałem dość już mojego codziennego
życia, pełnego bólu i rozgoryczenia. Chciałem zmiany i nie
wiedziałem, że ona jest tak blisko mnie. Rozmawiając z tymi
ludźmi nie czułem jakoś odrazy do ich słów wielbiących Boga.
Naprawdę chciałem powrotu do Boga, tylko nie wiedziałem, jak
to zrobić. Odczuwałem potrzebę, żeby ktoś przemówił do mnie
językiem Jezusa, językiem Miłości, który dotrze do mnie i
znów pozwoli kochać innych. Chrystus przemówił do mnie przez
tamtych ludzi.
Rozwiał moje wątpliwości,
wszedł do mojego serca i teraz już nie pozwolę Mu wyjść za
żadne skarby świata. Napełnił mnie Swoją miłością. Po tamtym
wydarzeniu przyszedłem do domu i zacząłem czytać Pismo św.
Już nie czułem odrazy do słów Jezusa: chłonąłem je całym
sobą. Tej nocy nie mogłem zasnąć. Ciągle czułem obecność
jakiegoś niezmierzonego dobra. Zrozumiałem, że przyczyną
mojego wewnętrznego bólu był ateizm, za którym kryje się
szatan. Wyspowiadałem się i przyjąłem Ciało Chrystusa.
Po Mszy usiadłem przed
ołtarzem i zacząłem płakać rzewnymi łzami. Czułem, jak
Miłość Chrystusa wypełnia całą mą duszę. To był płacz
szczęścia i działanie Boga... Jezus swoją Miłością wyciągnął
mnie z macek szatana i przywrócił sens życia. Dzięki Ci
Boże!
Wasz brat Przemek
Źródło:
LINK!